BIO IMIĘ: Anraí NAZWISKO: Caomhánach CZYSTOŚĆ KRWI: Półkrwi DATA URODZENIA: 24 06 1902 UKOŃCZONA SZKOŁA: Hogwart, dom Slytherin MIEJSCE PRACY: Hogwart POSADA: Nauczyciel Astronomii RÓŻDŻKA: Wiąz, sierść wilkołaka, 16 cali, giętka BOGIN: Utrata władzy w ciele, Anrai leżący na ziemi niczym szmaciana lalka. (tylko w sposób naturalny, bez użycia magii) FACE CLAIM: Thomas Beaudoin WIDOK ZE ZWIERCIADŁA AIN EINGARP Byłby to widok przedstawiający wokół mężczyzny gromadę oddanych mu uczniów na jakimś zjeździe, a on jako starzec z siwymi już włosami i dwoma wężami w okół dłoni. OPIS POSTACI Gdy Anrai staje przed lustrem i delikatnie obmacuje swoją skórę, jego ręka drapie poranny zarost, którego on sam nie zamierza zgolić ze swojej facjatki. Daje mu poczucie męskości, a także dodaje charakteru rysów. Przejeżdżając palcem dalej w górę ku górnej powiece, mężczyzna patrzy się w swoje brązowe tęczówki i delikatnie naciąga ją w górę, patrząc czy oczy nie są zaczerwienione od późnych godzin. Później wpuszcza do nich kropelki eliksiru na nawilżenie ich, a następnie zakłada na nos swoje okulary oprawione w czarną oprawkę. Przenosi całą dłoń na swoje czarne włosy i układa je do tyłu, stawiając je w schludną fryzurę. Przeglądając się sobie to raczej nie narzeka na swoje sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu i osiemdziesiąt kilogramów masy ciała. Wciąż jednak nie podoba mu się ta sama blizna na ramieniu, która pozostawia dla niego w umyśle ślad po nieprzyjemnym spotkaniu z magicznym stworzeniem o którym nie lubi wspominać. W końcu Anrai nakłada na siebie granatową szatę i popielate spodnie, wpuszczając w nie białą, zapinaną na srebrne guziki koszulę z doprasowanym kołnierzem. Na nogi zakłada dobrze wypastowane pantofle i wkładając jeszcze jednego oseska do terrarium Viseriona wychodzi z gabinetu, zamykając drzwi. PRZYKŁADOWY POST Miękki, wykonany z wełny koc poruszył się ślimaczym ruchem, kiedy stopa astronoma dotknęła zimnej podłogi. Lewa ręka wyślizgnęła się, a na niej pojawiła się gęsia skórka mówiąca już, że zimno nie odpowiada skórze osoby będącej jej posiadaczem. Pomruk, a następnie mlask, który miał nawilżyć jego jamę ustną. W końcu język przejechał po górnej i dolnej wardze, aż prawie, że ostatni element wyłonił się spod ciepłego od ciała materiału. Prawa ręka przejechała kolejno drogę od podbródka do nosa, a od niego do powiek. Dłoń zacisnęła się w niezbyt mocno ściśniętą pięść i przejechała po jednym i drugim oku, gdy Anraí otworzył je w końcu.
Był już poranek zawiadamiający go, że kolejny dzień zmagań z uczniami i ich stopniami właśnie nadszedł. Najpierw był czwarty rocznik, który od trzeciej klasy miał już z nim zajęcia, a później trzeci, zaczynający swoją przygodę z astronomią. O ile z tymi drugimi nie miał problemu, bo jeszcze nie mieli co mówić o tym przedmiocie przy pierwszej styczności, ale Ci pierwsi... Już mieli coś do powiedzenia. I było to trochę utrudnieniem w jego pracy pedagogicznej, lecz cóż nie robi się, aby napełnić bardziej ich głowy skłonne do nauk. Gdyby to jednak dotyczyło wszystkich uczniów. Niektórzy rozmawiali podczas lekcji, a inni marzyli i siedzieli z głowami w chmurach. Dobrze by było, gdyby te siedzenie sięgało do gwiazd, wtedy Anraí miałby o czym z takimi delikwentami rozmawiać. A to krótkie zaznajomienie się z terminem astronomicznym i symboliką Marsa, a może zapytać oto, czy Pluton może być nazywany planetą karłowatą oznaczającą zgubienie. Byleby tylko słuchali tego co mówi na lekcjach i zapamiętali minimum, a później douczyli się. Tylko oto prosił ich blady mężczyzna, siedzący z lekko opuszczonymi na nosie okularami w papierach, a później przy tablicy.
Nagie ciało owinięte w prześcieradło i zawiązane w pasie wstało z łóżka i przeszło po prywatnym gabinecie. Mężczyzna swoimi oczami skierowany był w stronę szklanego, dosyć dużego i prostokątnego terrarium w którym wylegiwał się wąż eskulapa. Niejadowity, a spokojny gad o przyjemnych w dotyku łuskach, z chęcią pragnący wejść na rękę swojego właściciela. Lecz Anraí zmrużył swoje oczy i sięgnął prawą ręką po ledwo żywego oseska, którego następnie wrzucił do środka. Po zobaczeniu, że wąż zainteresował się swoim śniadaniem, jemu samemu zaburczało w brzuchu, a oznaczało to zatem jedno - jedzenie w Wielkiej Sali.
W swojej granatowej szacie Anraí wyszedł z gabinetu, trzymając pod ręką nowe wydanie proroka codziennego. Tłustym, wyśrodkowanym i lekko pochylonym drukiem wyczytał o krachu na gobliniej giełdzie. Nie było to dla niego ciekawe, więc wertując po kolei strony zetknął się z astronomicznym horoskopem. Wypuścił powietrze ze swoich ust wzdychając na te brednie, które tam wyczytał. Odrzucając na szkolny parapet gazetę, mężczyzna wchodził już do Wielkiej Sali, kierując się do stołu nauczycielskiego i od czasu do czasu kiwając głową do witających go uczniów.
Ostatnio zmieniony przez Anraí Caomhánach dnia Wto 02 Lut 2016, 00:47, w całości zmieniany 1 raz
|