|
Do nogi, Szczeniaku. | Alexander & AngusIdź do strony : 1, 2Alexander S. Avery Rocznik VIDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: Trzynastocentymetrowa. Sztywna. Matowa. Wykonana z solidnego wiązu, w swoim rdzeniu posiada najbardziej popularne włókno z pachwiny nietoperza.OPANOWANE ZAKLĘCIA: Reparo, Wingardium Leviosa, Alohomora, Anteoculatia, Mimble Wimble, Conjunctivitis, Enervate, Bąblogłowy, Orchideus, Brackium Emendo, Entropomorphis, Titillando, Cantis, Tentaclifors OPIS POSTACI: Młody mężczyzna, mierzący sobie metr dziewięćdziesiąt cztery. Cechuje się niewielkich rozmiarów migdałowatymi oczyma o kolorze piwnym. Zaś jego włosy, przeczesane na jedną stronę, w postaci dość gęstej grzywy, mają kolor ciemnobrązowy. Twarz jest stosunkowo szczupła, z wyraźnie zaznaczonymi kośćmi policzkowymi, odrobinę zbyt kwadratową, toporniejszą szczęką. Nos zaś jest prosty, odrobinę zadarty ku górze, bez większych widocznych skrzywień. Zazwyczaj pojawia się w czystych, wypasowanych ubraniach o przyjemnej fakturze, w dopsowanych jesienno-zimowych płaszczach, a czasem w mniej klasycznych krojach, ale w stonowanych ciemniejszych kolorach. Temat: Re: Do nogi, Szczeniaku. | Alexander & Angus Pon 21 Mar 2016, 20:27 | |
| Hogwart - III piętro - Zakazany Korytarz Przemieszczali się, a to tylko dawało większe pole do niepotrzebnego, wymuszonego popisu który zawsze w towarzystwie Angusa prezentował Alexander, zawsze na pokaz zachowując się przy nim jak typowy, rozpieszczony gnojek. A jaki w rzeczywistości był? Czasami sam nie mógł się jasno w tym temacie określić. W towarzystwie podwładnego, dosłownie mu odpierdalało.Kiedy na niego patrzył, zawsze miał ochotę zrobić mu krzywdę. Pokazywać mu, nagminnie, że powinien już dawno iść na ścięcie, że w Hogwarcie nie było tak naprawdę miejsca na nich obu. Wbijał wzrok w jego plecy, nasłuchiwał także jego regularnych kroków które ten wykonywał tuż przed nim. Nieświadomie zachęcał do tego, aby za nim podążał. Czekał. Zawsze. Nie ważne ile razy by go uderzył, czuł, że mimo wszystko znosiłby go wszystko dzielnie – nie zniknąłby, nie poddałby się, tylko czasem coś szczeknął. A kiedy się zatrzymał, sam na moment zastygł w bezruchu – zmierzali do sytuacji, po której oboje nie będą mogli spojrzeć sobie w oczy. To w pewnym sensie budziło wątpliwości, ale było już za późno na przeprosiny, których nie wydarłby ze swojego gardła nawet za pomocą magii. Za późno było też na pobłażliwe komentarze, na wszystko było już za późno. - Jesteś z siebie zadowolony? Zmarnowaliśmy przez Ciebie naprawdę dużo czasu. Powinienem się Ciebie pozbyć już dawno temu. A więc mówisz, że masz zamiar na mnie naskarżyć? Uniemożliwię Ci to. Nawet, jeśli miałbym Ci tu i teraz odkroić ten Twój paplający język. - Komentarz wydawał się być bardzo oschły, w porównaniu do wszstkich tych wypowiadanych w zazwyczaj normalny, zirytowanym tonie. W tym brakowało naprawdę wielu kłębionych w sobie emocji. W pewnym sensie był nieobecny. Nie chciał tak do końca świadomie uczestniczyć w chwyceniu chłopaka za ramię, pociągnięciu go za wspomniane w kierunku schodów. A kiedy trzymał go prawie, że przy sobie dając złudne wrażenie bezpieczeństwa nie chciał też z przesadną uwagę patrzeć na próbę popchnięcia go, nagłego zrzucenia z przeklętych, o dziwo całkiem 'prostych' kompletnych wzniesień na których mógłby sobie coś złamać. Powinien. Alexander bardzo by się ucieszył, gdyby Puchon zwichnął sobie na nich dupę, a później cierpiał przed najbliższe tysiąc lat. Nierealne marzenia tylko kiełkowały mu się w głowie, kiedy zaciągał go na niższe piętro z początku zamierzając przenieść się na błonie. Ale tam prędzej czy później ktoś by na nich wpadł. Wybrał więc korytarz, o którym mówiło się, że był on pamiętnym miejscem w którym spotkały się najbardziej zakochane pary. A oni parą nie byli. Chciał mu po prostu porządnie wlać. Nastraszyć go. Zabić. Patrzeć, jak wije się w spazmach bólu. Nie odwracać wzroku. Ostatniego pragnienia nie mógł zrealizować, co wyraźnie Averego zdenerwowało. Kierował się z nim w głąb, w jak najdalszy zakątek rozglądając się, dla pewności czy nie widzi ich nikt. Teren wydawał się być zadziwiająco czysty. Wykorzystał moment zdezorientowania kolegi. W końcu kto normalny zaprosiłby go w takie miejsce. Inaczej. Zmusiłby go, aby tu przyszedł. Zmyślnie uderzył go we wrażliwy, na pewno nie często narażony na takie rewelacje brzuch. Złapał go za kołnierz, żeby całkiem się nie przewrócił. A później z impetem docisnął go do tutejszych drzwi, fundując mu dość bolesne ukłucie – tak na dokładkę, wystającą klamką gdzieś tam w okolice pleców.
|
| Do nogi, Szczeniaku. | Alexander & Angus | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |