NOWY ADRES MORTIS.ORG.PL
NOWY ADRES FORUM: https://mortis.org.pl
NOWY ADRES MORTIS.ORG.PL
NOWY ADRES FORUM: https://mortis.org.pl
Non mor­tem ti­memus, sed co­gita­tionem Mor­tis


Share

Kronika Marqueza

Ururu Marquez
Ururu Marquez
Ścigający Srebrnych Wiwern, Rocznik V

Dodatkowe informacje biograficzne
AKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 13 cali, elastyczna, włos z głowy wili, sosna
OPANOWANE ZAKLĘCIA: Szkolne: Finite, Enervate, Cave Inimicum, Expelliarmus, Homenum Revelio, Protego, Diffindo, Verdimilious, Alohomora, Avifors, Mimble Wimble, Confunduf, Aquamenti || Łatwe: Trucido, Repleo, Multifors, Aranaea || Trudne: Aranaea Language, Verum de scriptis
OPIS POSTACI: Ururu jest chłopcem przeciętnej budowy. Ani specjalnie chudy, ale pulchnym też go nie można nazwać. Mięśni również nie ma specjalnie zarysowanych... Po prostu taki średni. Wzrostu metr sześćdziesiat dziewięć i pół. Włoski całkiem grube, lecz szorstkie. Mają odcień... szarawy. Czy to farba? Czy tak kończy się niepotrzebny stres w zbyt młodym wieku? Obcięte niezbyt krótko, puszyste. Twarzyczka jego nieco okrąglutka, nie widać na niej typowo męskich kształtów. Taki sobie chłopczyna. Przenikliwe spojrzenie oczek w kolorze miodowo-bursztynowym, lekko zadarty nosek i... szeroki uśmiech, który nie znika prawie nigdy. Ubrany w pełny mundurek Ślizgona z idealnie zawiązanym krawatem. Nawet naukowiec musi być elegancki. Czasami nosi gogle na głowie, zazwyczaj zapomina, że je ma, dlatego na jego oczach występują stosunkowo rzadko...

https://mortis.forumpolish.com/t479-ptak-ururu#1492 https://mortis.forumpolish.com/t487-notatnik-ururu https://mortis.forumpolish.com/t477-skrytka-nr-2000#1482
PisanieTemat: Kronika Marqueza  Kronika Marqueza EmptyPią 17 Cze 2016, 23:53

W końcu mogę to wrzucić na forum XD


1. Historia rodziny



Historię Ururu pragnę rozpocząć kilka pokoleń przed jego narodzinami.
W 1776 na półwyspie Iberyjskim na świat przyszedł syn Lopezów. (Jako ciekawostkę mogę dodać, że w tymże roku zniesiono w Polsce proces o czary, a także miała miejsce bitwa o niepodległość Stanów Zjednoczonych.) Wychowany w skromnej czystokrwistej rodzinie uczony był pogardy dla Mugoli. Hiszpania nie szczyciła się wieloma rodami czarodziejów, popularne były mariaże z zagranicznymi rodzinami. W ten sposób żoną pana Lopeza została panienka Gaunt. (Jak wiadomo, rodzina nosiła w sobie geny rodu Slytherina.) Niestety los nie był dla nich łaskawy. O ile pierwszy syn mógł być dumą rodziny, drugi okazał się charłakiem. Do piątego roku życia wyczekiwano na jakiś znak, który mówiłby inaczej, jednak na próżno. Lopezowie nie mieli zamiaru czekać dłużej. Charłak w rodzinie był przecież plamą na dobrym imieniu rodu. Wyczyszczony z pamięci chłopiec został podrzucony właściwie losowym ludziom. Marquezowie żyli skromnie w domku na skraju rozbudowującej się osady. Od lat parali się handlem. Przybycie obcego chłopca, który niczego nie pamiętał, było wydarzeniem niezwykłym, jednak został przyjęty i wychowany jak reszta dzieci należących do rodziny.
Był pracowitym człowiekiem, zaraz po osiągnięciu dojrzałości ożenił się z panną Moreno. W 1823 roku doczekali się syna, który w późniejszych latach został ojcem trzech chłopców i jednej dziewczynki. Oni również doczekali się licznego potomstwa.
Jednak Hurio Ricardo (urodzony w 1853 roku) wyjątkowo miał tylko jednego syna.  Był to człowiek przesadny, dlatego nadał mu swoje oba imiona, a także wszystkie nazwiska swoje i żony. A wszystko po to, żeby Esteban Hurio Ricardo Montoya Delaroza Ramirez Marquez mógł czuć się wyjątkowo, pomimo braku rodzeństwa.
W 1893 roku w Japonii, w czystokrwistym rodzie, na świat przyszła Urako Kobi. Ukończyła ona szkołę magii Mahoutokoro wraz ze swoją rówieśniczką, kuzynką Ruri. Były to czasy, kiedy Japonia otwierała się na Zachód, co bardzo nie podobało się Kobim. Nie mieszając się dotychczas w mugolską politykę państwa, musieli w jakiś sposób zdobywać informacje. Z powodu znaczącej roli gejsz, jaką odgrywały w ówczesnej Japonii, postanowiono kilka dziewcząt z rodziny wcielić w ich szeregi. Urako i Ruri zostały poddane szybkiemu kursowi, na którym nauczyły się wszystkiego, co powinny wiedzieć. W Mahoutokoro, a także z okresu wczesnego dzieciństwa, wyniosły sporo nauki, dlatego też do roli gejszy nie musiały przygotowywać się sześciu lat, jak miało to miejsce zazwyczaj. Podstawiane na przyjęcia w herbaciarniach zdobywały informacje nie tylko od lokalnych polityków, a także od gości z zagranicy. Urako jednak bardzo nie podobało się wykonywane zajęcie. Czuła się przytłoczona presją, jaką wywierała na nią rodzina. Szukała tylko okazji do ucieczki, dlatego najczęściej spędzała czas z Europejczykami.
Esteban Hurio Ricardo Montoya Delaroza Ramirez Marquez urodzony w hiszpańskim miasteczku w 1882 roku od małego był przygotowany na pójście w ślady swojego ojca. Był jednak całkiem ciekawskim i dynamicznym dzieckiem, dlatego postanowił zawód kupca wykonywać w trochę inny sposób. Zawęził różnorodność asortymentu skupiając się bardziej na jakości, a celował w jak najwyższą. Zaczął sprowadzać luksusowe towary z zagranicy i po niedługim czasie sam wyjeżdżał, aby osobiście wybierać tylko te najlepsze. Z biegiem lat, Europa przestała wystarczać Estebanowi. Odbył podróż na Nowy Ląd, Bliski Wschód, jego stopa stanęła nawet na piaszczystych terenach Egiptu. Był mężczyzną otwartym i charyzmatycznym. Miał dobre predyspozycje do handlu, dlatego też udawało mu się spełnić swój cel. Jego sklep znany był na coraz szerszych terenach Hiszpanii.
Wiosną 1917 roku Esteban miał przyjemność wyjechać do Japonii w celach handlowych. Co prawda trwał wielki światowy konflikt, ale niespecjalnie się tym przejmował. W końcu go to bezpośrednio nie dotyczyło. Udało mu się dotrzeć na południowy kraniec Japonii. Radzono mu nie planować podróży w głąb kraju. Hiszpan miał tylko kilka dni na zakup odpowiedniego dla siebie towaru. Zauroczony egzotyczną kulturą obcego sobie kraju, postanowił odwiedzić pobliską herbaciarnię z gejszami. Tam też dostrzegł po raz pierwszy Urako. Zauważył, że dziewczyna wyróżnia się na tle innych. Miała łagodne usposobienie i eleganckie ruchy oraz pewną uległość w oczach, jednak Esteban dostrzegł tam coś jeszcze. Pewną tajemnicę. Tego samego dnia, wieczorem, czekał w pobliżu herbaciarni. Chciał jeszcze raz spotkać się z niezwykłą gejszą. Dostrzegł ją, kiedy szła dość szybkim krokiem w stronę jakiegoś zaułka. Podążył za nią. Dziewczyna weszła do jakiegoś budynku. Oczywiście mężczyzna kontynuował swoją wyprawę, lecz zaczął być jeszcze bardziej ostrożny. Miejsce, w którym się znalazł było w pewnym sensie imitacją. Ściana znajdująca się od ulicy sugerowała, że znajduje się tu typowy japoński domek, jednak w środku znajdowało się tylko dość sporych rozmiarów patio. Na środku znajdowało się gorące źródełko. Esteban zdążył się już z takimi zapoznać. Jednak zdumiał go widok dziewczyny znikającej w nim, jakby schodziła po schodach. Podbiegł do zbiornika i spojrzał na taflę wody. Wyglądała normalnie. Pochylił się, po czym zanurzył dłoń. Co prawda czuł, jakby natrafił na wodę, lecz była ona w niższej temperaturze, niż sugerowałaby to unosząca się nad zbiornikiem woda. W dodatku jego ręka pozostała sucha po wyjęciu. Koniecznie musiał sprawdzić, co to za cuda, więc powoli zaczął stąpać w zbiorniku, w którym wyczuł schody prowadzące na dół. Miał wrażenie, że chodzi w wodzie. Zanurzając głowę przyspieszył kroku i oto zdał sobie sprawę, że wcale nie jest pod wodą, lecz w jakimś korytarzu. Idąc dalej wyszedł na niezwykłą ulicę. Pełno na niej było sklepów, straganów. Czuć było dziwne zapachy, słychać niespotykane dźwięki. A w dodatku widział wiele cudacznych przedmiotów! Jakieś latające małe człowieczki, ruszający się ludzie na obrazach... Esteban już miał chwycić za jeden z tajemniczych przedmiotów, kiedy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
- Nie możesz tu przebywać.
Odwrócił się i uśmiechnął, widząc kobietę, której szukał. Urako stanowczym szarpnięciem zaprowadziła go z powrotem do korytarza, a on dał się prowadzić.
- Kim jesteś, co to za cuda, moja piękna? - spytał licząc na odpowiedź. Nie otrzymał jej jednak. Kobieta wyciągnęła tylko jakiś patyk celując w mężczyznę i popychając go dalej w stronę wyjścia.
- Urako? - usłyszeli czyjś głos. Dziewczyna odwróciła się, lekko spanikowana. Ostatni raz pchnęła mężczyznę w stronę wyjścia.
- Uciekaj - szepnęła, po czym ruszyła w stronę magicznej ulicy.
Esteban spełnił jej "życzenie" i wyszedł z tego światka. Jednak ciekawość miał wciąż niezaspokojoną. Nie dosyć, że spotkał tak ciekawą niewiastę, to jeszcze doprowadziła go do jakiegoś niesamowitego miejsca.
Na drugi dzień, odwiedził ponownie herbaciarnię. Urako jednak nie spotkał. Wypiwszy herbatę ruszył odnaleźć magiczną ulicę. Trafił właściwie od razu. Spacerował tam więc, starając się sprawiać wrażenie, jakby te wszystkie magiczne przedmioty widywał od zawsze, jednak nie chroniło go to od wścibskich, lecz starannie ukrywanych, spojrzeń przechodniów i handlarzy ze straganów. W pewnym momencie dostrzegł Urako. Szła samotnie ubrana w zwykłą żółtą szatę, włosy miała luźno związane. Podszedł do niej, a ona rozpoznała go.
- Urako, moja piękna, pragnę porozmawiać - zaczął, lecz uciszyła go gestem dłoni. Następnie też wskazała w kierunku wyjścia z ulicy. - Ale, moja droga, ja na prawdę...
Ponownie go uciszyła i uśmiechnęła się. Tym razem posłuchał jej. Dość szybkim krokiem opuścili magiczne miejsce. Kobieta nie mówiąc ani słowa, prowadziła go dalej, aż doszli do lasu graniczącego z miasteczkiem. Wtedy też znowu wyciągnęła dziwny patyk i szepcząc coś pod nosem pomachała nim kilka razy odwracając się raz w stronę budynków, a raz w stronę drzew. Następnie zasiadła na pobliskim kamieniu.
- Wybacz proszę, za me milczenie i wyprowadzenie ciebie stamtąd, lecz to tylko środki bezpieczeństwa - rzekła. Następnie ze spokojem i uśmiechem odpowiedziała na wszystkie jego pytania, które szybko wyrzucał z siebie.
- Powiedz mi jeszcze, dlaczego mi to mówisz?
Urako spuściła wzrok. Nie wypadało powiedzieć, że powodem jest zauważenie przez Hiszpana jej inności. Zazwyczaj była traktowana jak pierwsza lepsza bezimienna gejsza, często niezbyt ciekawie przez obcokrajowców, którzy brali je za typowe panienki do towarzystwa.
Przez te kilka dni, podczas których Esteban szukał odpowiednich artykułów, spotykał się z Urako.
- Jutro rano wracam do domu - powiedział w ich ostatni wspólnie spędzony wieczór.
- Czy nie możesz zostać jeszcze trochę? - spytała rumieniąc się lekko za swe śmiałe pytanie.
- Niestety. Świat toczy wojna, nie jestem tu mile widziany - zaśmiał się, po czym objął jej twarz w dłonie. Trwali tak jakiś czas w milczeniu.
- Czy... mógłbyś mnie zabrać ze sobą? - zapytała cicho.
- Jeśli tego naprawdę pragniesz - Esteban przytulił ją delikatnie do siebie. W ciągu tych kilku dni poznał historię Urako. Wiedział, że dziewczynie nie podobały się wymagania, jakie stawiała jej rodzina. Chciała uciec jak najdalej. Był również pewien uczucia przyjaźni, jakie się między nimi rodziło. A może było to coś jeszcze? W każdym razie dziewczyna nie traktowała go jak losową osobę, która zabierze ją od rodziny. Darzyła Hiszpana szczerym zaufaniem i sympatią.
Na drugi dzień zabrała najpotrzebniejsze rzeczy. Zostawiła tylko liścik dla kuzynki, w którym podała jej kilka informacji i zapewnienie o tym, że szczerze ją kocha oraz będzie tęsknić. Tuż po wschodzie słońca statek z Estebanem i Urako odbił od wybrzeży Japonii.
Podróż do Europy trwała długo, jednak w końcu dobili do brzegu. Dojazd do miasta Marqueza nie trwał długo, tylko pół dnia. Na miejscu Esteban dowiedział się o konającym ojcu. Po przejęciu jego majątku, pojął Urako za żonę.
Również w dzień powrotu Japonka otrzymała sowią pocztą list od kuzynki.

Kochana Urako,
Miałaś rację. Przez tydzień nie dostrzegli twojej nieobecności. Tak jak sobie życzyłaś, spytana, odpowiedziałam dokąd wyruszyłaś. Stwierdzili, że nie ma sensu ciebie szukać, szczególnie skoro Yuki ukończyła w tym roku szkołę i może zostać gejszą. Jesteś niesamowicie bystra, kuzynko.
Liczę, że spotkasz szczęście, o jakim pragnęłaś i na które zasłużyłaś.
Tęsknię,
Ruri



2. Dzieciństwo




22 lipca 1918 roku na świat przyszedł Ururu Marquez. Urako nalegała, aby jej syn nie posiadał tych wszystkich barwnych nazwisk, których nie potrafiła spamiętać, czym doprowadzała Estebana do śmiechu. Mężczyzna w zamian postanowił nadać synowi imię będące kombinacją imienia jego żony i jej ukochanej kuzynki. Japonka bardzo często wspominała o Ruri, wymieniała się z nią listami, lecz nie zapraszała jej nigdy do siebie, na co również nalegał Esteban. Urako wiedziała, że została wykluczona z rodziny. Kazała kuzynce powiedzieć rodzicom o swoim ślubie z Mugolem wiedząc, jakie są tego konsekwencje. Chciała żyć w miarę uczciwie.
Ururu odziedziczył po matce Estebana jasne oczy, natomiast po rodzicach... cóż, oboje mieli czarne sztywne włosy, tak jak reszta ich rodzin, więc tutaj możliwości wielu nie było. Chłopiec był urodziwym dzieckiem od pierwszych dni. Jego dość blada cera, odziedziczona po matce wyróżniała go na tle innych malców w miasteczku, lecz oczy i uśmiech były stuprocentowo hiszpańskie. Może i byłby bardziej śniady, gdyby więcej czasu spędzał na świeżym powietrzu. Ururu jednak rozpieszczany był od najmłodszych lat wszelkiego rodzaju książkami, w które zaopatrywał go ojciec. Na początku Urako całe dnie czytała mu różne baśnie, dzięki czemu sama doskonaliła swój hiszpański. Później mogła opowiadać synkowi legendy japońskie, znając odpowiednie słownictwo i zwroty. Chłopiec szybko nauczył się czytać. Na początku lubił robić to na głos, przy rodzicach, jednak coraz częściej siadał sam. Zaczął zadawać wiele pytań związanych z prawdziwością wyczytanych historii, co powodowało zakłopotanie u Urako. Ururu bowiem nie był zapoznany z magią. Rodzice wychowywali go jak mugolskiego chłopca. Ze śmiechem też wyjaśniali pojawiające się u młodego przejawy zdolności magicznych, jako coś przypadkowego, lub że po prostu wydawało mu się. Ururu postanowił więc zgłębić się bardziej w zasady funkcjonowania świata. Chciał się dowiedzieć, co jest prawdziwe, a co nie. W dość młodym wieku przeglądał podręczniki do fizyki, których nie było dane mu zrozumieć. Z pomocą przychodzili mu rodzice, jednak i oni nie potrafili mu wszystkiego wyjaśnić. Ojciec zaczął więc szukać coraz to lepszych oraz bardziej przystępnych książek. W tym samym czasie przeprowadzili się do Barcelony. Esteban, od powrotu z Japonii, nie ruszał się poza granice Hiszpanii. Z tego też powodu sława jego sklepu podupadła, lecz kuzyn zaproponował mu pracę w swoim sklepie. Ururu miał okazję do zabaw z kuzynostwem, o co zawsze bała się Urako. W końcu mógłby przez przypadek użyć swoich nieopanowanych jeszcze zdolności. Jednak chłopiec wolał czytać, niż biegać w ogrodzie.
Urako przez te wszystkie lata kontynuowała korespondencję ze swoją kuzynką. Pisała jej o wszystkim, co ją niepokoiło w chłopcu. Zastanawiała się też, czy powinna go posłać do szkoły magii, czy uczyć w domu, co byłoby najlepszym rozwiązaniem. Z drugiej strony chciała, aby Ururu nie stał się odludkiem. Co prawda, bardzo dobrze przyswoił sobie zasady dobrego wychowania, lecz wiedziała, że jeśli nie nauczy się bawić z innymi dziećmi, może mieć problemy w kontaktach międzyludzkich.
Wiele zmartwienia przyniosło jej też pewne wydarzenie mające miejsce, kiedy chłopiec miał zaledwie cztery lata. Bawił się w ogrodzie, Urako w tym czasie siedziała na ławce i czytała książkę. Nagle usłyszała, jak malec wydaje z siebie dziwne dźwięki. Starając się zachować cicho, podeszła powoli do chłopca. Kucał on przy krzewie i... syczał. Kiedy znalazła się bliżej, dostrzegła żmiję. Szybko zabrała Ururu na ręce oddalając się od tego miejsca.
- Mamusiu, dlaczego mnie zabierasz? Właśnie sobie rozmawiałem z tym wężem - powiedział chłopiec wykręcając główkę ku znikającemu za zakrętem miejscu. Urako posadziła chłopca w kuchni.
- Węże są niebezpieczne, mój drogi. Posiedź teraz w domu - poleciła. Następnie wróciła do miejsca przy krzewie, lecz gada już nie było. Kilka minut później posłała Ruri chyba najkrótszy ze wszystkich listów. Nie musiała tutaj pisać wiele. Kuzynka wiedziała czym jest wężoustość i z czym się wiąże.

Moja kochana, Ururu rozmawiał z wężem.
Urako


3. Poważne problemy zdrowotne




Ururu nienaturalnie często miewał kłopoty żołądkowe. Początkowo Urako obwiniała się o marny talent kulinarny i z winą w sercu szykowała synkowi uzdrawiające mikstury. Lata jednak mijały, a chłopiec wciąż wykazywał się większą wrażliwością na spożywane pokarmy.
Przeprowadzka do Barcelony jakimś trafem polepszyła zdrowie młodego Marqueza. Winy zaczęto więc szukać w produktach spożywczych sprowadzanych do miasteczka, w którym uprzednio mieszkali.
Ururu wyrastał na bystrego młodzieńca, który najchętniej by w ogóle nie wychodził z domu. Z radością opowiadał rodzicom, o czym przeczytał w ostatniej książce, a także dzielił się z nimi różnymi spostrzeżeniami i pytaniami, na jakie nie znalazł jeszcze odpowiedzi. Esteban wraz z Urako cieszyli się z zapału ich syna do nauki. Musieli jednak podjąć decyzję dotyczącą jego wykształcenia. Mężczyzna zostawił tą sprawę żonie. Jako matka pewnie lepiej rozwiąże tą kwestię. Poza tym to od niej zależało w jaki sposób wprowadzi syna w świat magii. Urako najchętniej zataiłaby tą informację przed Ururu. Jest już dużym chłopcem, jego zdolności magiczne nie powinny się ujawniać samoistnie. Mimo wszystko czuła, że Esteban miałby jakiś żal do niej, gdyby nie rozwinęła w synu tego talentu. Postanowiła więc posłać go do poznanej niedawno czarownicy, która prowadziła prywatne lekcje. W ten sposób przynajmniej chłopiec zapozna się z innymi dziećmi.
Posunięcie to jednak było trochę nieudane. Czarownica była absolwentką Beauxbatons, gdzie dzieci w wieku od ośmiu do jedenastu lat miały tylko zajęcia związane ze sztuką, nie magią. Dlatego Ururu uczęszczał na lekcje bardzo niechętnie, gdyż malowanie i śpiewanie go zupełnie nie interesowało. Co prawda nauczycielka jawnie korzystała przy nim magii, lecz uznawał to tylko za tanie sztuczki.
- Pani syn nie ma za grosz talentu - powiedziała pewnego razu, kiedy Urako przyszła porozmawiać o swoim dziecku.
- Co dokładniej ma pani na myśli? Ururu to zdolny chłopiec, czyta wiele książek i jest bardzo bystry - Japonka zakryła uśmiechem swoje poirytowanie.
- Może i czyta, ale nie wykazuje zainteresowania w żadnej dziedzinie sztuki! Nie chce rysować, instrumenty go nie interesują... Do sztuki co prawda nauczył się swojej roli, ale wypowiedział ją tak sztucznie, Za grosz entuzjazmu! Nie wspominając o tym, że nazywa magię "sztuczkami"! Przepraszam, ale pani nie czaruje w domu?
W ten sposób Ururu został zapisany na mugolskie lekcje u mieszkającego w pobliżu profesora. Dla chłopca to była niesamowita zmiata. W końcu mógł pojąc niezrozumiane dotychczas zagadnienia z fizyki, a także matematyki oraz nauk przyrodniczych. Profesor szybko dostrzegł, że w Ururu tkwi prawdziwy potencjał, dlatego zaprosił go do grupy zajęć ze starszymi chłopcami. Ci bardzo go polubili, ponieważ był bardzo pociesznym młodzieńcem. Zadziwiał ich także jego zapał do nauki. W końcu sami uczęszczali na lekcje tylko z powodu nakazu rodziców. Ururu często zostawał po zajęciach, a profesor opowiadał mu o najnowszych posunięciach techniki. Chłopiec zapragnął nie tylko obejrzeć wszystkie z omówionych wynalazków, lecz także samemu stać się naukowcem i konstruktorem.
Uprosił ojca o sprzęt, a ten chętnie kupował mu różne metalowe i drewniane elementy, śruby, gwoździe oraz narzędzia. Ururu zaczął od niewielkiej ławeczki. Jego kolejnym projektem był wózek na zakupy, który wykonał z wiklinowego kosza połączonego z rurami i czterema kołami. Nauczył się również szyć, co średnio mu wychodziło, żeby wyłożyć go materiałem. Gotowy "wynalazek" podarował matce na urodziny. Zajmował się również przez jakiś czas chemią. Mieszał ze sobą po prostu różne substancje znalezione w kuchni i na podwórku, jednak dosyć szybko mu się to znudziło. Mając dziewięć lat, Ururu przeżył zauroczenie naukową działalnością Tesli oraz alchemią. Nie mógł pojąć, jak można mieć coś, z niczego, lecz szukał wyjaśnienia wszystkiego w zwykłej fizyce. Nie dopuszczał możliwości istnienia czegoś w rodzaju magii. Urako wiedziała o tym, dlatego coraz ciężej jej było podjąć decyzję o edukacji syna.
Kilka miesięcy po ukończeniu dziesiątego roku życia, problemy z żołądkiem powróciły. Esteban rozpoczął poszukiwanie różnych lekarzy. Ururu przeszedł na ścisłą dietę, która co jakiś czas ulegała zmianie, gdyż każdy kolejny medyk dostrzegał błędy w teorii swojego poprzednika. Zapisywano zalecenia na operacje, lecz rodzice chłopaka coraz mniej ufali każdemu kolejnemu uzdrowicielowi. Postanowili przeprowadzić się do Wielkiej Brytanii w nadziei na polepszenie stanu syna. W końcu ostatnim razem zmiana miejsca zamieszkania pomogła.
Wynajęli domek w pobliżu lasu w mieścinie w południowej części Anglii. Ururu wciąż chorował i nic nie wskazywało na to, że wyzdrowieje.


Najdroższa Ruri,
Potrzebuję twojej pomocy. Ururu ma się coraz gorzej. Na bieżąco wytwarzam eliksiry lecznicze, lecz one tylko w niewielkim stopniu uśmierzają jego cierpienie. Mugolscy lekarze nie są w stanie mu pomóc.Błagam, znajdź jakiegoś czarodzieja, który mi pomoże.
Pokładam w Tobie nadzieje,  
Urako


4. Poznanie świata czarodziejów




W dniu jedenastych urodzin Ururu, do chatki, w której mieszkali, przyleciała sowa. Chłopak odebrał list, ale od razu przekazał go matce, gdyż to do niej przychodziły wiadomości w ten sposób. Urako widząc pieczęć Hogwartu westchnęła głęboko. Udało jej się zapisać syna do szkoły magii, lecz nim tam wyruszy, musi go zapoznać ze światem, który powinien poznać już dawno temu. I w który nie wierzył. Dodatkowo nie była pewna, czy dobrym pomysłem jest wysłanie go mając na uwadze jego stan zdrowia. Nie wyobrażała sobie, żeby jej syn męczył się w zupełnie obcym miejscu, z daleka od niej i Estebana.
Poszukiwania lekarzy wciąż trwały, jednak Marquezowie zaczęli dostrzegać, że odrzucali niektórych z nich z powodów finansowych. Najzwyczajniej w świecie nie było ich stać, a pożyczyć nie mieli od kogo. Esteban łapał się wielu dodatkowych zajęć, Urako dorabiała jako opiekunka do dzieci. Żyli bardzo skromnie, jednak najlepsi lekarze i uzdrowiciele życzyli sobie grube pieniądze. Ciężki stan zdrowia chłopca ich nie obchodził, nie chcieli na niego nawet spojrzeć.
W ostatni tydzień września Urako otrzymała list o kuzynki, w którym mówiła, że znalazła pewnego czarnoksiężnika mogącego im pomóc. Jeszcze tego samego dnia do ich domu zapukała zakapturzona postać. Wpuścili go, a on od razu zaznaczył, że nie chce pieniędzy. Przedstawił się jako czarownik, który sam tworzy zaklęcia i mikstury. Rodzice chłopca nie zapałali do niego zaufaniem, lecz w ich sercach tlił się płomyk nadziei. Może jednak się uda.
Czarnoksiężnik podszedł do chłopca, położył mu dłoń nad brzuchem, w miejscu żołądka i mruknął coś do siebie. Następnie wyciągnął z niewielkiej torby fiolkę z brunatną miksturą.
- Wypij to całe - polecił. Ururu zrobił to, chociaż ciecz okazała się wstrętna w smaku oraz jakaś lepka i ciężka. Kiedy poczuł, jak eliksir osiadł w jego żołądku, zawirowało mu w głowie. Esteban szybko podtrzymał syna. W tym czasie czarnoksiężnik wycelował w chłopca różdżką. Zabłysło silne zielone światło, które było tak potężne, że widać je było w niemalże całym miasteczku (które co prawda za duże nie było, lecz zamieszkiwali je sami mugole). Marquezowie nieco oślepieni, po chwili odzyskali wzrok. Uzdrowiciela już nie było, a Esteban trzymał w rękach ciało zemdlonego syna. Położyli go szybko na łóżku, a Urako przejechała dłonią po włosach chłopca, które niemal całkowicie straciły barwę. Ururu po chwili otworzył oczy. Wciąż czuł dziwną maź w żołądku, lecz poza tym było mu bardzo dobrze. W tej samej chwili usłyszeli pukanie do drzwi.
- Otwierać! - krzyknął ktoś z zewnątrz. Esteban wziął syna na ręce i wraz z żoną wybiegli drugimi drzwiami. Zmierzali przed siebie. Ururu kazał się puścić, przecież sam mógł uciekać. Kątem oka spojrzał na matkę, która trzymała w dłoni jakiś patyk i nieco odwrócona machała nim do tyłu wypowiadając jakieś nieznane mu słowa.
- Mamo, co to jest... - chłopak chciał się odwrócić i zobaczyć czym są te dźwięki, przypominające tłuczone szkło, które odbijały się za nimi.
- Nie zatrzymuj się - Esteban przyciągnął go nieco do siebie.
Skręcili za wielkim skalnym pagórkiem, gdzie znajdowała się wnęka, o której wiedzieli. Urako gwałtownie wepchnęła rodzinę do środka, po czym zasłoniwszy ich ciałem wypowiedziała kilka zaklęć ukrywających ich obecność.
- Nie znajdą nas teraz - powiedziała cicho. Użyła bariery wizualnej, dźwiękowej, a także uniemożliwiającej wykrycie istot żywych, w tym magicznych. Były to silne zaklęcia, przebić je mogły tylko ofensywne czary rzucane bezpośrednio w ich stronę.
Jednak ścigający ich czarodzieje otoczyli miejsce, w którym stali Marquezowie. Ururu widział, jak matka przerażona zasłania usta dłonią, aby zagłuszyć słowa, jakie same jej się wymknęły.
- Ta mikstura...
Wnęka nie była głęboka, poruszanie się w niej było utrudnione. Urako złapała mocno męża za ramię, drugą ręką obejmując Ururu. Chłopiec spoglądał całkiem spokojnie na mężczyzn, którzy celowali w jego rodzinę jakimiś patykami. "Ta mikstura". Łączenie faktów szło młodemu Marquezowi bardzo dobrze. Ci ludzie obwiniali ich o rozbłysk. Widocznie to było czymś złym. Mama stworzyła jakąś ścianę, ale jednak ich widzieli. A może tylko czuli? "Ta mikstura".
W niej coś jest, pomyślał. Kiedy matczyna ręka przycisnęła się do niego mocniej, zrobił szybki i stanowczy krok w przód. Palce Urako straciły z nim kontakt zaledwie sekundę przed deportacją.
- Ostrożnie, może być niebezpieczny - mężczyźni obserwowali każdy ruch chłopca.
Ururu spuścił wzrok odwracając się lekko przez lewe ramię. Rodziców nie było. Nie sądził, że dalej tam byli. W końcu słyszał jakieś pyknięcie. Pewnie po prostu... zniknęli? Chłopak nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Nie wiedział, co tu się w ogóle wydarzyło. Na szyi przewieszone miał gogle, które założył sobie na oczy. Nie chciał, żeby obcy zobaczyli pojedyncze łzy, które zbierały mu się pod powiekami. Uśmiechnął się też szeroko. Jeden z mężczyzn szepnął do drugiego, że "reszty" nie muszą szukać. Czyli jego rodzice byli bezpieczni. Spojrzał na obcych. Stojący pośrodku zrobił krok w przód, nie spuszczając wycelowanej w chłopca różdżki.
- Ururu Marquez, zostajesz zatrzymany w związku z niezidentyfikowanym użyciem czarnej magii.
Chłopak wyszczerzył się. Nawet znali jego imię, ciekawie.
Niestety nie pamiętał nic z późniejszych wydarzeń. Ocknął się w łóżku leżąc w mięciutkiej pościeli. Usiadł. Dopiero teraz dostrzegł swoje szare włosy w lustrze, wiszącym naprzeciwko. Na szafce nocnej obok leżały jego gogle. Szybko je złapał i ocenił ich stan. Na szczęście bez uszkodzeń. Bardzo je cenił. Dostał je któregoś razu, kiedy to ojciec przyniósł mu elementy do majsterkowania.
Automatycznie się uśmiechnął, a do pomieszczenia weszła jakaś nieznana mu kobieta w dość bogatej sukni. Poznał tylko, że jest Japonką.
- Jak się czujesz? - spytała stając na krańcu łóżka. Jej spojrzenie było bardzo zdystansowane, nie mógł ocenić jej intencji. Dostrzegł też, że jest w koszuli nocnej.
- Dobrze, aczkolwiek... - złapał się za brzuch. Czy czuł coś w żołądku? Może lekki posmak tego obrzydliwego eliksiru. Ale poza tym nie odczuwał żadnych nieprzyjemności. - Ta mikstura... Przepraszam, gdzie ja jestem? - pytanie samo wcisnęło mu się na usta. Co prawda był ciekawy tego co się z nim stało... i co w ogóle miało miejsce niedawno. Ale chyba najpierw wolał zacząć od tych mniej szalonych faktów.
- W Londynie, w wynajętym przeze mnie apartamencie. Jestem krewną twojej matki. Ministerstwo chciało przesłuchać ciebie w sprawie użycia czarnej magii. Wspomniałeś o miksturze... zapewne domyśliłeś się, że miała ona bardzo silne właściwości, lecz problem tkwił w zaklęciu, jakie zostało na tobie użyte. Nie jestem pewna, czym było, aczkolwiek miało bardzo destrukcyjne działanie. Ministerstwo by nie pomogło, nie używają czarnej magii, a tylko taka by tu pomogła. Udało mi się ciebie uwolnić i wyjaśnić im sytuację, a miksturę wraz z efektem zaklęcia zneutralizować... Lecz pewnie będziesz pod ich stałym nadzorem - powiedziała. - Twoich rodziców nie będą szukać, czarnoksiężnika z całą pewnością tak...
Kobieta zamilkła. Miała przed sobą chłopca, który był zdany na kontakt ze znaną jej osobą. Jeden z najbardziej nieczystych czarodziejów, jakich znała, lecz wiedziała, że jego zdolności okażą się pomocne. Ururu odzyskał zdrowie, ale jakim kosztem? Ściągając z niego skutki zaklęcia i mikstury nabrała przeczuć, że opisywany w raporcie Ministerstwa błysk mógł nieść również nieprzewidywalne następstwa... Z niecierpliwością czekała na wiadomość od siostry. Miała zamiar również śledzić sprawę czarnoksiężnika. Wiedziała, że uda jej się go znowu znaleźć. Planowała także wybrać się do miasteczka, które było miejscem zajścia. Mieszkający w nim Mugole mieli już wyczyszczone wspomnienie o dziwnym świetle, lecz skutków tego zaklęcia czyszczący mogli jeszcze nie dostrzec.
Ruri nie mogła zdradzić Ururu swojej tożsamości. Nie wiedziała, czy Urako o niej opowiadała i w jaki sposób. Nie chciała, aby miał ją za kochającą cioteczkę. Musiała jednak tymczasowo zapewnić mu opiekę.
- Ururu, jesteś czarodziejem, tak jak twoja matka. Od września rozpoczniesz naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart... jeśli chcesz - podała mu list, który trzymała w dłoni.
Chłopiec przyjrzał się kopercie. Wydawało mu się, że kojarzył pieczęć, jaka się na niej znajdowała. Jednak nie przypomniał sobie, że to list, jaki przyszedł w dniu jego jedenastych urodzin.
- A więc magia istnieje - powiedział do siebie uśmiechając się, jakby kpił sam z siebie. Jakim cudem mógł nie uznawać jej istnienia? Właściwie do końca nie był pewien czy to, co się stało nie było snem. Wyciągnął list i przeczytał jego zawartość. Właściwie nic specjalnie treściwego. - Pójdę do tej szkoły. Mama by tego chciała.


Kochana Urako,
Gdziekolwiek jesteś... Jeśli to przeczytasz... Ururu wyraził chęć pójścia do Hogwartu.
Obiecuję, że się nim zajmę
Przepraszam za wszystko
Ruri


5. Przybycie do Hogwartu




Wraz z rozwojem transportu rozwinęła się turystyka. W świecie czarodziejów nie było z tym właściwie problemu nigdy z powodu deportacji. Sztuka ta nie należała do najłatwiejszych, jednak była jedną z najbardziej przydatnych. W ten oto sposób wystarczyło tylko dokładnie pomyśleć o jakimś miejscu i można było się tam pojawić.
Tak też świat zwiedzał Kayne West, słynny czarodziejski dziennikarz. Często pracował ze swoim kolegą po fachu Todem Averym. Byli praktycznie ciągle w podróży, nic więc dziwnego, że ich synowie stali się dla siebie jak bracia.
Czarodzieje zwiedzający świat w różnych celach, byli również bardziej otwarci na inne kultury. Przykładem może być również James Black, niegdyś pracownik Ministerstwa, który został zaproszony do afrykańskiej szkoły magii Uagadou. Tam zakochał się do szaleństwa w jednej z nauczycielek, która dla niego opuściła kraj i przyłączyła się do jego urzędowych podróży. Małżonkiem z zagranicy mogła pochwalić się również badaczka magicznych ziół, Esmeralda Carrow. Blondwłosa czarownica nie mogła przejść niezauważona podczas podróży na bliskim wschodzie. Poznawszy Abdula Nasrallach zyskała niezastąpionego kompana w swoich wycieczkach.
Co, oprócz podróży, łączyło tą czwórkę?
Wszyscy oni mieli po jednym dziecku, które w 1929 roku rozpoczynało naukę w Hogwarcie.

Ururu zajął samotnie przedział w Expresie do Hogwartu.  Nie, nie miał zamiaru płakać za rodzicami. Może utracił ich bezpowrotnie... a może jednak nie? Może jednak jeszcze się z nimi zobaczy kiedyś? Dokąd wróci na wakacje? Ciotka niewiele mu mówiła, a trochę bał się pytać. Jego pewność siebie ucierpiała, odkąd nie miał przy sobie dwóch osób, które zawsze stały u jego boku.
Zacisnął wargi. Trochę się denerwował. Chociaż pozytywnymi emocjami też był przepełniony. W końcu rusza do prawdziwej szkoły magii. Był czarodziejem. Uśmiech sam pojawił mu się na ustach. Kto wie, co go tam czeka... Wciąż nie mógł uwierzyć, że przegapił istnienie magii. Ciotka mówiła o ukrywaniu jej przed wzrokiem osób niemagicznych, jednak jego mama chyba używała czarów w domu... Raczej mało prawdopodobnym by było, gdyby nagle przestawiła się na zupełnie mugolskie życie, szczególnie skoro nie została nauczona wielu rzeczy potrzebnych gospodyniom domowym. Lecz jeśli jednak używała, to czemu niczego nie dostrzegł?
Niestety nie mógł się cieszyć samotnym rozmyślaniem. Expres do Hogwartu pomimo swoich rozmiarów nie mógł zapewnić każdemu z uczniów osobnego przedziału. Tak więc do Ururu dosiadła się gromadka całkiem różnych od siebie dzieci. Jasnowłosy niski chłopiec wszedł pierwszy. Rzucił Ururu krótkie spojrzenie, po czym zajął miejsce na przeciwległym końcu. O nie, zaczynało się. Szare włosy za bardzo go wyróżniały. Nie chciał tego. Za blondynem do przedziału weszła ciemnoskóra dziewczynka, na której Ururu zatrzymał wzrok dłużej, niż powinien, rudzielec o różowawej skórze i kruczoczarna o urodzie zachodnioazjatyckiej. Przywitali się z szarowłosym krótkim "Cześć", po czym kontynuowali dalej swoją rozmowę o kartach czarodziejów. Znudziło im się to jednak po jakimś czasie. Ciemnoskóra dziewczynka postanowiła włączyć do ich kręgu nieznanego sobie chłopca.
- Jestem Kiki. A ty?
- Ururu, miło mi poznać - odpowiedział uśmiechając się i podając rękę do uścisku, zgodnie z zasadami, w jakich był wychowany. Kiki zaśmiała się ściskając jego dłoń. Dla niej było to powitanie dorosłych mężczyzn. Nigdy nie miała okazji uścisnąć czyjejś dłoni, lecz nie zignorowała jej. Reszta dzieciaków również się przestawiła: Malcolm, Claudius i Shresthi. Każde z dzieci wychowało się w innym miejscu, lecz wszystkich rodzice byli podróżnikami... a także oboje byli czarodziejami.
- Pochodzę z Hiszpanii - zapytany, zaczął opowiadać im swoją historię. - Mój tata jest kupcem i będąc w Japonii poznał mamę, którą zabrał ze sobą do kraju. Kiedy się urodziłem już tak nie podróżowali... Chodziłem na różne szkolne zajęcia. Potem... przeprowadziłem się do Anglii i poszedłem do Hogwartu - zakreślił pokrótce swój życiorys omijając oczywiście pewne momenty. Nowopoznani nie musieli przecież wszystkiego wiedzieć.
- To jesteś prawie jak my - odpowiedziała Kiki z uśmiechem.
- A twoi rodzice byli mugolami? - spytał podejrzliwie rudowłosy Claudius Avery.
- Mugolami? Nie... - odpowiedział szybko Ururu zastanawiając się co to słówko znaczyło. Nie miał za wiele czasu na zaznajomienie się ze słownictwem tego typu. Nie zdążył nawet przejrzeć podręczników, bo kupował je dopiero przed wyjazdem... całe szczęście, że udało mu się w ogóle dotrzeć na odpowiedni peron.
- To dobrze. Rodzice nie pozwolili zadawać nam się z ich dziećmi - wyjaśnił chłopiec.
- A do jakiego domu chcesz iść? - spytał Malcolm przeszywając go na wylot zielonymi oczętami. Wszystkie dzieci również trwały w napięciu. W końcu przydział do domów to najbardziej ekscytująca rzecz, jaka ich dzisiaj czekała. Poza samym zobaczeniem Hogwartu, oczywiście.
- Domu? Nic nie wiem o nich... - Ururu poprawił krawacik mundurka. - Dopiero od tygodnia wiem, że idę do Hogwartu, nie wiem o nim wszystkiego.
Dzieci zrozumiały. Tylko rodzice Shresthi przebywali w Anglii w czasie jej narodzin, więc było wiadomo, że pójdzie do tej szkoły. Pozostali dorośli nie wiedzieli, gdzie przyjdzie im odesłać pociechy na naukę. Nie wiedziały jednak, że niewiedza Ururu nie ograniczała się tylko do wiadomości o Hogwarcie. Dzieciaki szybko wyjaśniły mu, czym są domy i jakie ma do wyboru. Każde z nich chwaliło bardziej jeden z czterech.
- Nie możemy się zdecydować, gdzie pójść. Chociaż podobno to i tak tiara wybiera... Właściwie to nam to obojętnie, bo lekcje nie trwają przecież cały dzień, ale Shresthi mówi, że wcale nie będziemy się spotykać, jeśli trafimy do innych domów - Kiki przewróciła oczami.
- Domy rywalizują ze sobą bardziej niż myślicie - wspomniana zabrała głos. - Szczególnie Gryffindor i Slytherin.
- Ale to bez różnicy! My z Malcolmem i tak będziemy przyjaciółmi - Claudius klepnął Malcolma w ramię. - Przecież znamy się od zawsze!
Potem zaczęli jeszcze o czymś rozmawiać, a Ururu zastanowił się, gdzie by chciał pójść. Powiedzieli, że jak lubi się uczyć, to żeby poszedł do Krukonów. Ale jakoś ciekawiły go też inne domy... Może ta słynna Tiara Przydziału mu pomoże.
Podróż szybko minęła. Podczas wysiadania gromadka robiła się nerwowa. Nie ustalili, czy chcą iść do tego samego domu, czy do innych. Wydawało się, jakby pozostawili Ururu wybór - pójdą tam, gdzie on. Bo co jeśli Shresthi mówiła prawdę i nie będą się przyjaźnić w przypadku innych domów.
Płynięcie łodziami do wielkiego zamku było niesamowite. Weszli do Wielkiej Sali rozglądając się wokoło. Najbardziej zadziwione były oczywiście dzieci pochodzące z niemagicznych rodzin... i Ururu. Nie mógł powstrzymać się przed zadzieraniem głowy do góry, aby zobaczyć lewitujące w powietrzu świeczki.
Dyrektor przemówił. Tiara zaśpiewała.
Stali w grupce na środku sali. Po kolei zostali wyczytywani, każdy miał stawianą na głowie Tiarę Przydziału... Ururu zastanowił się, czy może się przez to czymś zarazić. Chyba, że przez magię kapelutek się jakoś odkażał. Nie spytał kolegów o to, chociaż bardzo chciał. Ale był to dosyć poważny i uroczysty moment, niekulturalnym byłoby odezwać się teraz.
Claudius. Kiki. Shresthi. Malcolm. Każde z nich do innego domu.
Nadszedł i czas na niego. Wyszczerzył się jak zawsze, kiedy był podniecony. Usiadł na stołku i ogarnął wzrokiem całą Wielką Salą. Dużo ich tu, pomyślał. I wszyscy patrzyli się na niego... Nie speszył się. Powoli przejechał wzrokiem po stołach poszczególnych domów. Przy którym już za chwilę będzie dane mu usiąść?
- Czuję, że masz do mnie jakiś uraz - usłyszał jakiś sykliwy głosik. Oh, już miał tiarę na głowie. Właściwie była całkiem lekka, musiał musnąć ją koniuszkami palców, żeby zdać sobie sprawę, że ma coś na głowie.
- Czy magicznie się odkażasz? - spytał. - Wybacz, lecz jestem pełen obaw, czy nie roznosisz wszawicy...
- Doprawdy, doprawdy... Z taką manierą to nic, tylko Slytherin - wysyczała Tiara. - Jednak czuję, że zapał do nauki masz ogromny... i ile wiedzy sam zdobyłeś! No, no, byłbyś cennym zabytkiem dla Krukonów. Bardzo cennym...
- Jacy oni są? W pociągu mówili mi, że dużo się uczą, ale tylko dla dobrych ocen- spytał. Przez myśl przeleciało mu "bezmyślni kujoni".
- Nie, nie, mój drogi... - odpowiedziała Tiara. Wiedziała, do czego zmierza. Miał potencjał. Nie przybył tu po edukację w zwykłym tego słowa znaczeniu. W dodatku wyczuwała w nim coś jeszcze... - Jednak Ravenclaw nie jest dla ciebie. Czuję, że coś innego będzie do ciebie pasowało... Slytherin! - krzyknęła ostatnie słowo. Stół Ślizgonów zagrzmiał oklaskami. Ururu powoli ruszył w stronę stołu. Pozdrowił najbliżej siedzących szerokim uśmiechem. Shresthi zrobiła mu miejsce obok siebie, więc je zajął.
Przez całą kolację intensywnie myślał. Odpowiedział na kilka pytań o imię, ewentualnie o jakieś małostkowe sprawy. Jego koleżanka milczała. Dopiero pod koniec rozejrzał się po Wielkiej Sali próbując znaleźć twarze reszty kolegów. Lecz tak jakoś... nie dojrzał ich.
W końcu poszli do dormitorium. Ururu ziewnął. On by już poszedł spać, ale nie, jakiś typ, co był przewodniczącym, musiał im jeszcze nagadać parę niepotrzebnych rzeczy. Był właściwie bardzo nieprzyjemny. Ale w końcu wiedział o tym, że Ślizgoni nie słyną z dobrego obycia. Ciekawe, czemu Shresthi chciała tu być... Wydawała się spokojną i ciepłą osobą ze sporą wiedzą. W ogóle Ururu miał wrażenie, że nie zrozumiał opisów domów, jakie wyłożyli mu nowi znajomi. Ich wybory wydawały mu się niepasujące do ich charakteru. Claudius wydawał się zbyt żywiołowy na Ravenclaw, poza tym już im mówił, że jego głównym celem jest znalezienie sobie dziewczyny. Malcolm był chyba zbyt oschły jak na Gryfona, których to charakteryzowali jako osoby przyjazne i żywiołowe, a Kiki... opowiadała jak to płatała figle Mugolom. Czy to postawa godna Puchonki? Może po prostu pozmyślali mu z tymi opisami... Dla Ururu nie miał sensu taki nierównomierny podział uczniów oraz robienie z nauki zawodów o pucha domu. Czy to nie oczywiste, że Huffelpuff nigdy nie wygra, jeśli byli tak "naiwni" i "nieudolni", jak to słyszał?
Ale po chwili wpadł mu do ucha fragment rozmowy. Bo o to po raz kolejny w dormitorium Slytherinu usłyszał taką oto wymianę zdań:
- Gdzie byli twoi rodzice?
- W Slytherinie, a twoi?
- Też, oboje.
Czyli jednak pochodzenie było ważne dla Ślizgonów. Socjologia nie była czymś, czym Ururu się specjalnie interesował, ale na chwilę obecną całkiem ciekawe było obserwowanie społeczeństwa Hogwartu... może tym się zajmie na początku? Tak na rozgrzewkę.

6. Pierwszy rok w Szkole Magii




Ururu nawet nie pomyślał o tym, że stanie się celem docinków innych uczniów. Swoich siwych włosów nie mógł w żaden sposób ukryć, więc postanowił przynajmniej chronić informacje o swoim pochodzeniu. Jego zagraniczne nazwisko chroniło go przed szyderstwami z powodu braku rodziców będących absolwentami Slytherinu, lecz głęboka niewiedza na temat magicznego świata biła z niego na każdym kroku.
- Rodzice myśleli, że jestem charłakiem, dlatego opiekowała się mną ciotka - powiedział raz, zastraszany po raz kolejny wsadzeniem mu ślimaków do majtek. Z radością zauważył, że historyjka przyjęła się. Lecz kontynuowano gnębienie go, za posiadanie nietypowego koloru włosów. I za dziwny akcent.
Mimo wszystko Ururu powoli zdobywał szacunek kolegów, którzy dostrzegali jego postępy w nauce. Złośliwi wyzywali go od Krukonów, co bardzo mu się nie podobało. Udowadniał więc na każdym kroku, że jest lepszy od wszystkich z Ravenclaw'u, co jakiś czas zarzucając informacjami z dziedzin, których w Hogwarcie nie nauczano, a z którymi miał styczność. Również praktyczne stosowanie zaklęć wychodziło mu bardzo dobrze. Koledzy widzieli, że Ururu jednak nie był pierwszym lepszym kujonem, bo takowym na pierwszym roku zazwyczaj nic nie wychodziło, poza recytowaniem wiedzy z książek.
Chłopakowi nie udało się mimo wszystko zdobyć sympatii kolegów z powodu swojego stylu spędzania wolnego czasu. Właściwie to cały czas czytał książki, nie chciał się z nimi bawić, a tym bardziej chodzić na ustawki i patrzeć jak znęcają się nad dziećmi z mugolskich rodzin. W takie sprawy w ogóle nie interweniował.
Jego kontakt z dzieciakami poznanymi w pierwszym dniu również znacznie osłabł. Ogólnie cała czwórka średnio trzymała się ze sobą.
Pierwszą, która przestała się z nimi zadawać była Shresthi. Znalazła sobie nowe koleżanki w Slytherinie, więc właściwie tylko czasami rozmawiała z Ururu, będącym kolegą z domu. Najdłużej spotykali się ze sobą Malcolm i Claudius. W końcu znali się od małego. Jednak i oni nawet na siebie nie spojrzeli przed wyjazdem na wakacje.
Ururu ich obserwował. Dostrzegł, że się zmienili. Shresthi odzywała się jeszcze mniej, niż wcześniej, za to jej bystre spojrzenie przenikało każdego na wylot i widział, jak posyła jej osobom o nieczystej krwi. Malcolm stał się nieco bardziej śmiały, na jego ustach można było od czasu do czasu dostrzec uśmiech, który dla dobrego obserwatora nie był do końca szczery. Claudius zrezygnował ze swoich planów posiadania dziewczyny. Od rana do nocy siedział w bibliotece i uczył się, gdzie często udało mu się zamienić parę słów z Ururu. Chłopiec dostrzegł, że w rudowłosym koledze zniknęła ta beztroskość, jaka kipiała z niego przy ich pierwszym spotkaniu. Najgorzej miała się Kiki. Czarnoskóre dzieci nie były czymś, co widziało się codziennie, dlatego oczy wszystkich zazwyczaj spoczywały na niej. Niemal całkowicie utraciła swoją pewność siebie, stałą się tylko tłem w grupkach nieśmiałych Puchonek. W jednej rozmowie z Ururu wyznała mu, że wybrała ten dom ze względu na jego pokojowe nastawienie do wszystkich.
Dzieci podróżujące po całym świecie, w końcu trafiły do miejsca, w którym spędzą kilka kolejnych lat swojego życia. Zależało im z całego serca na tym, aby zostały zaakceptowane, dlatego robiły wszystko, aby taką akceptację otrzymać. Ururu nie zdawał sobie z tego sprawy, lecz zmiany, jakie zaszły w jego znajomych doprowadziły do pojawienia się u niego jeszcze większego dystansu. Poza tym, on również bardzo wziął do siebie charakterystyki domów. Coraz bardziej zaczęła ciążyć mu przynależność do Slytherinu, czyli tym wrednym i złym, który nie toleruje niczego, co miało związek z Mugolami i nieczystą krwią. A im więcej negatywnych emocji kierował wobec Ślizgonów, tym bardziej stawał się taki, jakimi według niego byli jego koledzy z domu.

Kronika Marqueza

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry
Strona 1 z 1

Similar topics

-
» Kronika Addyson

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
NOWY ADRES MORTIS.ORG.PL :: Retrospekcje-
Skocz do: