|
Pokój wspólnyAdministrator fabularny NPC
Temat: Pokój wspólny Pon 28 Gru 2015, 01:44 | |
| Utrzymane w granatach pomieszczenie koedukacyjne przeznaczone dla całej braci szkolnej pod barwami Ravenclawu. Gdy uczeń okazał się na tyle mądry, by minąć orlą kołatkę, wchodził do wcale przestronnego salonu wspólnego z kominkiem ulokowanym na zabudowanej, wschodniej ścianie łączącej rozwidlenie schodów prowadzących do pięter sypialnych. Nieopodal, we wnęce przy regale na biblioteczne książki przyuważyć można naturalnych rozmiarów kamienny posąg założycielki domu obleczonej w bazaltową suknię z czekoladowymi, krzemiennymi wykończeniami. Naprzeciw kominka rozciąga swe cielsko stara, wiśniowa sofa tarasowana od tyłu stolikiem na zdobionych nogach. Większa część ścian dekorowana jest udrapowanymi płótnami w kolorach domu i uwieszonymi na nich obrazami wielkich umysłów magicznego świata. Od zachodu, przez denkowate, okrągłe szybki osadzone na drewnianym szkielecie okiennic wpada ciepły płomień ostatnich promieni słonecznych danego dnia.
Ostatnio zmieniony przez Administrator fabularny dnia Pią 06 Maj 2016, 19:20, w całości zmieniany 1 raz
|
Hugo Todd Rocznik VIDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 10 i 3/4 cala, średnio sztywna, rdzeń z kła widłowęża, drzewo hikoryOPANOWANE ZAKLĘCIA: Enervate, Episkey, Bąblogłowy, Protego, Riddiculus, Accio, Alohomora, Lumos, Sollicitus, Expulso, Levicorpus, Oblivate, NoxOPIS POSTACI: Przez pierwsze pięć lat swojego życia był małym księciem. Pupilkiem ojca, macochy, rozlicznych ciotek, babek i piątych wód po kisielu - siostrzenic ciotecznych brata od strony szwagra dziadka. Dopieszczany zarówno delikatnym dotykiem, jak i czułym słowem, słodkim ciastkiem, czy odległymi obietnicami. Pęczniał w swoim małym dostatku jak drożdżowy placek w ciepełku. Dostawał prezenty, ochuchiwany był ochami i achami, każdy jego ruch rączką, czy mielenie gryzaka zalążkami ząbków spotykało się z wielkim poruszeniem. Chociaż nieświadomie, powoli przyzwyczajał się do tego stanu i nie przewidywał, by cokolwiek miało się zmieniać. Wszak był rozkoszny, dziecięco pucołowaty, pocieszny i śliczniutki – w ogóle nie przypominał mężczyzny, którym powinien się stać po osiągnięciu pełnoletności. Szaro-błękitne oczęta odziedziczył po przodkach ze strony matki. Tak samo było z jasną, zdrową cerą i gęstymi złotymi loczkami cherubinka. Śmiało mógłby wtedy pozować Rafaelowi, czy Michałowi Aniołowi. Tak przynajmniej twierdziła lwia część rodziny. Powód specjalnego traktowania? Ojciec na jakiejś wycieczce w interesach skundlił się z ledwo co napotkaną przedstawicielką nieludzkiego rodu. Wszystko zdawało się być jeno krótkotrwałą, chociaż pełną namiętności i ogólnej wesołości przygodą, dopóki nie znalazł pod drzwiami rodzinnego domu kosza z noworodkiem. Trzeba dodać, że noworodkiem płci wybitnie męskiej, co mogło być powodem porzucenia przez matkę. Wile rzadko kiedy tolerują mężczyzn w swym gronie na dłużej. „Udomowione” przedstawicielki co prawda zakładają rodziny, jednak wszechobecne nienawiść i nieporozumienia na tle rasowym przeszkadzają im w pełnej integracji z ludzkim społeczeństwem. Hugo nie okazał się być córką, toteż nie był godzien pozostania przy matczynej piersi. Podepchnięty ojcu, wciśnięty w rodzinny obrazek Mary i Irvinga Toddów, spełniał swój obowiązek jako najmłodsza latorośl wciąż nie mogących się doczekać potomka, niemłodych już partnerów. Nie była to oczywiście łatwa zmiana. Pierw traktowany był ze zrozumiałą wrogością i niepewnością, aczkolwiek jego wielkie, niemowlęce oczka i raczej ciche usposobienie przydały mu akceptacji i powolnej, sukcesywnej asymilacji z każdym odłamem Toddów i pochodnych. Instynkt macierzyński Mary kwitł, chociaż nie ona go rodziła, prawie dumny z pracy swych lędźwi Irving nadał synowi drugie imię po sobie dla zacieśnienia więzi i pokazania, że się do niego przyznaje. Nie czuł się ojcem w pełnym wymiarze, jednak potomek reperował jego poczucie miejsca w społeczeństwie. Nie byli już ostatnimi z okolicy, którzy nie mogli budować podpory rodu na nowych gruntach. Do czasu. Pięć lat później Mary powiła małą, czarnowłosą Shiloh. Dziecko było tak brzydkie, jak tylko mógł być noworodek, jednak dla szczęśliwych rodziców było najpiękniejsze na świecie. Zatrwożony o swoją przyszłość w rodzinie Hugo poczuł się nagle zepchnięty na dalszy tor. Już nie dla niego były koronkowe poduchy podkładane pod pupę. Musiał sobie radzić sam, w końcu był „dużym chłopcem”. Czerwonawe, wiecznie napięte i rozwyte „coś” przesłaniało wszelkie jego dotychczasowe racje. Jadał posiłki, uczył się, przebywał w towarzystwie. Jednak już nie on i jego specyficzna uroda były tematem ochów i achów. Naprzemiennie defekująca i płacząca siostrzyczka tarmoszona była za policzki i całowana w czoło. W końcu była córką TEGO domu, a nie jeno przybłędą. Hugo został zepchnięty na drugi plan. Zmienił się, oczywiście… Z wiekiem gasł, a jego uroda traciła na mocy. Nie kusił jak matka, chociaż nawet jako kilkulatek wciąż mógłby reklamować producentów pasty do zębów dla sławnych i bogatych. Złote loki ciemniały, przechodząc w jasny, ciepły kasztan. Pucołowatość malała, przydając mu z każdym rokiem coraz bardziej chłopięcych rysów twarzy. Ubrany w kiecuszkę nie był już ‘śliczną dziewczynką’ tylko ‘biednym, ślicznym chłopcem, którego ktoś postanowił ośmieszyć’. Jedynie oczy ciągle pozostawały takie same – szaro-błękitne, relatywnie symetryczne, osadzone na tyle głęboko, by nie nadawać mu żabiej aparycji, a na tyle płytko, by nie kojarzyć się z upośledzeniem. Jeszcze kilka lat i śmiało mógłby zacząć mówić o siebie w kategorii ‘przystojnego’. Teraz powstrzymuje język. Nie mówi w towarzystwie tego co mu ślina na język przyniesie, pomny traumatycznych koszmarów wieku dziecięcego. Diagnoza była brutalnie prosta i nie dająca nadziei na odmianę – śmierć łóżeczkowa, nic nie można było zrobić. Jednak właśnie wtedy na światło dzienne wyciągnięte zostały małe brudy z przestrzeni całego roku. Nienawiść brata do siostry, jego grymaszenie na wspólne spędzanie czasu, bicie małej istotki po twarzy za które zbierał tęgie lanie… Wcześniej lekceważone „chcę, żeby sobie poszła”, „niech idzie do dziadka!” (który zmarł kilka miesięcy wcześniej na nieznaną, przykrą chorobę) nabrało nowej mocy. Tragedia rodzinna rozbuchała złe opary nagromadzone w każdym jej członku. Nawet dziś, wciąż młody, przystojny i, co najważniejsze, narcystyczny Hugo nie może się pozbierać po wieloletniej awanturze. On rozdrapywał rany stwierdzeniami, że przecież mogą kochać już tylko jego, za co zamykany był na wiele godzin we własnym pokoju. Nie rozumiał logiki kary – przecież powiedział prawdę i nie zrobił niczego złego. To, że jego uczucia różniły się od rodzicielskiej miłości do utraconego pacholęcia nie docierało do niego żadną drogą. Podjąwszy naukę w Hogwarcie był całkowicie ukontentowany. Oddalił się od ciężkiej atmosfery panującej w domu, a comiesięczne czeki zasilały jego konto. Mógł żyć spokojnie. Dorastać, mężnieć, zmieniać się. Nie wyglądał już jak mały aniołek – przeszkadzało mu w tym nabyte 186 cm wzrostu, niemiłosiernie wystające kości w okolicach bioder i zdecydowanie za długie palce. Zachował jednak posmak wilej krwi w sobie, toteż pomimo braku typowo kobiecego powabu i tak ma naturę podrywacza i odpowiednie ku temu predyspozycje wyglądowe. Całkowity brak rozbudowanej partii mięśniowej poza przepisowe, nadające mu wyprostowanej sylwetki, zakrywa dobrze skrojonymi szatami. Myje się codziennie i goli, by zachować świeżość. Uwydatniona grdyka na chudej szyi co prawda jest mu zadrą w palcu, jednak stara się tego nie eksponować. Wcale nie uważa tego za ‘męskie’. On sam nie jest przecież rozpoznawany przez kategorię owłosionego dryblasa u boku jakiejś powabnej panienki. Temat: Re: Pokój wspólny Nie 21 Lut 2016, 11:30 | |
| Wielkie niebiosa! Kogóż to znowu przyniosło na łono matki nauki? Hugo, przemierzając wzgórza foteli, mijając klify półek na książki i nurzając buty w oceanie miękkiego, choć wypłowiałego dywanu, ujrzał na przeciwległym końcu pokoju wspólnego tą, którą raczej spodziewałby się zastać straszącą pomiędzy regałami bibliotecznymi, bądź korytarzami łączącymi klasę numerologii i gabinet profesora Buły. Nie zdziwił się, że siedziała nad kolejną, zapewne nudną jak flaki z olejem pozycją piśmienniczą, nie zdziwił się też, że zdawała się nie dostrzegać świata poza starannie wypisanymi rządkami niepoukładanych liter. Cóż, wypadałoby pomóc małej Wittermore skonfrontować się z otoczeniem. Złapał w rękę srebrną, spatynowaną na rudo czarkę i przyjrzał się inkrustacjom. Zważył w ręce potencjalny ciężar, ocenił kanty i ostrości, po czym, marszcząc noc, odstawił czyjś pusty kubek z powrotem na komodę, dopierając dużo lżejszy i bezpieczniejszy kaliber ostrzału. Po tym, niby germańska katapulta, wycelował „na oko” i cisnął w Kaylin zgniecionym w kulkę pergaminem noszącym na sobie ślady zapomnianego wypracowania jakiegoś pierwszorocznego. Shit happens – nie powinno się zostawiać ważnych rzeczy na widoku. - Język cały, pani prefekt? Możesz już jęczeć na łamanie regulaminu, czy jeszcze masz z całym Hogwartem ciche dni? – Nim ta obejrzała się na niego, Hugo wyciągnął ze stojącej nieopodal wazy ustrojonej kwieciem małego nagietka z magicznych szklarni szkolnej zielarki i przystając o krok od krukonki, podsunął jej go dżentelmeńsko pod nosek. Piękny kwiatuszek dla pięknej kobiety.~ - Przy dochodzeniu do siebie ponoć dobrze działa na umysł dostawanie prezentów. – Skwitował swoje zachowanie wzruszeniem ramion, cwaniackim uśmiechem i wręczeniem dziewczynie wiechcia, tym samym pozwalając sobie na pełne wyprostowanie się. - Pochwal mnie. Odzyskałem punkty i domagam się zadośćuczynienia za syczenie na mnie przez kilka ostatnich dni. Tupnął kilkukrotnie butem o dywan, zagłuszając pożądane odgłosy zniecierpliwienia, po czym wyciągnął rękę, wyjął z objęć Kaylin książkę, krytycznie spojrzał się na okładkę, autora i domniemaną treść, po czym odrzucił narzędzie ogłupiające masy gdzieś w stronę kanapy. Niech się uczy, czy dokształca z dala od normalnych ludzi.
|
Kaylin Wittermore Prefekt Ravenclawu, Rocznik VIDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: Angielski dąb, pancerz kikimory, 13 cali, sztywna. Solidna, z dosyć grubą rękojeścią. Nie jest prosta, większość różdżki jest pofalowana. Sama rękojeść ozdobiona jest grawerowaniem w drewnie, a także onyksem, który umieszczony jest na jej podstawie.OPANOWANE ZAKLĘCIA: ★ Szkolne ★ ACCIO - ALOHOMORA - APERACJUM - BĄBLOGŁOWY - BOMBARDA - COLLOPORTUS - CONFUNDUS - DEPULSO - DRĘTWOTA - ENERVATE - EPISKEY - EXPELLIARMUS - GLACIUS - LUMOS MAXIMA - REDUCTO - REPARO - WINGARDIUM LEVIOSA ★ Łatwe ★ ANATISQUACK - BONUM IGNIS - CALVORIO - CHŁOSZCZYŚĆ - CONSTANT VISIO - ENTROPOMORPHIS - ERECTO - FUNEMITE - ILLEGIBILUS - IMPERTURBABLE - SICCUM - ZAKLĘCIE CZTERECH STRON ŚWIATA (WSKAŻ MI) ★ Trudne ★ FINITE INCANTATEM - PROTEGO HORRIBILIS ★ Specjalne ★ ZAKLĘCIE PATRONUSA (EXPECTO PATRONUM, FORMA BIAŁEGO KRUKA) ★OPIS POSTACI: Dosyć niska, mierząca jedynie sto sześćdziesiąt centymetrów, nie wyróżniająca się tak naprawdę niczym szesnastolatka. Drobna, można nawet pokusić się o stwierdzenie chuda dziewczyna, która z pewnością nie ma zbyt wiele siły i łatwą ją pociągnąć, czy popchnąć. Ostatnim razem, gdy się ważyła, waga ukazała czterdzieści osiem kilogramów, co i tak było dla niej osiągnięciem. Całkowicie przeciętna, o krótkich blond włosach, które lubią się puszyć i falować - każdy włos w zupełnie inną stronę, co sprawia, że na jej głowie prawie zawsze panuje nieład. Zawsze bardzo się stara, by mieć choć trochę elegancką fryzurę, jednak nie często jej się to udaje. Brązowe oczy kontrastują z bladą cerą, będącą oznaką przebywania przez większość czasu w budynkach, choć w wakacje zdarza się, że znajduje się na niej lekka opalenizna będąca wynikiem spędzania czasu z magicznymi stworzeniami na zewnątrz. Opala się jednak na czerwono, co nie jest szczytem jej marzeń. Ma na twarzy kilka pieprzyków, a na całym ciele poza tym jedyną skazą jest długa blizna, ciągnąca się aż od lewej strony brzucha do połowy uda. Nie ma zbyt dużej wady wzroku, jednak często można spotkać ją w okularach z czarną obwódką, gdyż w ten sposób lepiej jej się czyta. Dziewczyna nauczona została dbania o siebie, więc zawsze jest czysta i schludnie ubrana. Zdarza się, że na twarzy można dostrzec makijaż, lecz nie jest to zbyt częste. Lubi eleganckie stroje, spódnice, koszule i sweterki. Zawsze pachnie od niej kwiatową mieszanką jej ulubionych perfum. Temat: Re: Pokój wspólny Nie 21 Lut 2016, 14:19 | |
| Lubiła tę porę dnia i tygodnia. W pokoju wspólnym było cicho, spokojnie i żaden Krukon nie śmiał przeszkodzić jej w zajęciu, jakie sobie na tę właśnie chwilę wymyśliła. Wszystko ją bolało, z głową na czele i miała prawdę mówiąc dość ciężkiego tygodnia. Plotki po szkole rozniosły się dosyć szybko i choć nigdy nie zwracała na nie uwagi, tym razem dosyć mocno ją to irytowało. Co z tego, że była z profesorem Bułhakowem w herbaciarni? Walentynki były takim samym dniem, jak każdy inny! Oburzona idiotyzmem całej szkoły fukała pod nosem wtulona prawym bokiem w oparcie kanapy i wpatrywała się w rządy literek, nad którymi nie mogła się skupić. Wzdychała pod nosem, bo bardzo chciała przeczytać tę książkę do końca. W końcu napisał ją Bułhakow, prawda? Niemniej jednak, po każdym przeczytanym zdaniu musiała do niego wracać i czytać jeszcze raz, by je zrozumieć. W tym zamyśleniu nie usłyszała nawet, że ktoś wszedł do środka i cały czas trwała w tej samej pozycji, opierając głowę o oparcie kanapy. W pewnym momencie poczuła delikatne uderzenie w jej głowę - znała to uczucie bardzo dobrze, dlatego automatycznie odwróciła się w stronę rzucającego. I zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, czego mógł od niej w tej chwili chcieć, a sama nie była pewna, czy jest na siłach, by prowadzić moralizatorskie gadki. Z drugiej strony, na spotkaniu prefektów obiecała Malfoyowi, że się tym zajmie. - Mam się bardzo dobrze i nie licz na to, że nie dostaniesz porządnego ochrzanu. - Zaczęła stanowczo i dopiero po chwili dostrzegła wyciągniętego w jej stronę kwiatka. Z lekkim wahaniem wzięła go od Todda, na policzku pojawił się jej delikatny rumieniec, a biedna Kaylin zamilkła na dłuższą chwilę. Nigdy tego nie rozumiała, ale Hugo jednocześnie bardzo ją drażnił i jednocześnie nie potrafiła się na niego gniewać długo. Być może właśnie przez tę jedną słabość tak bardzo ją sobie urobił, że nigdy nie karała go jakoś specjalnie ostro z powodu różnych wybryków. - Bardzo ładnie, że odzyskałeś to, co straciłeś. Pomyśl sobie jednak, że bylibyśmy o pięć punktów do przodu, gdybyś ich nie stracił w pierwszej kolejności. - Spojrzała przerażona za książką, która odbiła się od podłokietnika kanapy i wylądowała na podłodze za nią. Kochała książki, szanowała je. A już tym bardziej te, na których okładce widniało nazwisko Bułhakowa. - A skoro już tu jesteś. Ty i Hennessy. - Zaczęła poważnie poprawiając sobie na nosie okulary, które nosiła tylko w dormitorium podczas czytania. Zrobiła minę, jakby chciała go ukarać za całe to zamieszanie na Zaklęciach. Westchnęła. - Dziękuję. - Powiedziała cicho, prawie niedostrzegalnie. Jakby podziękowanie za pomoc z Hennessy było ujmą na jej honorze. - Mam nadzieję, że profesor Bułhakow nie ukarał ciebie i Addyson jakoś szczególnie złośliwie. - Uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, jakie metody uwielbiał Vakel. Lizanie liczydeł należało chyba do najmniej złośliwych.
|
Hugo Todd Rocznik VIDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 10 i 3/4 cala, średnio sztywna, rdzeń z kła widłowęża, drzewo hikoryOPANOWANE ZAKLĘCIA: Enervate, Episkey, Bąblogłowy, Protego, Riddiculus, Accio, Alohomora, Lumos, Sollicitus, Expulso, Levicorpus, Oblivate, NoxOPIS POSTACI: Przez pierwsze pięć lat swojego życia był małym księciem. Pupilkiem ojca, macochy, rozlicznych ciotek, babek i piątych wód po kisielu - siostrzenic ciotecznych brata od strony szwagra dziadka. Dopieszczany zarówno delikatnym dotykiem, jak i czułym słowem, słodkim ciastkiem, czy odległymi obietnicami. Pęczniał w swoim małym dostatku jak drożdżowy placek w ciepełku. Dostawał prezenty, ochuchiwany był ochami i achami, każdy jego ruch rączką, czy mielenie gryzaka zalążkami ząbków spotykało się z wielkim poruszeniem. Chociaż nieświadomie, powoli przyzwyczajał się do tego stanu i nie przewidywał, by cokolwiek miało się zmieniać. Wszak był rozkoszny, dziecięco pucołowaty, pocieszny i śliczniutki – w ogóle nie przypominał mężczyzny, którym powinien się stać po osiągnięciu pełnoletności. Szaro-błękitne oczęta odziedziczył po przodkach ze strony matki. Tak samo było z jasną, zdrową cerą i gęstymi złotymi loczkami cherubinka. Śmiało mógłby wtedy pozować Rafaelowi, czy Michałowi Aniołowi. Tak przynajmniej twierdziła lwia część rodziny. Powód specjalnego traktowania? Ojciec na jakiejś wycieczce w interesach skundlił się z ledwo co napotkaną przedstawicielką nieludzkiego rodu. Wszystko zdawało się być jeno krótkotrwałą, chociaż pełną namiętności i ogólnej wesołości przygodą, dopóki nie znalazł pod drzwiami rodzinnego domu kosza z noworodkiem. Trzeba dodać, że noworodkiem płci wybitnie męskiej, co mogło być powodem porzucenia przez matkę. Wile rzadko kiedy tolerują mężczyzn w swym gronie na dłużej. „Udomowione” przedstawicielki co prawda zakładają rodziny, jednak wszechobecne nienawiść i nieporozumienia na tle rasowym przeszkadzają im w pełnej integracji z ludzkim społeczeństwem. Hugo nie okazał się być córką, toteż nie był godzien pozostania przy matczynej piersi. Podepchnięty ojcu, wciśnięty w rodzinny obrazek Mary i Irvinga Toddów, spełniał swój obowiązek jako najmłodsza latorośl wciąż nie mogących się doczekać potomka, niemłodych już partnerów. Nie była to oczywiście łatwa zmiana. Pierw traktowany był ze zrozumiałą wrogością i niepewnością, aczkolwiek jego wielkie, niemowlęce oczka i raczej ciche usposobienie przydały mu akceptacji i powolnej, sukcesywnej asymilacji z każdym odłamem Toddów i pochodnych. Instynkt macierzyński Mary kwitł, chociaż nie ona go rodziła, prawie dumny z pracy swych lędźwi Irving nadał synowi drugie imię po sobie dla zacieśnienia więzi i pokazania, że się do niego przyznaje. Nie czuł się ojcem w pełnym wymiarze, jednak potomek reperował jego poczucie miejsca w społeczeństwie. Nie byli już ostatnimi z okolicy, którzy nie mogli budować podpory rodu na nowych gruntach. Do czasu. Pięć lat później Mary powiła małą, czarnowłosą Shiloh. Dziecko było tak brzydkie, jak tylko mógł być noworodek, jednak dla szczęśliwych rodziców było najpiękniejsze na świecie. Zatrwożony o swoją przyszłość w rodzinie Hugo poczuł się nagle zepchnięty na dalszy tor. Już nie dla niego były koronkowe poduchy podkładane pod pupę. Musiał sobie radzić sam, w końcu był „dużym chłopcem”. Czerwonawe, wiecznie napięte i rozwyte „coś” przesłaniało wszelkie jego dotychczasowe racje. Jadał posiłki, uczył się, przebywał w towarzystwie. Jednak już nie on i jego specyficzna uroda były tematem ochów i achów. Naprzemiennie defekująca i płacząca siostrzyczka tarmoszona była za policzki i całowana w czoło. W końcu była córką TEGO domu, a nie jeno przybłędą. Hugo został zepchnięty na drugi plan. Zmienił się, oczywiście… Z wiekiem gasł, a jego uroda traciła na mocy. Nie kusił jak matka, chociaż nawet jako kilkulatek wciąż mógłby reklamować producentów pasty do zębów dla sławnych i bogatych. Złote loki ciemniały, przechodząc w jasny, ciepły kasztan. Pucołowatość malała, przydając mu z każdym rokiem coraz bardziej chłopięcych rysów twarzy. Ubrany w kiecuszkę nie był już ‘śliczną dziewczynką’ tylko ‘biednym, ślicznym chłopcem, którego ktoś postanowił ośmieszyć’. Jedynie oczy ciągle pozostawały takie same – szaro-błękitne, relatywnie symetryczne, osadzone na tyle głęboko, by nie nadawać mu żabiej aparycji, a na tyle płytko, by nie kojarzyć się z upośledzeniem. Jeszcze kilka lat i śmiało mógłby zacząć mówić o siebie w kategorii ‘przystojnego’. Teraz powstrzymuje język. Nie mówi w towarzystwie tego co mu ślina na język przyniesie, pomny traumatycznych koszmarów wieku dziecięcego. Diagnoza była brutalnie prosta i nie dająca nadziei na odmianę – śmierć łóżeczkowa, nic nie można było zrobić. Jednak właśnie wtedy na światło dzienne wyciągnięte zostały małe brudy z przestrzeni całego roku. Nienawiść brata do siostry, jego grymaszenie na wspólne spędzanie czasu, bicie małej istotki po twarzy za które zbierał tęgie lanie… Wcześniej lekceważone „chcę, żeby sobie poszła”, „niech idzie do dziadka!” (który zmarł kilka miesięcy wcześniej na nieznaną, przykrą chorobę) nabrało nowej mocy. Tragedia rodzinna rozbuchała złe opary nagromadzone w każdym jej członku. Nawet dziś, wciąż młody, przystojny i, co najważniejsze, narcystyczny Hugo nie może się pozbierać po wieloletniej awanturze. On rozdrapywał rany stwierdzeniami, że przecież mogą kochać już tylko jego, za co zamykany był na wiele godzin we własnym pokoju. Nie rozumiał logiki kary – przecież powiedział prawdę i nie zrobił niczego złego. To, że jego uczucia różniły się od rodzicielskiej miłości do utraconego pacholęcia nie docierało do niego żadną drogą. Podjąwszy naukę w Hogwarcie był całkowicie ukontentowany. Oddalił się od ciężkiej atmosfery panującej w domu, a comiesięczne czeki zasilały jego konto. Mógł żyć spokojnie. Dorastać, mężnieć, zmieniać się. Nie wyglądał już jak mały aniołek – przeszkadzało mu w tym nabyte 186 cm wzrostu, niemiłosiernie wystające kości w okolicach bioder i zdecydowanie za długie palce. Zachował jednak posmak wilej krwi w sobie, toteż pomimo braku typowo kobiecego powabu i tak ma naturę podrywacza i odpowiednie ku temu predyspozycje wyglądowe. Całkowity brak rozbudowanej partii mięśniowej poza przepisowe, nadające mu wyprostowanej sylwetki, zakrywa dobrze skrojonymi szatami. Myje się codziennie i goli, by zachować świeżość. Uwydatniona grdyka na chudej szyi co prawda jest mu zadrą w palcu, jednak stara się tego nie eksponować. Wcale nie uważa tego za ‘męskie’. On sam nie jest przecież rozpoznawany przez kategorię owłosionego dryblasa u boku jakiejś powabnej panienki. Temat: Re: Pokój wspólny Wto 23 Lut 2016, 15:45 | |
| - Porządny ochrzan? Ależ za co? Byłem wszak bardzo grzeczny i nie możesz tym razem zarzucić mi niczego zdrożnego, czy sprzecznego z reg… A, nieważne. Pozostańmy przy tym, że wykazałem się niezwykłą praworządnością! – Obruszył się trochę na pokaz, trochę na serio i przyjął minę dziecka, któremu na siłę wepchnięto w buzię kotleta. Starał się być miły i Merlin mu świadkiem, że dużo siły wkładał w zachowanie kąśliwych uwag dla siebie. I do jego uszu dotarły plotki o romantycznym randez-vous nauczyciela i uczennicy. Wiedział więcej niż by sobie tego życzył, zaś okazja sama prosiła się o komentarz, a on? On stał dzielnie jak ten palant przed wystawką ze słodyczami i lizał szybkę, zamiast wejść do środka. Miał galeony, miał czas wolny i miał chęć na żelka, ale co mu po tym, skoro trenował na Wittermore swoją silną wolę? - Ja i Hennessy? Hej, hej, hej, nie sądzę, żebyś dawała wiarę tak wieruntym plotkom i domysłom. Jeżeli chodzi o obmacywanie, którego ponoć się dopuściła, to śpieszę z wyjaśnieniami – nie lazła mi łapą w spodnie na lekcji, tylko starała się własnymi siłami odzyskać różdżkę. Nic zdrożnego. Serio. Tłumaczył się, wiedział bowiem, ile głosów podniosło się po incydencie w Sali zaklęć. Miał już za sobą kilka podobnych przejść, jednak wszystkie były kontrolowane i działały na zasadzie zauroczenia płci przeciwnej, w którym tak się lubował. To wtedy uczył się gdzie leżą granice, których dama winna nie przekraczać. Do niczego nie dochodziło, a on nauczył się być chociaż trochę odporny na kobiece łapki obmacujące go po kroku. Bądź co bądź nie chciał dać przypiąć sobie łatki rozwiązłego przed ukończeniem szkoły. W sumie to nigdy nie chciał, wiedział bowiem jak destrukcyjnie działa na jednostkę opinia społeczeństwa. – Powiedzmy, że pomimo jego niewątpliwie wstrętnego charakteru obyło się bez klęczenia na grochu. – Przełknął ślinę, lekko zmarkotniał i zmarszczył nos, przypominając sobie godziny zmarnowane na wgapianie się w nos Bułhakowa. Nie był Wittermore, nie jarało go siedzenie naprzeciw numerologa i nie śniło mu się po nocach radosne hasanie z nim po okwieconych łączkach. Wolałby wdepnąć w łajno hipogryfie niż zostawać z nim sam na sam. Tak dla zasady. Apropo słodyczy, rozwiązłości i relacji damsko-męskich! - Rusz tyłek. – Złapał Wittermore za rękaw szaty i pociągnął, rzucając przelotne spojrzenie na trójkę pierwszaków wciśniętych w kąt i studiujących uważnie kulę-niezapominajkę. Nie zwracali na nich najmniejszej uwagi, co było Hugo kamieniem w bucie, toteż dobył różdżki i jednym machnięciem zwalił na nich książki i posążek sowy stojące na górnej półce wysokiej komody za ich plecami. Niech gówniarze uczą się szacunku do starszych. Wyrwał Kaylin z objęć wieży domowej i porwał na pierwsze piętro, nie zważając na to, czy ma krótkie nóżki, czy może astmę, a może wielką chcicę na powrót w bezpieczne objęcia fotela, kanapy, czy innego, wypłowiałego i ugniecionego tyłkami siedziska. Wypchnął ją przed oblicze jednookiej wiedźmy, oparł ręce na biodrach i przyjrzał się uważnie obu kobietom. - Śliczna, nie? Rywalizowałabyz Tobą sukcesywnie o koronę królowej dormitorium. – Wspiął się na palce, cokół bowiem był na tyle wysoki, iż Gunhilda górowała nawet nad najbardziej rosłymi siedmiorocznymi. Oparł jedną rękę na ramieniu wiedźmy i ucałował ją czule w policzek, wiedział bowiem, iż, jak każda zaczarowana rzeźba w szkole, ona widzi, słyszy i czuje. Zaś Gunhilda, jak każda kobieta, lubiła być adorowana, o czym przekonał się na czwartym roku, gdy kombinował z ręcznym otworzeniem garba po zasłyszeniu plotek od starszaków z Gryffinforu. - Zamknij oczy Wittermore i zatkaj uszy. Zaraz podzieje się prawdziwa magia.
/zt x2
|
Temat: Re: Pokój wspólny | |
| |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |