NOWY ADRES MORTIS.ORG.PL
NOWY ADRES FORUM: https://mortis.org.pl
NOWY ADRES MORTIS.ORG.PL
NOWY ADRES FORUM: https://mortis.org.pl
Non mor­tem ti­memus, sed co­gita­tionem Mor­tis


Share

Evan Burke

Evan Burke
Evan Burke
Rocznik VII

Dodatkowe informacje biograficzne
AKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 12 i ½ cala, sztywna, rdzeń z kła widłowęża, wiąz
OPANOWANE ZAKLĘCIA: conjunctivitis, drętwota, everte statum, orbis, alohomora, oppugno, accio, lumos, finite, portus, expulso, steleus, verum pars, protego horribilis
OPIS POSTACI: Jak zwykle dopięty na ostatni guzik; brak w nim niechlujności bądź przypadkowości ubioru - skrojone na miarę szaty muszą stanowić oczywiste uzupełnienie charakterystycznego zapachu wody po goleniu (w końcu żaden artysta nie pozwala, by jego niedokończone dzieło ujrzało światło dzienne). Nieco zbyt wysoki, nieco zbyt kościsty i nade wszystko niemal emocjonalnie (przynajmniej powierzchownie) wyjałowiony. Przepada za zapachem starego papieru, jakby znalazł się w antykwariacie albo bibliotece. Nie lubi czytać książek, lubi je wąchać, ot, taka zmysłowa niewspółmierność w odbiorze rzeczywistości. Ma w sobie coś niepokojącego, ten nieodgadniony błysk w jasnoniebieskich tęczówkach, przywodzących na myśl kryształki lodu - nawet kiedy się uśmiecha, robi to wyłącznie kącikami ust, oczy bowiem nadal pozostają zimne, czujne, jak u dzikiego zwierzęcia, które obawia się ścigającej go obławy.

https://mortis.forumpolish.com/t397-menazeria-evana https://mortis.forumpolish.com/t396-skrytka-numer-569
PisanieTemat: Evan Burke  Evan Burke  EmptySob 16 Sty 2016, 21:56



BIO

IMIĘ: Evan Cepheus
NAZWISKO: Burke
CZYSTOŚĆ KRWI: czysta
DATA URODZENIA: 28-02-1916
ROK NAUKI: VII
DOM: Slytherin
RÓŻDŻKA: 12 i ½ cala, sztywna, rdzeń z kła widłowęża, wiąz
BOGIN: pełnia księżyca, podczas której młodszy brat Evana przybiera formę wilkołaka
FACE CLAIM: Matthew Bell


WIDOK ZE ZWIERCIADŁA AIN EINGARP
Krwawe zachody słońca zawsze miały w sobie coś romantycznego - były jak rozlane na niebie wojenne barwy, szkarłat i czerń, uciekające życie i nadchodząca śmierć. Evan od dziecka lubił późne, letnie wieczory, podczas których na jego oczach błękit nieba przybierał barwę cierpienia - Burke dokładnie zapamiętywał każdą z tych chwil, doskonale wiedząc, że już nigdy nie ujrzy drugiego takiego samego zachodu słońca, że jutro, pojutrze, za rok bądź dekadę, gdy będzie wypatrywał oznak nadchodzącej nocy, nie będzie świadkiem równie zachwycającej feerii barw jak wtedy, kiedy odkrył piękno umierającego dnia. Być może wyłącznie tego mógł pragnąć: powtórzenia niepowtarzalnego, spojrzenia z boku na samego siebie, tego ledwie kilkuletniego chłopca, który w przepełnionym zachwytem milczeniu obserwował niebo - głowa lekko zadarta do góry, ciemne włosy poddające się letnim podmuchom wiatru... i wyłącznie krwawiące słońce odbijane w błękitnych tęczówkach kogoś, kto dopiero zaczął odkrywać piękno przemijania.


OPIS POSTACI

Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnej, wokoło lecą szmaty zapalone;
Gorejąc nie wiesz, czy stawasz się wolny, czy to, co twoje, ma być zatracone?

Człowiek definiuje się przez swoje granice. Człowiek opisuje się na liniach oporu: to jeszcze jest człowiek, a to już nie; to jeszcze człowiek może, a tego już nie; to jeszcze jest ludzkie, a to już nie; to człowieka ogranicza - więc z tym walczy, naciska, wytęża myśl i wolę. Owe linie oporu stanowią fundamenty kultury, religii, filozofii, sztuki, języka, moralności, życia społecznego i politycznego. Wyznaczają także wektory szczęścia i nieszczęścia - ambicji, nadziei, lęków, ideałów - w życiu jednostkowym. Wiem o tym doskonale… i nawet jeśli nie potrafię tej prawdy opowiedzieć, przyznać przed samym sobą, zapisać na wyrwanej pospieszne kartce papieru, to posiadam niepowtarzalną umiejętność przyszpilenia jej, wrzucenia do formaldehydu i wystawienia w kolekcji na półce. Gdy tylko nachodzą mnie wątpliwości, kiedy czuję, że wiedza absolutna przecieka mi przez palce – sięgam po wyimaginowany słoik z esencją życiowych prawd i odzyskuję to, czego człowiek uzależniony od władzy człowiek pragnie najbardziej: kontrolę. Nad sobą, nad innymi ludźmi, nad otaczającą mnie rzeczywistością.

W każdym pokoleniu mężczyźni pokroju Evana trafiają się najwyżej raz czy dwa. Wszyscy oni mają jedną wspólną cechę: są niczym ogromne kompasy, które długo kręcą się bez celu, poszukując prawdziwego kierunku północnego, a następnie rzucają się w jego stronę z przerażającą energią. Ale zanim to się stanie, ludzie tacy przejawiają skłonność do destrukcji niemal wszystkiego, co znajdzie się w zasięgu ich wzroku.
I Burke nie stanowił wyjątku od tej reguły.

Wiem, że żyjemy w okrutnym świecie. Wiem, że jedyną szansą przeżycia jest pięcie się do góry. Wiem, że jeżeli stanę w miejscu, stoczę się w dół i zatratują mnie ludzie, którzy po moich gnatach gramolą się wzwyż. Nasza rzeczywistość to krwawa, bezkompromisowa walka systemów, a zarazem walka jednostek. W tej walce każdy podpisuje cyrograf – jedyną i najwyższą ceną sukcesu jest zatracenie.

Na jakiej podstawie miałby uważać, że stanowi wyjątek? Nie jest wyjątkiem. Jest taki sam, jak wszyscy inni. Owszem, zimna, gadzia wyniosłość w jego wykonaniu wyczuwalna jest niemal na milę, zaś wyniesione z domu zachowanie godne arystokraty stanowi namacalny dowód wewnętrznego zepsucia, którego woń przebija się przez zapach wody po goleniu. Czy to jednak oznacza, że Burke wyłamuje się z przyjętego schematu? Może się różnić co najwyżej kształtem i kolorem oczu. Zatem, w porządku: ma oczy błękitne, zimne, jak kryształki lodu zamknięte w źrenicach, ktoś inny z kolei zielone, kocie, z odcieniem szmaragdu. Ale na tym, najwyraźniej, kończą się wszelkie różnice. Pod każdym względem Evan oraz reszta świata są jednakowi - co jeden to zwierzę. Brudna, pierwotna bestia. Naturalnie, bywają różne zwierzęta: myślące, cywilizowane i bezmyślne. Jedne różnią się od drugich tym, że starają się zamaskować swoją zwierzęcą naturę. Dopóki mamy dość żywności, ciepła i samic, dopóty stać nas na dobroć i współczucie. Ale gdy tylko natura i los stawiają sprawę na ostrzu noża - jeden ma przeżyć, drugi zdechnąć - bez wahania wpijamy się pożółkłymi kłami w gardło sąsiada, siostry, matki.
Każdy z nas jest bestią.
Evan - z pewnością, i nie stara się tego ukryć. O tak, bestia z niego, jakich mało.
Wysoki, skupiony, przystojna młoda twarz, z lekka wyniosła. Szeroki, ujmujący uśmiech, ale kąciki ust zawsze trochę opuszczone: oznaka opanowania i determinacji. Druzgocące, przenikliwe spojrzenie.
Zwierzę.
Niepozorne, krwiożercze, śmiertelnie niebezpieczne. Wie, czego chce, i zmierza prosto do celu. Groźniejsze o tyle, że zna swoją gwiazdę przewodnią.
Nic więcej. Żadnych przejść. Żadnych kompromisów. Robi to, co musi robić. Jest tym, kim musi być. A kiedy tylko trafia się okazja - atakuje.

Wychowując się w rodzinie Burke - w rodzinie, gdzie moralną zgniliznę wysysa się z mlekiem matki - od czasów dzieciństwa musiał walczyć o wypracowanie własnej pozycji. Jako pierworodne dziecko miał być przykładem dla młodszego rodzeństwa, które zawieszone było pomiędzy respektem dla starszego brata a szczerą obawą o własne zdrowie: Evan, odkąd tylko pamięta, czas spędzał pośród zakamarków sklepu na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu, niemal przesiąkając (niekoniecznie dobrą) magią przechowywanych tam artefaktów. U Borgina i Burkes'a, poza fascynacją każdym przedmiotem, który ukrywany był pośród niezliczonych szaf, półeczek, kufrów i skrytek, Evan wypracował również sztukę obycia, podpatrywaną zarówno u rodziców... jak i klientów, którzy - pomimo prób zachowywania anonimowości - nie mogli ukryć szlachetnego pochodzenia. Z biegiem czasu Evan wykształcił w sobie umiejętności perswazyjne, stając się podręcznikowym przedstawicielem typu obserwatora, stawianym za wzór przez jednych, dyskryminowanym ze względu na fałszywe zagrywki przez drugich. Nie miał nikogo, kogo mógłby z lwim zapałem bronić jak własnego stada, nieszczęśliwie zatem - od chwili wstąpienia w progi Hogwartu, od momentu, w którym przywdział zielono-srebrny krawat - odgrywał rolę wilka, pożerającego ofiary zawsze pojedynczo, z boską dokładnością. Nie ważne, w jak kiepskim znajdzie się położeniu - stojąc przed niebezpieczeństwem prędzej narazi się na poturbowanie, niż da oswoić.

Jego twarz przypomina preparat zanurzony w formalinie – tkwi w niej jakaś aseptyczność, przez którą każdy jej szczegół wydaje się w jakiś osobliwy sposób miękki… ale skomponowana z miękkich szczegółów całość zawsze okazuje się dziwnie twardą.
Życie emocjonalne wygląda na krainę jałowo równinną, myśli zaś okazują się niczym innym jak jasnym prądem egoistycznych pobudek. Duchowo zmumifikowany uśmiecha się do siebie, czerpiąc pełnymi garściami z faktu, iż noszenie masek stało się z wolna czynnością powszechną, sankcjonowaną obyczajową poprawnością.


Fascynacja czarną magią stanowiła dla Evana niemal bolesną oczywistość, równie przewidywalną, co poranne mgły nad Tamizą - wakacje, podczas których wracał do domu, z własnej woli spędzał za sklepową ladą, mozolnie poznając tajniki fachu: nie chodziło rzecz jasna o zwykłe przynieś, podaj, pozamiataj - w końcu nawet sklep musi mieć swych dostawców. Ludzi, którzy - zazwyczaj nielegalnymi drogami - zdobywali to, czego nie można kupić na Pokątnej. Coś, co zawierało w sobie trzy ulubione cechy Evana:  przedmioty cenne, niebezpieczne... oraz niezwykle wartościowe.




PRZYKŁADOWY POST
Jesienne słońce przetaczało się leniwie po nieboskłonie, zahaczając złotymi promieniami o żółknące wieże Hogwartu i krwawiąc na zachodzie z niedostrzegalnych dla ludzkiego oka obrażeń – Evan Burke siedział rozparty w głębokim fotelu z czarnej wikliny przy balustradzie grubo ciosanej werandy. Pięć jardów dalej splątane, różane krzewy zwierały się ze sobą w miłosnym uścisku, poddając nieuchronnemu oddziaływaniu czasu, przez co przywodziły na myśl opadły deszcz meteorów do połowy zagrzebanych w ciepłej ziemi.
Białka oczu zamigotały w świetle pod zmrużonymi powiekami, gdy poruszył się niespokojnie na swym miejscu. Błękitne oczy zdawały się potwierdzać wrażenie poirytowania: czysty, pusty, a jednocześnie rozlatany wzrok przywodził na myśl starannie potłuczone młotkiem szklane kulki, uśmiech zaś – choć pozornie przyjazny – sprawiał wrażenie, jakby kreda wodzona ręką Evana zazgrzytała na gładkiej powierzchni tablicy.
Nieprzyjemne.
Przed oczami poczęły kolejno przesuwać się migotliwe obrazy: błękitne mgły płynące przez pole pomarańczowej czerwieni, żółtość słonecznego światła pulsująca przez morską zieleń w rytmie przypływu i odpływu, ciche głosy dobiegające z głębi błoni i zakłócające martwą ciszę panującą na zalanym dziedzińcu.
Tam i z powrotem, do środka i na zewnątrz wizje goniły jedna drugą w rozmaitej kolejności, a tymczasem Burke bez cienia najmniejszego oporu poddawał się własnym słabością, niemal smakował zmysłami symfonię komponowaną dla jednej, osamotnionej duszy; czuł smak chłodu mięty, ciepło obiadowego dania, wędzonego pieprzu chili, mdłego ale, likieru miętowego i czerwonego wina. Zmysłowe obrazy krzyżowały się i rozchodziły, mieszały się, zderzały, zlewały, odskakiwały od siebie, aż wreszcie takie pojęcia jak smak, wzrok, słuch, dotyk straciły wszelkie znaczenie. Przyjemne mrowienie w opuszkach palców świadczyło o doskonale znanej organizmowi syntezie nasycenia z krwią – Evan czuł, że ma zaledwie tyle świadomości, by rozróżniać słowa jako coś więcej niż abstrakcyjne sekwencje dźwięków. Zwykle ostry niczym brzytwa umysł był w owej chwili całkiem pusty, wyjałowiony, zdruzgotany; pozostał jedynie sam środek mózgu, gdzie czuciowe cząsteczki złączyły się, by stworzyć ośrodek zmysłów, ową konstelację wzroku, zapachu, dźwięku, smaku, dotyku i czucia, która jest nieodzowną i główną podstawą ludzkiej świadomości.
Wpadłem w potrzask własnej głowy.
Jedyne, co potrafił w tym momencie, to słyszeć ładne kolory, wąchać muzykę, widzieć smak jakiejś potrawy. Po tak wielu latach tkwienia w meandrach swego umysłu oraz błądzenia po wyjałowionych ścieżkach zmysłów, Evan miał dosyć doświadczenia, żeby w miarę trafnie domyślać się, co się zazwyczaj wokół niego ma miejsce, dopóki tylko tkwił na znanym sobie  gruncie.
Jedynie d o m y ś l a m s i ę rzeczywistości, to dobre określenie.
W gardle uwiązł mu dowcip, który nie przeszedł przez usta, ponieważ na myśl o martwocie tego, czym stało się jego życie, poczuł się jak uderzony stalową pięścią w brzuch. Burke przez lata bez większego trudu spychał idiotyczny głos emocjonalności na samo dno swych doznań zmysłowych; było to łatwe z chwilą, gdy każdy zmysł mógł stać się sam dla siebie wszechświatem, gdy ośrodek zmysłów przestał podlegać supremacji wzroku i słuchu.


Administrator fabularny
Administrator fabularny
NPC


PisanieTemat: Re: Evan Burke  Evan Burke  EmptyNie 17 Sty 2016, 13:51


WITAMY WŚRÓD ŚLIZGONÓW
Bardzo fajna karta postaci!
:milosc:

PRZYDZIAŁ DO POKOJU: Numer 1


ZAKLĘCIAPUNKTY ROZWOJU
10 szkolnych
3 łatwye
1 trudne
70 PS
15 PS


TWOJE PRZEDMIOTY
Zestaw podręczników szkolnych.
Rękawice ze smoczej skóry.


CO DALEJ - KROK PO KROKU
Uzupełnij pola dodatkowych informacji biograficznych w swoim profilu.
Wybierz sobie zaklęcia na start i wypisz je w sklepiku rozwojowym. Potem nie zapomnij wpisać ich do profilu! Spis wszystkich dostępnych zaklęć znajdziesz tutaj.
Załóż swoją skrytkę, pamiętaj żeby skorzystać ze wzoru.
Dodaj temat z sowią pocztą, tutaj również możesz skorzystać z podanego wzoru.

Kartę akceptowała: Irys

Evan Burke

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry
Strona 1 z 1

Similar topics

-
» Evan Reid
» Szemrane towrzystwo | Inès Benoit i Evan Reid

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
NOWY ADRES MORTIS.ORG.PL :: Zakurzona kartoteka-
Skocz do: