|
Euphemia CrouchEuphemia Crouch GajowaDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: Dziewięciocalowa, elastyczna różdżka z rdzeniem z pancerza Kikimory jest oczkiem w głowie Euphemii. Kasztanowe drewno nie zachwyca wieloma zdobieniami, wzrok Effie przykuło prostotą i rączką idealnie wpasowującą się w kształt dłoni kobiety.OPANOWANE ZAKLĘCIA: Enervate, Expelliarmus, Portus, Avifors, Accio, Aqua Eructo, Herbivicus, Lumos, Nox, Periculum, Sonorus, Conjunctivitis, Drętwota, Rictusempra, Homenum Revelio, Kaproun, Peskipiksi Pesternomi, Malus Saporis, Bonum Ignis, Impervius, Reparifors, Levicorpus, Sardinus Eructo, Protego Horribilis, Rejiciunt Appelationis, Sezam Materio, Tardis, CrepitusOPIS POSTACI: Mając sto sześćdziesiąt siedem centymetrów, nie zalicza się szczęśliwe do krasnali ogrodowych, tym niemniej nie wzbudza wielkością należnego gajowej respektu. Siła osobowości tkwi w jej oczach - brązowe tęczówki niemalże zawsze wydają się ciepłe i pełne zrozumienia. Mocno zarysowane brwi miast nadawać spojrzeniu surowości, tylko podkreślają figlarność właścicielki; zwłaszcza, gdy poczyna nimi sugestywnie majtać, uśmiechając się przy tym szelmowsko. Ma w sobie urok dziecka, urodę delikatnej pani z dobrego domu i wulgarność ulicznego chłystka, bo jeśli zdarzy jej się solidnie zdenerwować, rzuca bluzgami z manierą szewca. W drobnym ciele kryje się też sporo energii, co ujawnia się w jej ruchach i przesadzonej, żywej gestykulacji, którą pomocniczo dołącza do długich monologów. Długo by szukać na jej ciele piegów czy znamion, od blizn wolna niestety nie jest. Poczynając od tej na kolanie, stanowiącą pamiątkę po pierwszym wyścigu z siostrą wokół kuchennego stołu, przez jedną na ramieniu, będącą pozostałością po uderzeniu przez wierzbę, skończywszy na bliźnie na łokciu - efekcie jednego z wielu meczów Quidditcha, w których robiła za ostatnią ofiarę. Na brąz swoich włosów i bladość twarzy zwykła przez lata narzekać (bo gdzie jej było do tych opalonych blondynek, za którymi latali chłopcy?), ale ostatecznie pogodziła się z własną urodą. Jak to mówią, skoro natura nie dała, pozostaje makijażem nadrabiać pewne braki. Toteż raczej rzadko kiedy ujrzy się ją zupełnie wolną od kosmetyków, nawet jeśli mieszka przy Zakazanym Lesie i częściej trafia tam na Centaura, niż przystojnego mężczyznę w swoim wieku. Temat: Euphemia Crouch Pon 18 Kwi 2016, 01:50 | |
| BIO IMIĘ: Euphemia NAZWISKO: Crouch CZYSTOŚĆ KRWI: Czysta DATA URODZENIA: 12 X 1907 UKOŃCZONA SZKOŁA: Hogwart, Ravenclaw MIEJSCE PRACY: Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie POSADA: Gajowa RÓŻDŻKA: Dziewięciocalowa, elastyczna różdżka z rdzeniem z pancerza Kikimory jest oczkiem w głowie Euphemii. Kasztanowe drewno nie zachwyca wieloma zdobieniami, wzrok Effie przykuło prostotą i rączką idealnie wpasowującą się w kształt dłoni kobiety. BOGIN: Wyobrażając sobie swój najczarniejszy strach, z całą pewnością dostrzegłaby w postaci Bogina swoją siostrę, Aurorę. Ciesząc się przez całe życie wsparciem starszej krewniaczki, przywykła już do tego tak bardzo, że przerażeniem napawa ją myśl o jakimkolwiek obluzowaniu tej relacji. Bogin najprawdopodobniej zacząłby w formie Aurory wyżywać się na Euphemii i nazywać ją ciężarem, bezwartościową, naiwną idiotką, która zawiodła rodzinę i okryła wszystkich wstydem. Niczego tak się młodsza Crouch nie boi, jak zostać odtrąconą przez własną siostrę. FACE CLAIM: Audrey Hepburn WIDOK ZE ZWIERCIADŁA AIN EINGARP Ścisnęło ją w gardle, kiedy na zwierciadle zaczęły malować się postacie - ojciec i matka, uśmiechający się ciepło w jej stronę z pewnej odległości; zupełnie jakby robili miejsce dla tych, których widok sprawiał, że czuła się bliska łez wzruszenia. W lustrze dostrzegała mężczyznę o bliżej niezidentyfikowanej twarzy, trzymającego w rękach gaworzące dziecko. Malec, spoglądając na świat brązowymi, niczym tęczówki rodzicielki, oczyma, wymachiwał pulchną ręką - aż w końcu jego spojrzenie spoczywało na niej i uśmiechał się szeroko, wyginając ku niej drobne ciało. I wiedziała, że to jej dziecko, jej mąż, jej własna rodzina, której tak pragnęła i której pewnie już nigdy nie miała się doczekać. Że to maluch, któremu dała życie i którego nosiła miesiącami pod sercem, tworząc więź tak silną, że żadna magia się jej nie równała. Euphemia marzy o rodzinie, bo wie, że nie może mieć dziecka. OPIS POSTACI Kiedy inni stali w kolejce po wzrost, Euphemia z całą pewnością obserwowała obłoki, liczyła mrówki, bądź też nawet zwyczajnie spała gdzieś, oparta o zupełnie losową podporę. Mając sto sześćdziesiąt siedem centymetrów, nie zalicza się szczęśliwe do krasnali ogrodowych, tym niemniej nie wzbudza wielkością należnego gajowej respektu. Siła osobowości tkwi w jej oczach - brązowe tęczówki niemalże zawsze wydają się ciepłe i pełne zrozumienia. Mocno zarysowane brwi miast nadawać spojrzeniu surowości, tylko podkreślają figlarność właścicielki; zwłaszcza, gdy poczyna nimi sugestywnie majtać, uśmiechając się przy tym szelmowsko. Ma w sobie urok dziecka, urodę delikatnej pani z dobrego domu i wulgarność ulicznego chłystka, bo jeśli zdarzy jej się solidnie zdenerwować, rzuca bluzgami z manierą szewca. W drobnym ciele kryje się też sporo energii, co ujawnia się w jej ruchach i przesadzonej, żywej gestykulacji, którą pomocniczo dołącza do długich monologów. Długo by szukać na jej ciele piegów czy znamion, od blizn wolna niestety nie jest. Poczynając od tej na kolanie, stanowiącą pamiątkę po pierwszym wyścigu z siostrą wokół kuchennego stołu, przez jedną na ramieniu, będącą pozostałością po uderzeniu przez wierzbę, skończywszy na bliźnie na łokciu - efekcie jednego z wielu meczów Quidditcha, w których robiła za ostatnią ofiarę. Na brąz swoich włosów i bladość twarzy zwykła przez lata narzekać (bo gdzie jej było do tych opalonych blondynek, za którymi latali chłopcy?), ale ostatecznie pogodziła się z własną urodą. Jak to mówią, skoro natura nie dała, pozostaje makijażem nadrabiać pewne braki. Toteż raczej rzadko kiedy ujrzy się ją zupełnie wolną od kosmetyków, nawet jeśli mieszka przy Zakazanym Lesie i częściej trafia tam na Centaura, niż przystojnego mężczyznę w swoim wieku. W zasadzie to pewnie nawet na smoka trafiłaby prędzej niż na jakiekolwiek mężczyznę w swoim wieku.
To wesołe, nieco wyrośnięte dziecko. Przez długie lata określana była mianem wiecznej marzycielki i bojowniczki o sprawy beznadziejne - do dziś pozostały w niej stare ideały i tendencja do kreowania romantycznych, niemożliwych do zrealizowania scenariuszy. Jest osobą ciepłą i tolerancyjną, wykazuje się dużą empatią i może z tego też powodu budzi w ludziach (i innych istotach) zaufanie. Wbrew pierwszemu wrażeniu, to dość przebiegła i diabelnie bystra dziewczyna; bez trudu rozwiązuje zagadki, uwielbia chłonąć wiedzę i wręcz połyka różnej maści książki, przewijając strony z taką prędkością, że co poniektórzy ledwie pierwsze zdanie zdążą rozpocząć, gdy ona już kończy ostatnie. Wrodzona ambicja walczy w niej z nabytym lenistwem, niechęcią i niezdiagnozowanym weltschmerzem, który nachodzi ją w najmniej oczekiwanych chwilach ("Jeju, jaki torcik weseli pię... och. Och. Będę płakać"). Pod okiem rodziców i kadry Hogwartu udało jej się zostać cenioną czarownicą - końcowe egzaminy uplasowały ją w pierwszej dziesiątce studentów ("Jaki wstyd, tak słabo!, rzekła wtedy matka) i to tylko i wyłącznie dlatego, że zupełnie rozproszyła się siedzącym obok chłopcem. Choć otwierały się przed nią drzwi do ministerstwa, nie zamierzała ryzykować natknięciem się na rodziców, nawet jeśli prawdopodobieństwo tego wynosiło parę procent. - Czy ty, Victorze Richelieu, bierzesz tę kobietę za żonę i ślubujesz jej przed Bogiem miłość i wierność, w szczęściu i biedzie, w zdrowiu i chorobie, póki śmierć was nie rozłączy? Marzyła o usłyszeniu tej formuły odkąd w wieku jedenastu lat przeczytała porzuconą przez matkę powieść, łykając słowa zachłannie i łapczywie, aż odbijały się echem od czaszki przez następnych parę tygodni. Imaginowała sobie ten dzień, oczyma wyobraźni dostrzegała każdy drobiazg, szczegół wystroju, nitkę w białej sukni, którą miała na siebie wdziać. Widziała swe odbicie w zwierciadle, splątane kosmyki opadające na czoło, diamentowe kolczyki matki i jedwabne rękawiczki po babce - dotąd spoczywające w kuferku na komodzie. Planowała ten wyjątkowy moment swojego życia przez całe lata, w romantycznych uniesieniach tracąc jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Jak długo wysłuchiwała tych kpiących pytań, czy aby nie zagubiła głowy gdzieś wśród chmur? Ach, jakżeby chciała tym wszystkim ignorantkom ze szkoły pokazać, jak bardzo się co do niej myliły! Jakie niemądre były, szydząc z jej marzeń i sennych urojeń, wyśmiewając ciągłe paplanie o wielkiej, porywającej serce i ducha miłości! W jakim były błędzie... choć, czy faktycznie były w błędzie? Mrugając, zogniskowała ciemne tęczówki na twarzy poczciwego księdza, gdy jego wąskie wargi poruszały się w rytm wyczytywanych z księgi słów. Była tutaj, stała naprzeciw niego, ale jednocześnie czuła uciążliwą pustkę w okolicy zamostkowej i uciekała w świat własnych myśli, urojeń. W swoich wizjach nie przewidywała przecież ścisku żołądka i zapoconych dłoni, które kleiły się brzydko do jedwabnych rękawiczek. Co jednak najistotniejsze, w marzeniach nie widziała obok siebie Victora Richelieu; mężczyzny, którego nie darzyła nawet powierzchowną sympatią. Może w tym tkwił cały problem? Może dlatego czuła się tak paskudnie, bo zdecydowanie nie kochała jegomościa u swojego boku? To było wielce prawdopodobne i po namyśle musiała przyznać, że wpakowała się w okropne bagno. Na litość boską, kogo w ogóle próbowała oszukać, zgadzając się na zawarcie małżeństwa z tym facetem?! To był absurd, niedorzeczność, chichot losu. Oglądając się dyskretnie przez ramię (tak, aby jednocześnie nie zawiesić spojrzenia na narzeczonym, bo jego rozmarzony uśmiech budził w niej żywą odrazę), zerknęła na pierwszą ławkę, odnajdując prędko rodziców. Z ich winy tu stała, ich wolą było, aby poślubiła syna przyjaciela domu. Doskonale pamiętała dzień, w którym ojciec postanowił przeprowadzić z nią rozmowę. Wszyscy musimy podejmować pewne decyzje, które teraz zdają nam się nieprzyjemne, aby po latach okazały się tymi najlepszymi, powiedział jej pewnego późnego popołudnia nad herbatą; a skoro użył tego ciepłego tonu doświadczonego życiem człowieka, Effie naiwnie przytaknęła mu skinięciem głowy. Myślała, że mógł mieć rację, próbując wydać ją za Richelieu. W końcu ten absolwent Akademii Magicznej Beauxbatons był niezgorszym kawalerem do wydania - młody, czarujący, dowcipny i ułożony. Oglądając zdjęcia, obiecała sobie, że się w nim zakocha. Ot, co za wielki problem, przecież podkochiwała się w połowie chłopców ze szkoły, wystarczyło, że mieli nogi, ręce i parę oczu. Dlaczego miałaby nie pokochać Victora? Cóż, stojąc obok niego, wiedziała już, że sporo przeszkód stało na drodze do tego uczucia. Przede wszystkim był to wzrost mężczyzny - przecież ledwie centymetr był wyższy od niej, a nie należała do grupy uprzywilejowanej w wysokość ludzi! Poza tym ten dziwny wąsik. I ewidentnie obgryzał paznokcie, a fuj. Ponadto odkąd dowiedziała się, że nie trawił zupełnie magicznych stworzeń, aż gotowało się w niej i wrzało z niechęci; wszak była najlepszą uczennicą na roku z zajęć dotyczących właśnie tego. No i jak miałaby się z nim dogadać po czymś takim? Brakowało w sumie tylko, aby przyznał, że nienawidzi mugoli, a co środę topi kocięta w rzece! Absolutnie najgorsze w tym ślubie było jednak to, że jej serce biło ostatnimi czasy wyłącznie dla Waltera Newmana, ścigającego w Narodowej Drużynie Quidditcha. Może traktował ją tylko jak przyjaciółkę ze szkoły i odzywał się tylko parę razy, odkąd przed trzema laty zakończyli ostatni rok w Hogwarcie, ale nic nie mogła poradzić na swoje uczucia, prawda? Bez znaczenia była zatem suknia, idealnie upięte włosy i cała sala bliższych i dalszych krewnych, wpatrująca się w nią z zachwytem. Waltera nawet nie było, więc nie czuła radości z własnego wyglądu. I na nic były jej zerżnięte z niemoralnych powieści scenariusze, w których wpadłby tu i ją porwał, wywrzaskując swoją miłość do niej. Nie powinna dawać się ponieść wyobraźni. - Effie? - miękki głos wyrwał ją z rozmyślań. - Hm? - mruknęła tylko w odpowiedzi, przekręcając głowę i uśmiechając się z zakłopotaniem do kapłana, który odchrząknął i wskazał jej wzrokiem Victora. Z przygasłym grymasem, utkwiła wzrok w mężczyźnie, który najwyraźniej czegoś oczekiwał. Nie wiedziała tylko czego. Wtedy zaś ksiądz powtórnie przemówił i usłyszała to, przed czym wzbraniała się mentalnie odkąd tylko ojciec podprowadził ją do ołtarza. - Czy bierzesz Victora na męża, Euphemio Crouch? Rodzice chcieli, by za niego wyszła. Nigdy nie zgodziliby się na związek z Walterem (zakładając, że mógłby w ogóle oderwać wzrok od tych długonogich blondynek i się nią zainteresować), bo jego siostra wyszła za mugola. Nie wybaczali takiej zdrady. Nie dopuszczali też możliwości sprzeciwu ze strony drugiej w kolejności córki, którą wyzywano od marzycielek i nieporadnych łajz. Nie mogła powiedzieć nie. Dlatego odpowiedziała tylko: - Nigdy.
- Dom gajowego nie jest specjalnie wygodny - zaczęła kobieta, przyglądając się niepewnie wciągającej walizkę po schodkach Effie. Widząc, jak Crouch niemalże zabija się na progu, potykając o deskę, westchnęła z pobłażaniem, kiwając głową. - Jesteś pewna, że... - Och, jak pięknie tutaj! Doskonałe miejsce. Tak, tu powieszę te zielone firanki. - Euphemia zarysowała dłonią półkole nad jednym z okien, ignorując pełne wątpliwości spojrzenie rozmówczyni. - Rozgoszczę się rach-ciach, dokładnie o tym marzyłam. Jak żywcem wyjęte z mojej głowy, fortuna się do mnie uśmiecha! Tego chciałam! Bujała. Po prawdzie przed paroma laty widziała się na ciepłej posadzie w ministerstwie, gdzie zajmowałaby się sprawami mugoli (jeśli by jej pozwolili rodzice), albo stworzeń magicznych (również jeśli otrzymałaby zgodę rodziców). Tymczasem, po tym jak została całkowicie wykluczona z familii po swoim cudownym pokazie bezmyślności w związku z Victorem, musiała zadowolić się pracą gajowej. Nie mogła przecież całe życie spędzić na garnuszku siostry, jedynej przychylnej jej krewnej. Zresztą po części chciała tego, więc może było to tylko połowiczne kłamstwo? Mieszkanie na obrzeżach Hogwartu, zajęcie myśli pracą i dbaniem o stworzenia, którymi zajmowała się już jako nastolatka - czy nie brzmiało to całkiem zgrabnie? W końcu w czasie szkoły spędziła psią część czasu w tym domu, zagadując ówczesnego gajowego, którego z czystym sercem nazywała przyjacielem. Jego śmierć tylko upewniła ją w przekonaniu o powrocie tu - nie mogła przecież dopuścić, by ktoś obcy panoszył się po drogim jej sercu miejscu. Poza tym nie zamierzała zostawiać Fiodora, mastifa neapolitańskiego, przygarniętego przez jej poprzednika za szczeniaka. Pragnęła ułożyć sobie życie i zapomnieć o tym, co dzieje się poza Hogwartem. Bo z tą szkołą wiązały się wszystkie jej najlepsze wspomnienia i, jak sobie wmawiała, tylko tu mogła stworzyć kolejne równie miłe. Nie chciała wracać do tamtego świata. Nie chciała zadręczać się myślami, że jej szkolna miłość ożeniła się i spodziewała dziecka, kiedy ona zmagała się z łatką uciekającej panny młodej. Życie bywało wyjątkowo niesprawiedliwe.
|
Administrator fabularny NPC
Temat: Re: Euphemia Crouch Pon 18 Kwi 2016, 16:00 | |
| WITAMY WŚRÓD DOROSŁYCH Świetna karta, więc przyznaję dodatkowe punkty. Poprawiłam ci tylko literówkę w imieniu.
Relacje na start: @Adara Fletcher - Dyrektorka Hogwartu @Vakel Bułhakow - Wicedyrektor Hogwartu Oraz wszyscy nauczyciele i pracownicy szkoły. @Frederick Crouch @Florence Crouch @Orianne Crouch
Stan twojej skrytki bankowej wynosi 120 galeonów.
ZAKLĘCIA | PUNKTY ROZWOJU | ➛ 15 szkolnych ➛ 8 łatwych ➛ 5 trudnych | ➛ 90 PS ➛ 30 PN |
TWOJE PRZEDMIOTY ➛ Zestaw podręczników szkolnych. ➛ Rękawice ze smoczej skóry. CO DALEJ - KROK PO KROKU ➛ Uzupełnij pola dodatkowych informacji biograficznych w swoim profilu. ➛ Wybierz sobie zaklęcia na start i wypisz je w sklepiku rozwojowym. Potem nie zapomnij wpisać ich do profilu! Spis wszystkich dostępnych zaklęć znajdziesz tutaj. ➛ Załóż swoją skrytkę, pamiętaj żeby skorzystać ze wzoru. ➛ Dodaj temat z sowią pocztą, tutaj również możesz skorzystać z podanego wzoru. Kartę akceptowała: Beza
|
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |