|
Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction!Idź do strony : 1, 2 Mistrz Gry NPC
Temat: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Pon 25 Sty 2016, 21:49 | |
| Z okazji zbliżających się wielkimi krokami walentynek postanowiłyśmy ogłosić pierwszy, morciakowy konkurs integracyjny! Święto zakochanych to idealna okazja dla naszych czarodziejów, żeby zaplanować coś wyjątkowego dla swoich bliskich, a dla nas (userów)... idealny pretekst, żeby pobawić się nieswoimi postaciami. Ogłaszamy więc pierwszy konkurs fanfikowy, którego tematyką jest miłość! Dla niewtajemniczonych: - WIKIPEDIA napisał:
- Fan fiction (skrótowo: fanfic, ff) – opowiadania tworzone nieoficjalnie przez fanów filmu, książki, serialu itp., wykorzystujące postaci i świat z oryginalnego utworu. Znajomość pierwowzoru jest zwykle niezbędna do zrozumienia w pełni treści fanfika. Istnieją także fanfiki opowiadające historie sławnych osobistości z realnego świata, np. członków zespołów muzycznych.
Czyli jest to po prostu opowiadanko w uniwersum... naszego forum!
LISTA NAJŚWIĘTSZYCH ZASAD 1) Termin nadsyłania opowiadań mija dnia 8 lutego 2016 roku o 22:00. PRZEDŁUŻONY DO ŚRODY. Wyniki ogłosimy 14 lutego, czyli w walentynki. 2) Prace prosimy nadsyłać na konto @Vakel Bułhakow w tytule wiadomości wpisując KONKURS WALENTYNKOWY. Prace wysłane na inne konta nie zostaną nawet przeczytane. 3) Każdy uczestnik dostanie jakiś upominek, ale najlepsze nagrody przygotowaliśmy dla zwycięskich opowiadań. Aby je wyłonić zorganizujemy ankiety, w których wypowiedzieć będzie mógł się każdy użytkownik, niezależnie od tego, czy nadesłał jakąś pracę. 4) Opowiadanie musi być napisane w konwencji walentynkowej. Czy będzie to miłość do trupa, złamane serce, czy romantyczna kolacja przy świecach - to już zależy od was. Byleby dało się je naciągnąć pod temat, a jak wszyscy wiemy... temat to tylko pretekst. 5) Minimalna długość opowiadania to 350 słów. 6) W opowiadaniu musi pojawić się przynajmniej jedna postać dowolnego użytkownika naszego forum. Gdyby fabuła tego wymagała możemy dorzucić jej kilka zaklęć, postarzyć, odmłodzić - byleby zbytnio wszystkiego nie naciągać. Nie chcemy przecież widzieć uczniów Hogwartu miotającymi Avadami. Ponieważ jest to konkurs integracyjny - postać ta nie może należeć do użytkownika, który pisze opowiadanie.7) Dozwolone są nietypowe pary, dużo słodkości, morderstwa i tak dalej - to tylko fanfiction. Nie ma on żadnego wpływu na fabułę forum. 8) ABSOLUTNY ZAKAZ publikowania opowiadania wcześniej i wysyłania go do koleżanek. Zróbmy sobie niespodziankę. 9) Nikt z nas nie jest idealny, ale opowiadania napisane niestarannie i/lub pełne błędów będą dyskwalifikowane. 350 słów to niewiele. 10) Można nadesłać maksymalnie dwa opowiadania, ale tylko jedno może otrzymać nagrodę.
KATEGORIE I PRZEWIDZIANE NAGRODY ZWYCIĘSKIE KATEGORIE SPECJALNEZłote pióro - dla najlepszego, najsensowniejszego opowiadania, idealnie odwzorowującego charaktery zamieszczonych w nim postaci. Czarujący banan - dla najzabawniejszego opowiadania. Złamane serduszko - dla najlepszego wyciskacza łez. Dla zwycięskich prac przewidzieliśmy całkowicie darmową, romantyczną kolację dla dwojga (dla uczniów również zwolnienie ze szkoły na jeden dzień) oraz (na wypadek, gdyby ukochany/a nie chciał/a się zgodzić) buteleczkę amortencji. KOŁO FORTUNYZwycięzcy w głównych kategoriach mogą również zakręcić kołem fortuny, które losować będzie nagrody pocieszenia (i nagrody-pułapki) dla wszystkich uczestników. - Eliksir upiększający - Magiczne karty do tarota z ruszającymi się wizerunkami nagich kobiet - Bukiet czerwonych róż, który zostanie wysłany przez Mistrza Gry do dowolnej osoby wraz z załączoną karteczką - Mrucząca poduszka w kształcie kotka - Najnowszy "Tomik poezji miłosnej" Vaksilija Bułhakowa - Darmowe nauczenie się zaklęcia Erecto - Lusterka dwukierunkowe, by utrzymać kontakt z ukochanym
|
Vakel Bułhakow Dyrektor Hogwartu, Opiekun Hufflepuffu, NumerologDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: Olcha, 13 cali, włókno z pachwiny nietoperza, mało giętkaOPANOWANE ZAKLĘCIA: Enervate, Finite, Bąblogłowy, Expeliarmus, Protego, Drętwota, Lumos, Nox, Depulso, Everte Statum, Immobilus, Repirifage, Accio, Alohomora, Colloportus, Chłoszczyść, Acetabulum Lava, Bombarda Maxima, Constant Visio, Erecto, Oculus Reparo, Quietus, Siccum, Wskaż mi, Pakuj, Anapneo, Anesthesia, Repariforos, Fiedfyre, Obliviate, Sectumsempra, Szatańska Pożoga, Acis Missle, Volnera Sanatur, Salvio Hexia, Upiorogacek, Avada Kedavra, Finite Incantatem, Skurge, Somno, Zaklęcie Kameleona, Repello Muggletum, Adversum, Ne Apportation, Protego HorribilisOPIS POSTACI: Wysoki, bo mierzący ponad 185 centymetrów wzrostu mężczyzna o ektomorficznej budowie ciała. Nie jest zbyt wysportowany, ale od jakiegoś czasu nad tym pracuje. Mimo tego sprawia wrażenie lekko wychudzonego. Ciało Bułhakowa, głównie plecy, uda i pośladki pokryte są szeregiem szpecących je blizn, będących nieprzyjemną pamiątką po rodzinnym domu. Pomimo wielu okazji ku temu nie usunął ich nigdy, być może po to, aby przypominały mu wydarzenia, które go ukształtowały. Włosy ma brązowe. Charakterystyczną dla nich jest niesforna, opadająca na oko grzywka, w chwilach stresu często przez niego przeczesywana. Oczy szarozielone. Posiada wszystkie cechy wyglądu, które powinny składać się na typowego paszczura - ziemniaczany nos, wyjątkowo jasne i rzadkie brwi, idealny do rozgniatania orzechów, perfekcyjnie kwadratowy podbródek i wiecznie zdenerwowane spojrzenie, a mimo tego z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu rozkochał w sobie niejedną pannę. (Może to prawda, że kobiety podświadomie lecą na złych facetów?) Zawsze wyjątkowo czysty, zadbany i schludny. Dba o swój wizerunek. Nosi się w drogich, szytych na miarę ubraniach. Roznosi wokół siebie przyjemny zapach kwiatowej woni, czasami wymieszany z kadzidłem lub świecami do medytacji. Na pierwszy rzut oka widać, że jest bogaty, a przynajmniej na takiego pozuje i wychodzi mu to zadziwiająco dobrze. Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Nie 07 Lut 2016, 17:43 | |
| FRAJERSKI UPDATE:
Ponieważ nawet administracja nie uporała się z tym zadaniem - przedłużamy termin składania prac do 10.02.2016, czyli ŚRODY. To daje nam trzy dodatkowe dni, żeby napisać coś na konkursik.
|
Mistrz Gry NPC
Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Sro 10 Lut 2016, 22:28 | |
| Opowiadanie pierwsze, autor: Ururu Marquez
Numerologia. Na to słowo niektórzy mdleją lub mają mokro w majtkach. Tak jest w przypadku pewnej uczennicy szlachetnej szkoły dla czarodziejów o nazwie Hogwart. Tego dnia w jej życiu miało stać się coś niesamowitego. Nigdy jej myśli nie wykreowały takiego obrazu jak to, co miało się stać. Zaczęło się, kiedy nasza bohaterka - Kaylin, prefekt Krukonów, szła korytarzem z dumnie przyciśniętą do piersi książką i notatnikiem. Mijała korytarze pełne obrazów ważnych postaci, które spędzały ten miły dzionek na pogawędkach przy herbatce. Dziewczyna żwawym krokiem skręciła na schody spotykając grupkę znanych sobie uczniów. Zagradzali przejście, więc postanowiła po prostu przeprosić i iść dalej. Jednak wtedy spostrzegła, że wszyscy oni uczęszczają z nią na jedną z lekcji. Zatrzymała się więc, aby usłyszeć, o czym mówią. Może coś się stało z profesorem? Na samą myśl żołądek skoczył jej do gardła. - Kaylin, dobrze, że jesteś - jedna z dziewczyn zwróciła się do niej. Blondynka posłała nieco blady uśmiech do niższej od siebie koleżanki. Czyli jednak coś się stało. - Nie idziemy dzisiaj na Numerologię. Prawie nikt nie zrobił zadania domowego - oznajmiła Addyson również się lekko uśmiechając. W końcu nie mogła pokazać jak bardzo cieszy ją wizja grupowych wagarów - przecież była prefektem. Ale skoro nikt nie pójdzie to mogą się tłumaczyć faktem, jakoby słyszeli, że profesor Bułhakow jest nieobecny i mają wolne. Żeby mieć czyste sumienie, panna Clemen potrzebowała jednak informacji, że Kaylin, jako drugi z prefektów uczestniczących na zajęcia, również nie pójdzie. Krukonka odetchnęła lekko z ulgą. Czyli to nic poważnego. Wzruszyła ramionami. Jak nie chcą iść, to niech nie idą, ale to głupie opuszczać taką lekcję, jaką jest Numerologia... Zmieniła zdanie. Przecież to fenomenalny pomysł! - Dobrze... - odpowiedziała cicho. - Na pewno? Musimy mieć pewność... - Tak, na pewno. Napiszę w tym czasie esej na historię magii - Kaylin była pod wrażeniem, jak łatwo kłamstwo przeszło przez jej usta. Addyson patrzyła na nią jeszcze przez chwilę, ale potem odwróciła się do reszty. - W takim razie róbcie co chcecie, tylko żeby nie było to nic głupiego - powiedziała, po czym rozeszli się. Kaylin stała jeszcze chwilę na korytarzu. Kiedy wszyscy zniknęli, ruszyła jak gdyby nigdy nic w kierunku sali do Numerologii. Zapowiadała się cudowna lekcja. Tylko ona i profesor Bułhakow. Przyspieszyła kroku. Wchodząc do sali była pierwsza... i ostatnia zarazem. Ciekawe uczucie. Zajęła swoje ulubione miejsce przed biurkiem nauczyciela. Przyszedł punktualnie co do sekundy. Zatrzymał się w połowie drogi i spojrzał na ławki pełne uczniów. - Gdzie są wszyscy? - spytał zdezorientowany. Może to jakiś kawał? Czy dzisiaj był jakiś dzień dowcipów, o którym zapomniał? - Nie wiem, panie profesorze - odpowiedziała Kaylin. Drugie kłamstwo dzisiaj, nieźle. Ale naprawdę nie chciała robić reszcie problemów... Tak jakby ich już nie mieli. - No trudno, będą żałować, dzisiaj przerabiamy naprawdę fascynujący temat - nawet się uśmiechnął, po czym pomyślał, że po zajęciach znajdzie ich wszystkich. I pokaże, jak kończą ci, co nie przychodzą na jego lekcje. Tak czy inaczej nie dał znać po sobie, że jest zły. Bo i nie był. Tylko musiał się zająć wymyśleniem jakiejś kary dla tych nicponi... - Tak więc, panno Wittermore, zacznijmy od sprawdzenia zadania domowego - oznajmił siadając przy biurku. Oparł na nim ręce i pochylił się nieco ku dziewczynie. Na twarzy Kaylin pojawił się nieznaczny rumieniec. Spuściła wzrok. Dopiero teraz pomyślała, jaki jest powód, dla którego ludzie nie chcieli przyjść na lekcję. Zadaniem domowym było rozpisać profil numerologiczny słynnego czarodzieja ze swojej rodziny. Oczywistym było, że dzieci mugoli nie były w stanie tego uczynić, lecz także mieszańce mogły mieć z tym problem. Kaylin na szczęście miała kogoś takiego w swojej rodzinie. Chociaż matka nie była czarownicą, ojciec pochodził z szanowanego rodu. Tak więc kogoś tam znalazła. Zaczęła odczytywać po kolei liczby dodając interpretację, którą wymawiała zerkając na jego ręce. Chciała pokazać mu, że umie i nie musi jej czytać. Czuła na sobie jego wzrok. Było jej jakoś... dziwnie. Przecież była z profesorem na osobności wiele razy. Czy to świadomość, że to normalna lekcja i nikt inny nie przyszedł poza nią? Że dwa razy dzisiaj skłamała? Vakel właściwie nawet jej nie słuchał. Zauważył w sobie narastającą kapkę znudzenia. Było jasne, że uczniowie urządzili sobie grupowe wagary. Kaylin nie dołączyła, bo była jedną z przykładniejszych osób, jakie znał, poza tym wiedział, jak bardzo go lubi. A czy on lubił ją? Nie był pewien jak sklasyfikować osobę, która zrobiłaby dla niego wszystko. Bo była aż tak głupia i naiwna. Na początku to było całkiem interesujące, jednak potem stwierdził... że całkiem typowe jak na dziewczynę w jej wieku. Nagle się pochylił w jej stronę krzycząc "BUUU". Kaylin prawie zeszła na zawał odchylając się niebezpiecznie do tyłu. Spojrzała na profesora z przerażeniem w oczach. - Żartowałem - odparł jak gdyby nigdy nic. - Czytaj dalej. - Ja już... skończyłam. No tak. Pewnie nawet nie zauważył. - Wybacz, zamyśliłem się - odpowiedział. Następnie coś mu przyszło do głowy. Taki jeden zwykły wyraz. A raczej to nie wyraz. Yolo. Przeczesał dłonią włosy. - Ostatnio mam tyle spraw na głowie... Tyle do zrobienia... Do przemyślenia... Zajmuje to każdą przestrzeń mojego umysłu... - zaczął. - Czy mogłabym profesorowi jakoś pomóc? - spytała po chwili nieśmiało. - Właściwie jest jedna rzecz, o którą mógłbym cię prosić... - podparł głowę na splecionych dłoniach wpatrując się w dziewczynę uważnie. Spojrzała na niego pytająco. - Czym jest ta rzecz? - Upadło mi mydło, mogłabyś je podnieść? - powiedział. Ale w myślach. W rzeczywistości rzucił tylko krótkie "Podejdź" i wstał. Krukonka podniosła się, po czym okrążyła dzielące ich meble. Położył dłonie na jej ramionach. - Dręczy mnie pewna sprawa, myślę, że jesteś odpowiednią osobą, którą mogę o to spytać. Muszę mieć tylko pewność, że zachowasz wszystko w sekrecie. Dziewczyna pokiwała twierdząco głową. - Świetnie - powiedział rozpinając marynarkę. A następnie koszulę. Kaylin wbiła wzrok w ziemię. Co tu się działo!? - Ale proszę, patrz na mnie - uniósł jej podbródek przerywając czynność, do której po chwili powrócił. Dziewczyna z burakiem na twarzy spoglądała na rozpiętego profesora. Na szczęście miał na sobie jeszcze jakąś koszulkę. - Czy dobrze to robię? - spytał poważnie. - Co? - zamrugała kilka razy oczkami nie wiedząc o co mu chodzi. - Czy dobrze odpinam guziki? Minęło kilka sekund, nim do dziewczyny dotarło jego pytanie. Natychmiast w jej głowie pojawiło się milion innych. Jak to czy dobrze odpina? Czym ma się sugerować przy odpowiedzi? Co tu się w ogóle dzieje? Mruknęła coś pod nosem. Nie wiedziała co powiedzieć. - To może pokaż mi, jak ty odpinasz. Kaylin zamarła. Ogrzewanie w Hogwarcie było bardzo dobre, dlatego noszenie jednocześnie pulowerka i płaszcza od mundurka było samobójstwem. Krukonka osobiście nie przepadała za wszelakimi sweterkami nakładanymi na koszulę... tak więc miała "pole do popisu". Nie było innego wyjścia. Lekko drżącymi dłońmi poluzowała najpierw krawat, żeby nie zasłaniał pierwszego guzika, który po chwili odpięła. Następnie drugi, trzeci... - Zimno ci w ręce? - profesor złapał jej dłonie. Wcale nie pomylił zimna ze strachem i niepewnością. Tak po prostu... rozrywkował się. Dziewczyna zalała się rumieńcem. Po czym dotarło do niej, że przecież pod koszulą ma tylko stanik. - Panie profesorze, ja nie mogę... - Nie możesz? Na pewno możesz. Taka zdolna uczennica wszystko potrafi... - puścił jej dłonie. Powoli odpięła więc czwarty guziczek będąc kompletnie nieobecną wzrokiem i myślą. Nim koszula zdążyła się rozchylić ukazując najciekawszy fragment, Bułhakov machnął tylko ręką wracając do siedzenia na krześle. - Ślamazarnie ci to idzie, niestety nie będziesz mogła mi dawać korepetycji z rozpinania guzików. Krukonka prawie zeszła słysząc jego słowa. Miała go uczyć rozpinania guzików? Tych od spodni też? Szybko zapięła guziki mamrocząc pod nosem jakieś przeprosiny, po czym zajęła swoje miejsce ze spuszczoną głową. Ta sytuacja była taka... dziwna. I nieodgadniona. Milczeli przez jakiś czas. - Panno Wittermore - odezwał się w końcu. Spojrzała na niego. - Może pani już sobie iść, nie ma sensu tu tak siedzieć. Poza tym... zawiodła mnie pani. Słowa przeszyły ją jak strzała. Wstała pośpiesznie zbierając swoje rzeczy. - Do widzenia - tyle zdołała mruknąć wychodząc pośpiesznie z sali. - Następnym razem proszę pozostawić pierwsze ławki dla zdolniejszych uczniów - krzyknął za nią, lecz nie wiedział, czy to usłyszała. Kiedy zamknęła drzwi, skręciła na korytarzu w pustą wnękę, oparła się o ścianę i rozpłakała. Zawiodła go! Swojego ulubionego nauczyciela! Osobę, która była dla niej taka ważna! Jej młodzieńcze serduszko było złamane. Co ona teraz pocznie? Kto będzie jej mentorem? Gdzie usiądzie na następnej lekcji? Czy w ogóle warto było kiedykolwiek się tam pojawić? Czy powinna dalej żyć? Bułhakow w tym czasie delektował się ciszą zapinając guziczki. I tak wróci, pomyślał, po czym musiał mocno pochylić się do przodu, bo prawie wywalił się na krześle, na którym się lekko bujał. Musi w końcu sprawić sobie jakieś wygodniejsze. I mniej chybotliwe. Najlepiej takie z ciał mugoli i uczniów, którzy nie przyszli dzisiaj na lekcję. Vakel Bułhakow nie był dzisiaj człowiekiem w humorze. Nie bądź jak inni uczniowie. Przychodź na lekcje.
|
Mistrz Gry NPC
Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Sro 10 Lut 2016, 22:30 | |
| Opowiadanie drugie, autor: Mascius MalfoyOpowiadanie znalezione w starym notatniku Masciusa Malfoya: Tego dnia Theodore chodził smutny. Właściwie to nic dziwnego, przecież był przydzielony do Hufflepuffu. Każdy by był smutny. Ale nie, to nie był jedyny powód dla którego młodzieniec się smucił. Był już na szóstym roku i nadal nie miał dziewczyny. Ba! Jedyną istotą płci przeciwnej, która faktycznie się z nim trzymała, była Anastasia Fitzgerald, a jak każdy doskonale wiedział, ona wzdychała (z nieco niepewną wzajemnością) do pięknego, utalentowanego, niezwykle dzianego i przede wszystkim mądrego młodzieńca ze Slytherinu - Masciusa Malfoy. “Ach ten Malfoy!”, myślał wtedy Theodore. “Jak ja go nie cierpię!”Cóż mógł poradzić na to, że żadna dziewczyna go nie chciała? Oczywiście mógł przestać być największą pipeczką w Hogwarcie, ale wtedy nie byłby sobą, ale kimś innym. A całe życie jego bliscy powtarzali mu: “Bądź sobą Theoś!”, tak też czynił. Przechadzał się korytarzami Hogwartu, i jak na złość, wokół niego pojawiało się coraz więcej par. Jak głodnemu chleb na myśli, to wszędzie widzi Bułki, ale czyżby Theodore był aż tak zdesperowany, by mieć dziewczynę, że wszędzie widział zakochane pary? Prawda okazała się dużo gorsza. Czternasty luty. Dzień dla zakochanych i dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, że są zakochani, bo jeszcze im nikt nie dolał amortencji do kubka. To był także dzień, w którym Theodore po raz szósty już dowie się, że nikt go w Hogwarcie nie lubi. Ale czy na pewno? Otóż nie do końca, bo nasz dzielny młodzieniec postanowił, że w tym roku będzie całował się z dziewczyną. Tak, tak! Całował, a nie jakieś tam frajerskie przytulanki czy chodzenie za rączkę. On jak wskoczy, to od razu pierwszą bazę zaliczy. Pytaniem pozostało, kto zostanie wybranką jego serca i rudych, piegowatych ust. Wybór wcale nie był taki oczywisty, jakby się mogło wydawać. Kaylin wzdycha do profesora Vakela, Morrigan jest zbyt idealna, by chociażby uścisnąć jej dłoń i skazić swoim szlamstwem. Davin nawet na niego nie spojrzy, bo to ślizgonka. Addyson za cicha, Yvon za głośna. Ale zaraz, chwila, moment! Przecież zawsze najciemniej jest… no gdzie? Dokładnie tak, pod latarnią. Anastasia Jeszcze-Nie-Malfoy Fitzgerald. Tak, to jest to! Nawet nie będzie wiedziała co ją trafiło! Jedyne co mu pozostało teraz, to wymyślić super plan. Plan tak idealny, że nikt nie pomyśli nawet, że Theodore mógł sam go opracować. “Nie doceniają cię Theo… wcale cię nie doceniają”, rzucił sobie w myślach i zabrał się do roboty. Anastasia była czystokrwista, ale trzymała się ze szlamami. Niemniej bardziej robiła mu za opiekunkę i anioła stróża niż za potencjalną kandydatkę na żonę. Dlatego też bezpośrednia konfrontacja nie wchodziła w grę. Zwyczajnie by go pogłaskała po rudym łebku i poszła na kolejną schadzkę ze ślizgonem. “Ach ten Malfoy!”, pomyślał, machając piąstką w powietrzu. “Jak ja go nie cierpię.”Nie pozostało mu nic innego jak użyć podstępu. A, że każdy rudy jest chytry (i potencjalnym złodziejem), w jego głowie zaczęła kiełkować zasadzka, która to z każdą chwilą nabierała coraz wyraźniejszych kształtów. W końcu udało mu się dojść do ładu ze swoimi pomysłami i wymyślić jedną spójną wersję czegoś, co od biedy można było nazwać planem. Musiał się jednak spieszyć! Walentynki były dzisiaj i zostało mu kilka godzin do wieczora. Zabrał się więc do pracy, nie marnując już ani chwili. “Droga Anastasio, Ostatni wspólnie spędzony wieczór był dla mnie czymś wielce magicznym, daleko wychodzącym po za wszystko co czułem do tej pory. Nie wiem jak mogłem być przez te wszystkie lata tak ślepy i nie dostrzegać tego, że to właśnie Ty jesteś światełkiem, promykiem nadziei rozjaśniającym mrok mojej duszy. Czy uczynisz mi zatem tą niewysłowioną radość i zostaniesz moją walentynką, dziś wieczorem w łazience prefektów?
Na zawsze Twój, Mascius.“ Theodore był dumny z siebie. Był tak bardzo dumny z siebie i tego co napisał, że przeczytał list kilka razy i omalże nie uronił łzy. Taki był wzruszony tym, jak piękne potrafi pisać o miłości. I jakże smutno mu było, gdy musiał pognieść ten list i wyrzucić do kosza. “Przecież to dno i kilo mułu nigdy nie napisałoby czegoś tak romantycznego”, pomyślał i wziął kolejną kartę, zastanawiając się, jakby napisał to Malfoy. “Fitzgerald, Było ok. Jak chcesz to chodź dziś wieczorem do łazienki prefektów. Ściągniesz majtki i będziemy się całować. Ale jak nie, to nie.
Nie zależy mi, Malfoy.“ Tak to zdecydowanie lepiej do niego pasowało, jednakże chłopak był niemal święcie przekonany, że po czymś takim Anastasia na pewno nie przyszłaby do łazienki prefektów. A może i by przyszła? Kto ją tam może wiedzieć. Najwięksi myśliciele świata nie zdołali rozwiązać zagadki kobiecego umysłu, więc Theodore nawet nie będzie zaczynał, bo zwyczajnie szkoda czasu, a i tak do lepszych wniosków niż “kobiety są dziwne” nie dojdzie. Przez następną godzinę ćwiczył pisanie drugą ręką, aby dziewczyna nie zorientowała się, że to pisał właśnie on. Na szczęście Malfoy nigdy nie dzielił się z nikim innym poza Morrigan swoimi notatkami, więc Anastasia nie mogła wiedzieć jaki miał charakter pisma. Chyba… Cóż nie było i tak czasu do gdybania! Musi się udać, w końcu to jest jego perfekcyjny plan! A gdy w końcu uznał, że pisze wystarczająco wyraźnie i pismo nie wygląda jakby pisał je stuletni starzec z parkinsonem, przebywający w kajucie statku podczas sztormu, przy okazji mającego nieprzerwanie męczący go atak kichania, zabrał się do naskrobania kilku neutralnych - jego zdaniem - słów, które faktycznie mogłyby pochodzić od Malfoya, po czym elegancko złożył zapisany list i udał się przed pokój wspólny gryfonów, gdzie oczekiwał na Anastasię. Ta oczywiście włóczyła się gdzieś z Yvon i wróciły dopiero po kilku godzinach, w których to Theo zdołał wynudzić się tak bardzo, że o mały włos nie wrócił do siebie i nie zaczął się uczyć. - Jesteś wreszcie. - Rzucił w jej stronę, jakby od niechcenia. - Cześć Theo, co tam? - Zapytała Ana, gdy zostali już sami. - Trzymaj. To od twojego chłoptasia. - Podał dziewczynie kopertę z listem. Starał się wyglądać, na zmęczonego i wcale nie zainteresowanego tym co było w środku. - Dał ci go? - Zapytała Anastasia ściągając nieco brwi. - Czemu nie wysłał sowy? - Nie wiem. Może go sama zapytasz? I przy okazji przekaż mu, że nie jestem tutaj od doręczania poczty. - Mhm. - Odparła Anastasia i otworzyła list. Przeczytała go szybko i spojrzała ukradkiem na Theo. A on tylko na to czekał. - No idź, szykuj się. Nie pozwól mu zbyt długo na siebie czekać. - Prychnął. Ha! Urodzony aktor, bez dwóch zdań. Jak mu nie wyjdzie z czarodziejstwem, to rusza na podbijanie Hollywood, nie ma co. Anastasia spojrzała na niego z lekką uniesioną brwią, a potem ruszyła do pokoju wspólnego Po drodze przypomniało jej się coś, o co chciała zapytać Theo, ale gdy wyjrzała ponownie na korytarz, chłopaka już nie było. Puchon pędził jak oszalały, na złamanie karku, jakby znowu uciekał przed ślizgonami, którzy to chcą mu spuścił głowę w damskiej toalecie. Jego celem była łazienka prefektów, jakże by inaczej. Chłpak wparował tam na pełnej… wbiegł szybko i zamknął za sobą drzwi. - Lumos! - Krzyknął wyciągając różdżkę, zapewniając sobie odrobinę światła. Wcześniej zadbał o to, aby w miejscu tym panował mrok. Zaczął odkręcać kurki z wodą, aby napełnić basen, z którego później będą niewątpliwe korzystać. Później, gdy już wyznają sobie nieprzeniknioną miłość po wsze czasy i jeszcze dłużej. Wydał także gargulcom odpowiednią komendę, aby wlały do basenu trochę swojego płynu i tym samym wypełniły całe pomieszczenie cudownym aromatem, który dla każdego pachnie inaczej. Gdy już wszystko było na swoim miejscu, uśmiechnął się do siebie i swojego geniuszu. - Nox. - Rzucił. Teraz pozostało już tylko czekać. Tak jak się spodziewał, Anastasia pojawiła się szybko. “Pewnie! Do niego to lecisz na złamanie karku, a jak ja czegoś potrzebuję, to zawsze jest - zaaaraz”, mruknął sobie w myślach, ale nie pozwolił, aby zawładnęły one jego umysłem. Nie teraz, gdy jest już tak blisko celu. - Halo, Mascius? - Powiedziała dziewczyna, zamykając za sobą drzwi i robiąc kilka kroków do przodu w stronę basenu. - Czemu tu jest tak ciemno? “Hie hie hie!”, chłopak zaczął zbliżać się do Anastasii powoli, jednakże zdecydowanie. Korzystał cały czas z tego, że nie stał bezpośrednio przy wielkim witrażu, który mógłby zbyt szybko go zdemaskować. Krok za krokiem, coraz bliżej, jeszcze trochę… Teraz! Teraz, albo nigdy! - Hm? Theod..gmhmm! - Nie pozwolił dziewczynie dokończyć, tylko rzucił się jak wygłodniały wampir na swoją ofiarę. Jak Yvon na biedną Kaylin (swoją drogą, Yv też jest ruda. Przypadek? Nie sądzę.), jak pies na szynkę. Nim zdołała jakkolwiek zareagować, on wpił się już w jej usta, inicjując tym samym pocałunek. Tak, pocałunek. Zrobił to. Osiągnął nirwanę, odnalazł ziemię obiecaną. Zerwał zakazany owoc. Całował się z dziewczyną najlepiej jak tylko potrafił, robił to tak jakby to była najważniejsza rzecz w jego życiu. Jakby od tego zależały losy całego świata i przetrwanie ludzkiego gatunku. Był dobry! Był cholernie dobry… Mascius to przy nim pistolet na wodę. Teraz już nie ma rzeczy, która by mu się nie udała. Teraz nadszedł jego czas. Dziewczyny na jego widok będą zrzucać majtki przez głowę. Tym jednym pocałunkiem pokazał jaka w nim drzemie bestia! Romantyczna, ale zaborcza gdy trzeba. Obnażył swoje yin i yang i zrobił to w perfekcyjnym stylu. Teraz tylko czekać, aż razem wskoczą do basenu i Theo zaliczy drugą bazę, trzecią, czwartą i każdą kolejną. Wszystko stało przed nim otworem, nic nie jest niemożliwe! Z drugiej strony zaś Anastasia przez chwilę trwała w szoku, gdyż całkowicie się tego nie spodziewała. Zaraz jednak odzyskała świadomość umysłu, ściągnęła gniewnie brwi i odepchnęła puchona od siebie. - Co.. co ty do cholery wyrabiasz?! - Wyrzuciła z siebie, łapiąc ciężko oddech. - No jak to co? - Zapytał wyraźnie zdziwiony Theo. - Całuję cię. - Całujesz? Chyba wysysasz duszę! - Rzuciła w niego z wyrzutem. - Pierdzielony dementor. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, co? - Dodała i szarpnęła się, gdy chciał ją złapać za ramię. Sytuacja nie poszła zupełnie tak jak planował, zwłaszcza, że dziewczyna zbierała się już do wyjścia. - Anastasia czekaj! Poczekaj chwilę.. - Ruszył za nią i ponownie wyciągnął ku niej rękę. - Nie ma mowy, zostaw mnie! - Krzyknęła. Nie dobrze! Bardzo nie dobrze! Musiał działać bardzo szybko. - Nastka czekaj.. Spróbujmy… spróbujmy jeszcze raz! - Dogonił ją i chwycił za ramiona, ściskając je lekko tak, aby nie mogła się od razu wyrwać. - Co? Nigdy w życiu! Zwariowałeś Theo, puść mnie! Widząc jednak, że chłopak nie dawał za wygraną, tylko zrobił ze swoich ust swoistą, rudą i piegowatą rybkę, niebezpiecznie szybko zbliżał do niej swoją twarz. - Na merlina! Ee… nie wiem.. yyy.. Drętwota! - Wykrztusiła z siebie w końcu, celując różdżką w chłopaka. Ten natychmiast zesztywniał i osunął się na ziemię. - Matko… co to było… - Wydyszała dziewczyna, łapiąc ciężko powietrze. Popatrzyła na puchona z wyraźnym zarzutem, ale też trwogą. - Mascius miał rację.. Szlamy są niebezpieczne dla otoczenia. - To rzekłszy, westchnęła jeszcze raz ciężko, na odchodne i opuściła łazienkę prefektów. Przez najbliższy czas będzie robiła co w jej mocy, by wymazać to zajście ze swojej pamięci. A Theodore? Cóż… zawsze mógł spróbować jeszcze raz, za rok.
|
Mistrz Gry NPC
Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Sro 10 Lut 2016, 22:30 | |
| Opowiadanie trzecie, autor: Kaylin Wittermore
Codzienne życie w Hogwarcie płynęło sobie spokojnie. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, aż w końcu mijały miesiące za miesiącami. Dopiero było rozpoczęcie roku szkolnego, a teraz? Drugi semestr zaczął się już jakiś czas temu, lekcje toczyły swoim tempem, a uczniowie zamiast o nauce myśleli o nadchodzącym święcie zakochanych. Tak, luty był okresem, w którym mało kto skupiał się na zajęciach prowadzonych przez kadrę nauczycielską, na zadaniach domowych, czy nawet na zwykłym czytaniu książek. W lutym wszyscy myśleli tylko o jednym, z kim, gdzie i czy w ogóle wyjdą tego jednego dnia. Niektórzy mieli już swoje miłości, niepewni odwzajemnienia bardzo stresowali się czternastym lutego. Inni, szczęśliwsi, mieli już swoje pary i to z nimi planowali spędzić wieczór zakochanych, na ostatni guzik dopinając szczegóły rezerwacji i prezentów dla swoich drugich połówek. Byli wśród tych wszystkich uczniów też tacy, którzy nie planowali niczego, ani nie mieli w swym sercu nikogo, dla kogo chciałoby ono bić. Byli po prostu samotni i wbrew pozorom – nie wszystkim to przeszkadzało. W tej chwili jednak Addyson miała problem większy, niż brak chłopca, z którym mogłaby się miziać po kątach i zbierać za to ujemne punkty. W tym jednym, konkretnym momencie, cały jej świat znowu stanął w miejscu i najzwyczajniej z niej zakpił. Spieszyła się – z jednych zajęć na kolejne. Niby mieli piętnaście minut na dotarcie z parteru na czwarte piętro, jednak po drodze zatrzymała ją profesor Fletcher, chcąc upewnić się, czy panna Clemen pamięta o nadchodzących dodatkowych zajęciach z zielarstwa, związanych z nowiem i przesadzaniem mandragor. Oczywiście, że pamiętała. Ale nie to było teraz istotne. Przeszkoda, której nie potrafiła pokonać pojawiła się zaledwie dziesięć metrów od wejścia do sali numerologii, gdzie właśnie odbywały się zajęcia prowadzone przez opiekuna jej domu. Do profesora Bułhakowa nie należało się spóźniać nawet o sekundę, wiedziała jednak, że nie zdąży. To było tylko kilka prostych kroków dla kogoś innego. Dla niej przeszkoda oznaczała wyprawę naokoło, przez ogromny zamek. A wspomniany kłopot w tym czasie siedział sobie radośnie na środku korytarza i czyścił futerko, szykując się radośnie do kolejnej drzemki. Koty były jej zmorą od zawsze, a w Hogwarcie się od nich po prostu roiło. Uczniowie, nauczyciele… Wszyscy, jak te typowe czarownice z mugolskich bajek, lubowali się w towarzystwie kociąt, najlepiej tych czarnych. Na każdym więc kroku czaiło się dla niej niebezpieczeństwo. Na każdym zakręcie mogła spodziewać się zawału serca. Starała się, naprawdę, unikać ich, jak tylko się dało. Niestety, nie zawsze jej to wychodziło. Stała więc w bezpiecznej odległości, czując się całkowicie bezsilna. Wstyd było się do tego przyznać, nie chciała, by ktokolwiek zobaczył ją trzęsącą majtkami przed kotkiem. Wystarczyło już, że wszyscy i tak śmiali się z Puchonów i nazywali ich kurczaczkami. A oni przecież byli dumnymi i pewnymi siebie Borsukami! Nie mogła dopuścić do tego, by osoby pokroju Hennessy śmiały się z jej domu jeszcze bardziej. I mimo ogromnej chęci przejścia obok tego potwora… Po prostu nie potrafiła. Czuła, jak do oczu napływają jej łzy, a ciałem wstrząsnął dreszcz. - Hej Addyson. Co jest? – Poczuła na swoim ramieniu rękę chwilę po tym, jak do jej uszu dotarł znajomy głos. Podskoczyła w miejscu i momentalnie odwróciła twarz w stronę znanego jej Puchona, mając nadzieję, że ten nie zauważy jej przeszklonych oczu. - Nic takiego. – Skłamała nie chcąc przyznać się do strachu. – I cześć, Theo. – Dodała po chwili zdając sobie sprawę z tego, że wcześniej zapomniała się przywitać. Znali się przecież całkiem dobrze, obydwoje należeli do Hufflepuffu, byli prefektami i uczęszczali na kilka wspólnych lekcji. - A może jednak coś? – Zapytał Callaghan uśmiechając się do niej znacząco. Addyson mogła udawać, że nie ma problemu, jednak wszyscy w dormitorium wiedzieli, czego tak naprawdę dziewczyna się boi. Poza tym, czasem ją obserwował i po prostu nie umknęło to jego uwadze. - Nie Theo, nic. Spieszę się na Numerologię. – Puchonka zdecydowanie chciała wyminąć temat. Zrobiła nawet jeden krok w przód, lecz bardzo szybko jej oczy po raz kolejny ujrzały czarną, puchatą kulkę, która zgrabnie lizała sobie genitalia, a ciało panny Clemen zatrzymało się wpół ruchu. No, po prostu najpiękniejszy widok świata. - No już, już. Nie złość się tak. – Śmiech chłopaka dotarł do jej uszu, a na policzki wypłynął rumieniec wstydu i… Trochę złości. Nie lubiła, gdy ją traktowano w taki sposób. Z resztą, ona w ogóle nie lubiła rozmawiać z innymi. Wolała czytać książki, one bowiem nie oceniały. Chciała coś odpowiedzieć, naprawdę. Nie zdążyła jednak wymyślić, co by to miało być, gdy Theodore odsunął się od niej i podszedł do kota przeganiając go z drogi panny Clemen. Uśmiechnął się do niej i nie powiedział nic, miał wrażenie, że każdy komentarz mógłby jedynie pogorszyć sprawę. Ona również nie wiedziała, co powiedzieć, więc po prostu milczała. Tak było do czasu, gdy na zakręcie ujrzała sylwetkę spieszącego na własne zajęcia profesora. - Muszę już iść, do później. – Mruknęła przebiegając obok niego i kierując się do sali. Była mu naprawdę wdzięczna za to, że jej pomógł. Jednak duma nie pozwoliła jej za to podziękować na głos. - Pamiętaj o spotkaniu prefektów w niedzielę. – Powiedział jej na pożegnanie i po chwili stracił ją z oczu. Skinął głową Bułhakowowi, który dosłownie pół minuty później przekroczył próg swojego królestwa. Przez cały piątek i całą sobotę zdawała się być wyjątkowo zajęta. Dużo prac domowych, w tym tworzenie talizmanu na Starożytne Runy, zajmowało jej myśli i sprawiało, że patrzyła tęsknie na leżącą na biurku książkę. Pożyczyła ją dopiero kilka dni temu od Wittermore i nie miała jeszcze okazji nawet zajrzeć do środka, a co dopiero o przeczytaniu chociaż jednego rozdziału mówiąc. Księga kusiła ją niemiłosiernie, jednak zdecydowanie odrzuciła myśli o „kilku minutkach” i powróciła do zadania, które pochłonęło jej tak naprawdę całe dwa dni. Nie wychodziła więc ze swojego pokoju prawie w ogóle, nie widziała się z nikim i nie udało jej się wpaść na Theo, by w zaciszu podziękować mu za pomoc – bo im dłużej o tym myślała, tym bardziej była pewna, że powinna była to zrobić. Niedziela zaczęła się bardzo spokojnie, wszędzie panował miłosny, cukierkowy nastrój, jak co roku w walentynki. Addyson tego dnia była jednak zajęta obowiązkami prefekta, wypadało bowiem comiesięczne spotkanie, na którym podsumowywali, co działo się w szkole i komu odejmowali punkty. Prefekt Naczelny dawał im wtedy zazwyczaj jakieś wytyczne i po patrolach mogli wrócić do siebie. Takiego obrotu spraw spodziewała się i dzisiaj, być może byłoby to trochę krótsze ze względu na wyjątkowość dnia, w którym każdy tak naprawdę chciał zająć się swoimi sercowymi sprawami. No dobrze, każdy poza nią, bo ona takowych nie miała. Nawet Kaylin zdawała się cieszyć z powodu tego dnia, a przecież by się tego po Krukonce nie spodziewała. Kiedy weszła do sali spotkało ją spore zaskoczenie. Siedział w niej tylko Callaghan, kładąc na ławce głowę i ziewając cicho. Widać było, że był znudzony. Clemen spojrzała na zegarek, by sprawdzić, czy aby na pewno się nie spóźniła. Ale nie, o ile nie pomyliła godzin (aż na biegu zajrzała do kalendarza, by być pewną) to mieli jeszcze jakieś pięć minut do rozpoczęcia spotkania. Niepewnym krokiem podeszła więc do miejsca, w którym siedział Theodore i dosiadła się do niego z delikatnym uśmiechem. - Cześć. Nikogo jeszcze nie ma? – Zapytała chcąc rozpocząć jakąś miłą rozmowę. Sama nie wiedziała, jak zacząć podziękowania, więc uznała, że rozmowa o niczym będzie świetnym wstępem. - Nie. To dziwne, bo zarówno Malfoyowie, jak i Wittermore zawsze pojawiają się pierwsi. Ciekawe, co się stało. – Odpowiedział z uśmiechem i opierając głowę na dłoni przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. Clemen nie wiedziała czemu, ale poczuła silniejsze uderzenie serca i zrobiło jej się jakoś tak… cieplej. Przez chwilę panowała między nimi cisza, bo ani jedno ani drugie nie wiedziało, o czym rozmawiać. Czas mijał, a do sali nikt nie wchodził, oni siedzieli, czekali i od czasu do czasu rzucili do siebie kilka zdań, tak żeby podtrzymać rozmowę. W pewnym momencie Callaghan wyciągnął Wielorazowego Wisielca i po prostu zaczęli w niego grać, nie zwracając już uwagi na to, że teoretycznie mogliby się rozejść. Pół godziny po wyznaczonym czasie, choć wszelka logika mówiła, że nikt już nie przyjdzie, w drzwiach pojawił się lekko zdyszany Mascius, który spojrzał na nich z lekkim zdumieniem, ale i ulgą. - Nadal jesteście. Świetnie. – Wysapał i wszedł do środka kładąc na pierwszej ławce swój notes. Potem spojrzał na zegarek. - Przepraszam za spóźnienie, ale… Coś mi wypadło. – Mruknął zdecydowanie nie wyrażając chęci na zwierzenia. Spojrzał na nich badawczym wzrokiem, a potem odchrząknął. - Skoro jesteśmy już wszyscy, możemy zacząć. Trochę mi się spieszy, więc skrócę całe spotkanie. – Powiedział. Addyson przez chwilę zastanawiała się, z kim umówił się Ślizgon, bo to, że miał w planach randkę było po prostu pewne. Nie było jednak pewne z kim, bo widywano go w towarzystwie różnych dziewcząt. - Właściwie to nie jesteśmy wszyscy… - Zaczął Theodore, jednak zimne spojrzenie Malfoya przerwało mu w połowie. Puchon zamknął się i już nic nie powiedział, nie chcąc irytować pana-jestem-taki-idealny. - Isabelle źle się poczuła, Wittermore wysłała mi sowę, że nie przyjdzie, bo profesor Bułhakow czegoś od niej chciał. Więc tak, jesteśmy wszyscy. – Odchrząknął. – Miałem omówić z wami sytuację z ostatnich zajęć zaklęć, ale w takim składzie to nie ma sensu. Przełożymy to więc na następne spotkanie. Teraz powiem tylko, że trzeba zrobić patrol po wszystkich piętrach – są walentynki pewnie spora część hołoty próbuje się całkiem nieźle bawić gdzieś po kątach, niekoniecznie zgodnie z regulaminem. Ja nie mam jednak czasu, więc wszystko spada na was. Życzę miłego wieczoru, dajcie znać jak poszło jakoś jutro z rana. Liczę na całkiem niezły raport, a tymczasem do następnego. – Jeszcze mówiąc to złapał za notes i po prostu wyszedł z sali. Puchoni przez chwilę siedzieli w ciszy, patrząc się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się ich starszy kolega. Potem jednak po sali rozniósł się śmiech Theodora, który pokręcił głową z rozbawieniem. - Czy mi się wydaje, czy właśnie daliśmy się wykorzystać, jak ostatni idioci? – Zapytał dopiero, gdy przestał się śmiać. Nic dziwnego, że o Puchonach chodziły takie, a nie inne plotki, jeżeli członkowie Hufflepuffu zawsze kończyli w ten sposób. - Jeżeli masz coś zaplanowanego to możesz iść. Uznajmy, że w ramach podziękowania za piątkową pomoc pójdę na patrol sama, a raport napiszę za nas dwoje. Ja i tak nie robiłabym niczego ważnego. – Addyson uśmiechnęła się tym swoim uroczym, choć bardzo nieśmiałym i nieczęsto widywanym uśmiechem. Callaghan jednak pokręcił głową i wstał z miejsca popędzając ją, by zrobiło to samo. - Nigdzie się nie spieszę. I nie zostawiłbym cię z tym wszystkim samą. Wychodzi więc na to, że jesteś na mnie skazana tego wieczoru, czy tego chcesz, czy nie. Mam nadzieję, że nie jestem najgorszą randką walentynkową w twoim życiu, bo jednak byłoby mi trochę smutno. – Powiedział wsadzając ręce w kieszenie i patrząc gdzieś w stronę drzwi, jakby dawał jej tym znak, że im szybciej zaczną, tym szybciej skończą. Puchonka zarumieniła się tylko, nie przywykła bowiem do tego, by ludzie – zwłaszcza chłopcy – traktowali ją w taki sposób. No i samo słowo randka sprawiało, że na jej policzkach pojawiała się kolejna warstwa rumieńców zawstydzenia. Kiwnęła głową i razem wyszli z sali. Chodzenie po korytarzach nie było niczym niezwykłym. Zazwyczaj parowana była z którąś z dziewcząt, więc był to tak naprawdę pierwszy raz, gdy obchód robili wspólnie. Z początku było dosyć niezręcznie i cicho, jednak przy trzeciej przyłapanej na mizianiu się po kątach parze zaczęło im być wesoło. Żartowali, obstawiali w jakiej pozycji zastaną kolejnych uczniów i przede wszystkim – rozmawiali. Clemen nie sądziła, że Theo może być tak pozytywny, to znaczy – zawsze wiedziała, że jest miły i sympatyczny. Tego dnia jednak poznała go lepiej i sama się trochę przed nim otworzyła. Po wykonanym obchodzie i wspólnym napisaniu raportu udali się do pokoju wspólnego, gdzie zgodnie z własnymi oczekiwaniami nie zastali nikogo. Pozwolili więc sobie usiąść na kanapie, właściwie to rozwalić się jak władcy tego przybytku (którymi prawie byli, w końcu prefekci mieli zupełnie inne prawa) i zabrali się za grę w karty. W międzyczasie Addyson podzieliła się z nim opowieścią o swojej ulubionej książce, on opowiedział jej o swoich treningach z nauczycielem transmutacji. O upływającym czasie zorientowali się dopiero, gdy zaczęło świtać, a do pokoju zaczęli wracać ich koledzy. Niebawem trzeba było iść za zajęcia, a oni jako prefekci nie mogli się przecież spóźnić. Pożegnali się więc grzecznie, a potem każde ruszyło w stronę swojego dormitorium. Nim to się jednak stało, ręka Theo spoczęła na głowie Addyson i poczochrała ją po włosach. Zaczerwieniona uciekła szybko do pokoju i przez cały dzień nie potrafiła wyrzucić go ze swoich myśli. Tak właśnie Addyson Clemen dołączyła do szerokiego grona zakochanych w Hogwarcie.
|
Mistrz Gry NPC
Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Sro 10 Lut 2016, 22:30 | |
| Opowiadanie czwarte, autor: Kaylin Wittermore
Każdy dzień zaczyna się tak samo. Słońce wpada do naszej sypialni, rażąc mnie przy tym po oczach, a ptaki śpiewają za oknem wesołe, poranne pieśni. Nie ważne, jaka jest pora roku, jaki dzień tygodnia – to ja budzę się pierwsza. Przeciągam leniwie na kołdrze, drapię po nosie, a potem zaczyna się rytuał, który obydwoje tak bardzo kochamy i praktykujemy od lat. Całuję go po twarzy, jego policzkach, skroniach, nosie, ustach, a nawet powiekach. Roześmiany otwiera oczy i przytula mnie do siebie, głaszcząc po głowie i mówiąc „dzień dobry, kochanie” – tym swoim szkockim akcentem, który tak bardzo kocham. Zabawa i pieszczoty w łóżku zazwyczaj zajmują nam około trzydziestu minut, podczas których jesteśmy najbliższymi sobie istotami na całym świecie. Ach, nie wyobrażam sobie dnia, który miałby zacząć się inaczej. Czy mogłabym żyć bez tych radosnych, zapatrzonych we mnie męskich oczu najlepszego człowieka, jaki zrodził się na Ziemi? - Chodź, Cecil. Czas na spacer. – Te słowa zawsze rozpoczynają kolejny etap dnia, w którym ja i mój Hugh idziemy na romantyczną przechadzkę – zależnie od tego, gdzie aktualnie się znajdujemy. Kiedy pracuje i mieszkamy w Hogwarcie, spacerujemy z rana po polanie przy jeziorze, gdy jesteśmy w jego rodzinnej posiadłości w Inverness – zabiera mnie do lasu, gdzie pozwala mi się wybiegać, od czasu do czasu grając ze mną w chowanego. Rozumiemy się bez słów, on wie, czego pragnę, a ja wiem, jak wywołać na jego twarzy uśmiech. Kiedy biegam pomiędzy nogami słyszę radosny śmiech mężczyzny, który przygarnął mnie jakiś czas temu i pozwolił czuć się wyjątkowo. Po każdym porannym spacerze przychodzi czas na śniadanie, które zjadamy razem – wpatrzeni w swoje oczy. Zastanawiamy się, które szybciej przegra i odwróci wzrok i, cóż, zawsze jest to on. Ja nigdy z nim nie przegrałam, choć przecież nie o rywalizację chodzi w tym naszym związku. Miłość, to ona jest kluczem naszego szczęścia i tak silnej relacji, której nie jest w stanie zerwać tak naprawdę żadna kobieta (tudzież mężczyzna, nie oceniam – jestem tylko psem). W życiu Hugh liczę się tylko ja, widzę to w jego spojrzeniach, czuję w dotyku jego dłoni, które tak często spoczywają na mojej głowie i ciele. Nie lubię, gdy musi iść do pracy. Siedzę wtedy znudzona, czekam samotnie i przewalam się na łóżku, licząc na to, że czas będzie płynął szybciej. Najgorzej, gdy zamyka mnie w swojej komnacie, a ja muszę udawać, że wcale nie wymykam się, by obserwować go podczas prowadzenia zajęć dla tych wszystkich młodych, niewychowanych uczniów. Jestem w stanie postawić całą moją kolekcję kości na to, że któreś z tych dzieci widzi w moim Fraserze miłość swojego życia. No, nie mogło być inaczej, w końcu to najlepsza partia w całej Wielkiej Brytanii. Jaka szkoda, że jego serce jest już zajęte, a ja nie mam zamiaru oddać go nikomu. Jest mój i tylko mój, nawet to jego ptaszysko nie ma ze mną szans! Nie zawsze jednak się ze sobą zgadzamy, to byłoby niemożliwe. Mam swój charakter i lubię się rządzić i choć Hugh rozpieszcza mnie niemiłosiernie – w końcu jestem jego oczkiem w głowie – potrafi się postawić. Nadal nie rozumiem, czemu zabronił mi wybierać się na lekcje niektórych z nauczycieli, bardzo dobrze bawiłam się teleportując za ich plecami i strasząc zwykłym szczeknięciem. Że niby Mistrz Eliksirów rozlał przeze mnie wywar żywej śmierci nieopodal ławki, w której siedziała uczennica? Albo nauczyciel zaklęć prawie trafił w prefekta drętwotą, bo zamachnął się, kiedy próbowałam wyrwać mu z ręki różdżkę? Ależ to wszystko to zwyczajne oszczerstwa! Jestem dobrym psem, mój ukochany bardzo dobrze zdaje sobie z tego sprawę. Gdyby tak nie było, nie odwzajemniałby mojego uczucia, a jestem pewna, że czuje dokładnie to samo, co ja. Jak, zapytacie – to proste. Po każdej kłótni i sprzeczce, podczas których kieruję swoje kroki, dumna i pewna siebie, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem, na legowisko ustawione już jakiś czas temu i kładę się udając, że śpię, przychodzi do mnie, pada na kolana i… „Och tak, wyczesz mnie!” Jego męskie dłonie wodzą po moim długim, zadbanym futrze, a szczotka zaczyna tonąć w nadmiernym, choć teraz naprawdę przyjemnym w dotyku owłosieniu. Przyjemne dreszcze zaczynają przebiegać mi po ciele, przymykam oczy, a dłonie rozplątują większe kołtuny, jakie wytworzyły się na mojej sierści. W takich chwilach, jak ta wiem, że nigdzie nie znajdę lepszego człowieka od niego. Nikogo, kto zajmie się mną lepiej. Kogoś, komu będę potrafiła oddać swoje włochate serce. Takie właśnie sytuacje udowadniają mi, jak bardzo Hugh mnie kocha. Tak więc, trzymając się naszego codziennego zwyczaju, rozkładam się na jego łóżku i obserwuję, jak siedzi przy biurku i pracuje – sprawdza prace domowe, czyta książki i po prostu zajmuje się swoimi sprawami. Zaraz wstanie, przygotuje się do snu i dołączy… Spoglądam na niego zaskoczona, zakrywając swój nos łapą. Czemu mój Hugh się ubiera? Zakłada elegancką koszulę, prasuje zaklęciem spodnie i długo stoi przed lustrem poprawiając sobie włosy. Czyżbyśmy mieli gdzieś wyjść? Jakaś romantyczna kolacja we dwoje? Ach, może pójdziemy do tej uroczej herbaciarni, w której ostatnio tak miło spędzaliśmy czas? (Oczywiście do momentu pojawienia się tej dziwnej ludzkiej kobiety, która swoją obecnością skradła całą uwagę mojego pana). Podnoszę się zaintrygowana, idę w jego kierunku i merdam radośnie ogonem. Lubiłam, gdy zabierał mnie ze sobą do takich miejsc, jak pokazywał wszystkim wokół, że to do mnie należy jego serce. Widząc, jak zakłada płaszcz zbliżam się tylko i wyciągam dumnie szyję czekając, aż nałoży mi na nią obrożę. Nic takiego jednak się nie dzieje, na mojej głowie spoczywa jego ręka, a on nie przestaje się szykować. „Co się dzieje? Gdzie idziesz? Czemu mnie nie bierzesz ze sobą?” Masa pytań pojawia się w moich oczach, uszy opadają a ogon przestaje merdać. On jednak nic sobie z tego nie robi, pogwizduje cicho pod nosem i dopiero, gdy jest gotów do wyjścia, klęka przy mnie i całuje w nos. - Będę późno, kochanie. Umówiłem się z Trixie, więc nie czekaj na mnie. Śpij dobrze, maleńka. – Po tych słowach wychodzi i zostawia mnie oniemiałą na środku komnaty, którą dzielimy odkąd tylko zaczął uczyć w Hogwarcie. Czuję, jak pęka mi serce, jak łzy podchodzą do oczu, jak cały świat traci sens istnienia. W czym ta kobieta jest lepsza ode mnie? Czy jest w stanie być mu tak oddana, jak ja? Najgorszą dolą psa jest czekanie na swojego właściciela. Mamy w sobie takie wewnętrzne poczucie lojalności, które każe nam czekać na pana nawet jeżeli wiemy, że już nie wróci. Teraz właśnie tak się czułam. Siedząc w mroku na legowisku ustawionym pod oknem, wpatruję się z utęsknieniem na drzwi i staram nie myśleć o ty, co w tej chwili robi Hugh z tą bibliotekarką. Czekam, czekam i czekam. Płaczę, cierpię i przede wszystkim – tęsknię. I wtedy do pomieszczenia wpada światło, a on pojawia się w komnacie. Udaję, że śpię, że wcale na niego nie czekałam. Że wcale nie czuję się zdradzona i opuszczona. I być może potrafiłabym tak bardzo długo, gdyby nie to, że podchodzi do mnie, siada obok i po prostu się przytula. A ja już wiem, że wieczór minął mu bardzo miło. Pachnie dobrą restauracją, drogim winem i kobiecymi perfumami, które jeszcze pamiętam. Wiem, że jest zadowolony, wyczuwam to w jego oddechu, drobnych gestach i przede wszystkim w oczach. W końcu znam go lepiej niż ktokolwiek inny. Dostrzegam to wszystko i wiem, że właśnie przegrałam bitwę, choć przecież – nadal był przy mnie. Chcę się na niego gniewać, udawać, że jestem obrażona. Nie potrafię jednak, gdy jego dłonie głaskają moje, tak dokładnie przez niego pielęgnowane futro, a usta muskają mój nos. Wybaczam mu wszystko, gotowa do dalszego służenia. Do rozpoczęcia kolejnego dnia, w którego rutynie od dziś miała pojawiać się nowa osoba. Godzę się z tym, bo jego szczęście jest moim szczęściem. Bo taka właśnie jest rola dobrego psa, którym przecież jestem.
|
Mistrz Gry NPC
Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Sro 10 Lut 2016, 22:31 | |
| Opowiadanie piąte, autor: Vakel Bułhakow
Spał. Tak czuł. Tak to wszystko rozumiał. Śnił sen spokojny i przyjemny, o locie w przestrzeni ograniczonej wyłącznie przez jego umysł, a więc w przestrzeni, jego zdaniem przynajmniej, wyjątkowo pięknej. W małym, ciasnym świecie Jewgienija Bułhakowa nie było czasu na ludzi, ani ich idiotyczne problemy i emocje. Liczył się tylko i wyłącznie on, bo tylko on miał to nienaruszalne prawo bytu. Brakowało miejsca, by pomieścić coś poza jego wielkim ego, kalejdoskopem barw, rozciągających się po gołym niebie, przyozdobionym raniącym wręcz oczy, krwistoczerwonym księżycem, garścią gwiazd nie mających żadnego, głębszego znaczenia dla kogoś, kto nie wierzył w zapisane w nich przeznaczenie, ani nie doceniał ich piękna, oraz gładką, nienaruszoną choćby najmniejszym powiewem wiatru taflą wody, w której odbijała się nie wyrażająca żadnej konkretnej emocji twarz czarnoksiężnika i wszystko to, co go otaczało. Rzecz jasna, nie dostrzegał w tym idealnym lustrze nic prócz wielkiego, wspaniałego JA. Nijaki, przeszło mu przez myśl, jestem nijaki. Wpatrywał się w odbicie własnej twarzy, otoczonej masą malutkich, migoczących światełek. Czuł się tak jakoś bezkształtnie, bezboleśnie i bezsensownie, jakby wieczność przemijała mu bokiem, kiedy tak spoglądał we własne oczy i sam siebie nie widział. Zamrugał. Powoli przestawał dostrzegać cokolwiek. Niewidzialna siła zdawała się mozolnie ciągnąć go w tył... a może coś go tam pchało? Nie rozumiał dlaczego, ale był spokojny, całkowicie spokojny. Chciał odejść. Tak, to był czas, żeby odejść. Nie czuć już bólu, trwać w bycie pozbawionym problemów i trosk, w bycie nienaruszalnym i niezrozumiałym. Zrozumiał, że nie zasypia, lecz umiera. W głowie coś zadudniło, do ucha dotarł dźwięk nadjeżdżającego pociągu. Wszystko stawało się białe, coraz bielsze, odpływał i nie zamierzał wracać. Ta godzina, godzina ostatecznej śmierci niepotrzebnie kojarzyła się z lękiem. Dziś nie było mu dane jej zaznać. Woda wokół niego jakby zawrzała. Woda? Był pod wodą? Plecy uderzyły o twarde dno strumienia. Do ciała docierały jakieś bodźce, ale w tym konkretnym momencie bardziej pasowało określenie przelewania się ich przez bierną skorupę. Gdzie byłeś Jewgienij, co się działo, zanim zacząłeś być niesiony przez jakąś cholerną, niewidzialną siłę, przez mgławicę. To wszystko pozostawiało tyle niejasności... Oddychaj, Jewgienij. Oddychaj. Nie mógł! Zachłysnął się, szarpnął w górę, by wstać i zakaszlał potężnie, nie bardzo wiedząc co dokładnie się stało. Wciąż widział te cholerne gwiazdy, przez które nie przedostawał się żaden konkretny obraz. Nie miał pojęcia jakim zaklęciem oberwał, nie miał pojęcia co się działo i dlaczego dotykało akurat jego. Nie słyszał już wagonów toczących się po torach, a szum wody i liści, przerywany niestabilnym sapaniem kogoś, kogo pozycję określił na bliżej nieokreślone gdzieś. DRĘTWOTA! krzyk rzuconego zaklęcia rozdarł względną ciszę, a czarnoksiężnik zdołał jedynie unieść pustą rękę i odpowiedzieć słabą inkantacją zaklęcia ochronnego, rzecz jasna, za późno. Promień sięgnął go bez problemu i choć nie był szczególnie silny - powalił Rosjanina na plecy. Tym razem nie stracił przytomności, więc zaskowyczał dziko, szarpnął do góry, nie mogąc rozprostować lewej ręki. W takim stanie spojrzał Irinie Kuzniecov prosto w jej parszywą mordę. - TY RUDA KURWO. - wycharczał, starając się dźwignąć na równe nogi. Kobieta stała zgięta, trzymając się za krwawiący, prawy bok, oddychając ciężko i celując cisową różdżką w najlepszego przyjaciela. Była wykończona, a więc niewiele czasu w tym towarzystwie jej pozostało. - Protego. - wrzasnął, odbijając kolejny zmierzający ku niemu błysk, na co przeciwniczka odpowiedziała bezradnym sapnięciem. - Trzeba było dobić mnie, kiedy leżałem z głową pod powierzchnią wody. - Po tym co zrobiłeś, ty... ty... ty masz jeszcze czelność patrzeć na mnie, patrzeć mi prosto w oczy, pierdolony Jewgienij Bułhakow, władca własnego sedesu, ty... - splunęła na ziemię - brzydzę się tobą bardziej niż twoim szlamowatym bratem, który uciekł z podkulonym ogonem, kiedy najbardziej go potrzebowałeś. Poczuł jak zalewa go fala gorąca. Skąd wiedziała, skąd ta szmata wiedziała o sekrecie, który jego rodzina skrywała od tylu lat. Jak wiele osób jeszcze wiedziało? Jak wielu tych idiotów będzie miał przyjemność zamordować? - CRUCIO. - wrzasnął i poczuł, jak na chwilę przyćmiewa go mrok, towarzyszący kolejnemu przemieleniu zhańbionej najgorszymi czynami duszy i uśmiechnął się szaleńczo na widok padającej na kolana, walczącej jeszcze z własnym losem Iriny. Rozmyślania błyskawicznie rozwiały się, kiedy poczuł tą bezgraniczną satysfakcję widoku człowieka słaniającego się po mokrej trawie z cierpienia będącego efektem jednej z najgorszych, wałęsających się po świecie klątw. Nie przerywał zaklęcia, trzymał rękę w górze czołgając się w jej stronę, aż wreszcie mógł odepchnąć różdżkę przeciwniczki w bok i zakleszczyć zlodowaciałe palce na obolałej szyi. - Jak widzisz, kurwa, mogę. - usiadł na niej okrakiem, żeby ograniczyć wierzganie się kończyn. Czuł się wspaniale. Tak idealnie spełniony, w pełni usatysfakcjonowany zwalniającymi ruchami. Chciał się śmiać z tej żałosnej miny. Jeszcze niedawno rzuciłaś mi wyzwanie, pamiętasz? Mówiłaś, że mnie zabijesz, że zemścisz się za brata. - Wiesz co ci powiem, Irina? - zelżył lekko, by upewnić się, że ta będzie żywa do końca opowieści. - Nawet nie wiesz jak podobało mi się to, kiedy krzyczał na całe gardło i błagał, żebym przestał, aż nie wytracił całej energii, jak ty teraz... leżał później tak spokojnie, jakby wszystko było mu obojętne, ale widziałem w jego oczach jak cierpi do końca. Do ostatniej sekundy. Był taki młody, taki naiwny, że mi zaufał. Och. - urwał, bo jednoosobowa widownia osunęła się na ziemię. Siedział tak jeszcze chwilę chcąc mieć pewność, że ukochana koleżanka już nie wstanie. Zabawne, pomyślał, kiedy płomienie trawiły jej ciało, Swietlana zawsze mówiła, że we mnie wierzy, że jestem zdolny do okazywania ciepła. Jak widać się nie myliła. Te wszystkie lata, dni i noce. Niewielu rzeczy był pewien, ale do tego małego grona zaliczał dwie rzeczy: po pierwsze - był już na zawsze i nieodwołalnie sam, a po drugie - tylko on był osobą zdolną do tego, by go pokonać. W małym, ciasnym świecie Jewgienija Bułhakowa nie było czasu na ludzi, ani ich idiotyczne problemy i emocje. Liczył się tylko i wyłącznie on, bo tylko on miał to nienaruszalne prawo bytu i kochał jedynie siebie.
|
Mistrz Gry NPC
Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Sro 10 Lut 2016, 22:31 | |
| Opowiadanie szóste, autor: Anastasia Fitzgerald
Dzisiejszy dzień, jak zresztą każdy inny w cierpiętniczym życiu Masciusa Malfoya, należał do niezwykle pochmurnych, chłodnych i przepełnionych egzystencjalną katorgą. Ostatnimi czasy miał wiele na głowie, a zapierający dech w piersi krajobraz potęgował uczucie nostalgii i zadumy. Stał bowiem na szczycie wieży astronomicznej, oparty nonszalancko o barierkę, dzierżąc w prawej dłoni niepozornej wielkości lusterko. Upewnił się ostatecznie, że jedynie zmarli krewni mogliby go w tej chwili oceniać, uniósł nieznacznie zwierciadełko do swego nieskazitelnego lica i obejrzał się dokładnie. - Zajebiście, jak zawsze – wyszeptał poruszony, przeczesując tym samym swoje bujne, blond włosie. Nic dziwnego, że każda tak na niego leciała. Szkoda, że ich bracia i koledzy nie byli już tacy chętni do okazywania czułości. Cholerne pannice, z nimi zawsze był problem. Rozochocone dziewczęta trajkotały o czternastym lutego już od dobrych kilku tygodni, a było to wyjątkowo nie na rękę przeważającej części homoseksualnej społeczności Hogwartu. To nie tak, że każdy facet w szkole był gejem, co to to nie! Męska przyjaźń rządziła się przecież własnymi zasadami. Kobiety bywały najzwyczajniej w świecie chwiejne, sporne i głośne. Im bliżej tej wybranej daty, tym bardziej dziewczęta zdawały się wpadać w dziki trans, szał maciczny, a te, które dodatkowo cierpiały na syndrom niedopchnięcia, truły wszystkim dupę wokoło, jak nie szlochaniem o samotności i spędzaniu dorosłego życia z pięćdziesięcioma kotami, to świergotaniem o pragnieniu wychędożenia swych wybranków serca, którzy z jakiegoś chorego powodu albo mieli po czterdzieści lat, albo byli nauczycielami. Kobiety. Masciusem wzdrygnęły konwulsje obrzydzenia. Sama insynuacja romansu z dwiema, zdecydowanie zbyt często przewijającymi się w jego życiu, dziewczętami wątpliwej urody, wzbudzała w nim ogromny przypływ zniesmaczenia i zdegustowania. Z paszteciarami to on się nie zadawał, niby względne, ale jakieś takie krzywe z twarzy, głośne, napastliwe i najgorzej - wiecznie napalone. Jedna to by tylko gwałciła, druga świeciła tyłkiem, na Merlina, toż to było gorsze od sodomii...O, Theodore! Ślizgon zwilżył usta i uśmiechnął się lubieżnie pod wąsem. Nie chciał jednak, aby chłopak spostrzegł jego reakcję, o nie. Wolał się przyczaić niczym tygrys, ukryć za doskonale dopasowaną maską obojętności. Pytanie tylko, skąd on się tam u licha wziął? Mascius bez oporów zlustrował kolegę, zwracając uwagę na każdy, najdrobniejszy detal. Lekko zmierzwione włosy, niezmienny rumieniec wstydu, z racji bycia szlamą, no i ten cholernie dobrze przylegający do zgrabnego tyłka mundurek. Malfoy z reguły przybierał pozę połykacza kijów od szczotki, nie dziwił więc Theo fakt, że Ślizgon wydawał się być z reguły spięty i nieprzystępny. Puchon zresztą również nie należał do najbardziej wylewnych przedstawicieli płci męskiej w Hogwarcie i choć dziewczęta wielokrotnie usiłowały wlać mu amortencję do kompotu, lub też zamknąć się z nim w piwnicznych lochach, to jemu nigdy nie zdarzyło się przystanąć na podobne, beznadziejne zresztą propozycje. Puchon przeszedł niespiesznie do barierki, gdy tylko obaj bezdźwięcznie skinęli na siebie głową. Theo nigdy by się do tego nie przyznał, ale nawet mu się podobało, gdy go Mascius bił. Nie protestował, nie wymykał się, a wręcz przeciwnie, chadzał korytarzami dostatecznie wiele razy, aż spotkałby Ślizgona, który mógłby go ukarać za bycie szlamą. Niestety te piękne czasy już przeminęły i Pan Callaghan mógł co najwyżej pomarzyć o wznowieniu ich niezwykle wzruszającej i namiętnej relacji. Mascius nie byłby jednak sobą, gdyby nie zaczepił Puchona w jakikolwiek sposób. - Co tu robisz Callaghan? Nie wałęsasz się dziś z żadną pokraką twojego pokroju? Theodore zmarszczył czoło i westchnął cichutko. Może i był szlamą, ale przynajmniej miał przyjaciół. - A ty? Ustawiały się już ponoć do kolejki od zeszłego roku? Pociągnął nosem i odważył się spojrzeć mu prosto w oczy. Było coś niezwykle pociągającego w tych jego aryjskich rysach i zroszonych subtelną ilością zielonkawego żelu, blond włosach. W sumie to mógłby tak do niego brzydko mówić...może jeszcze trzymał gdzieś w szafie ten swój czarny, gruby pas? A gdyby połączyć te dwie czynności i... Dosyć niespodziewanie, odgłos tuptania uświadomił im, że znęcona zapachem testosteronu i żelu do włosów postać, skradała się po schodach wieży. Któż to był? Nie, żadne z nich nie zgadło. Ani napalona czwartoklasistka, ani dwójka lubujących się w kazirodztwie dorosłych mężczyzn. Pierwszą rzeczą jaką panowie zaś dostrzegli, była para miodowo-bursztynowych ślepi, zasnutych nutką goryczy i szaleństwa. -Ururu...- zaczął Theo, taksując młodszego kolegę od stóp do głów i zatrzymując się na wyraźnie wypłowiałej peruce - Ty nie na randce z Kiki? - Nie- przekręcił głową, a oczy zaszkliły się od nagromadzonych łez - powiedziała, że woli jakiegoś Ruska, ale jedna Krukonka stoi na drodze do ich szczęścia i musi się jakoś jej pozbyć. Podobno nawet wykupiła korepetycje z zaklęć niewybaczalnych u jego brata - głos mu się łamał, a włosy zdawały się jeszcze bardziej posiwieć ze smutki i troski. Theodore i Mascius unieśli brwi na widok nadlatującego zwiadowcy, który wylądował na ramieniu Panicza Marqueza. Ururu czule pogłaskał swojego Ptaka i otarł samotną łezkę spływającą po zaczerwienionym policzku. Co prawda, do tej pory nie zawierał bliższej znajomości ze swoim podniebnym listonoszem, ale dzisiejszego dnia zwierzę wydawało się być doskonałym kompanem do rozmów i kilku łyków żołądkowej. No i był na tyle tani, że gdyby tylko spojrzał na niego krzywym, oceniającym okiem, nie miałby wyrzutów sumienia przed oddaniem go swoim sąsiadom cyganom. - Kurwa. Znowu pada – sapnął nieszczęśliwy Ślizgon na widok prószącego śniegu. Biały proszek to może i on lubił, ale nie taki, który niszczył fryzurę i cerę. Mogły mu przecież popękać naczynka. Theodore niechętnie odlepił wzrok od Ururu bawiącego się ze swoim Ptakiem i odwrócił się do barierki. Instynkt ptaszyska podpowiadał mu, że coś było nie tak. Wychylił się leciutko, tak aby tylko nie balansować na niebezpiecznej granicy życia i śmierci i dostrzegł coś, czego się nie spodziewał, a przyprawiło go niemalże o zawał serca. Dziesiątki malutkich, niczym insekty, kropeczek wybiegało na raz ze wszystkich widocznych z tego punktu, drzwi wyjściowych zamku. Chaos, panika, płacz i tragedia. Zanim Puchon zdążył ostrzec swych kolegów, ktoś zjawił się na schodach i wykrzyczał piskliwie: -BUDA NAM SIĘ JARA, ALE JAJA! Istotnie, ku przerażeniu trzech muszkieterów zgromadzonych na wieży, w szkole przeprowadzano właśnie ewakuację. Cała trójka ruszyła w popłochu ku schodom i wyjściu z zamku-pułapki, który nie wiedzieć czemu postanowił dzisiejszego dnia sobie spłonąć. Mimo, że miłość rosła wokół nich, nie dane im było jej zakosztować tamtego dnia. Co się więc stało? Plotki głosiły, że w gabinecie Profesora Bułhakowa w niewytłumaczalny sposób wybuchł pożar, którego nikt nie był w stanie opanować i koniec końców, pożoga rozprzestrzeniła się w inne części zamku. Sytuację dosyć szybko opanowano, strat większych nie odnotowano, ale niesmak i nieskończone pole do insynuacji pozostał. Do tej pory nikt nie wie, co tak naprawdę wydarzyło się czternastego lutego. Plotkowano o jego groźnym bracie, który złożył mu wizytę, o zatargach z pewnym Szkotem, czy nawet bójce dwóch zaborczych uczennic. Profesor Bułhakow był za to pewien, że o stołku dyrektora mógł już tylko pomarzyć.
|
Mistrz Gry NPC
Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Sro 10 Lut 2016, 22:31 | |
| Opowiadanie siódme, autor: Vakel Bułhakow
Melina Ponurak była do chwili jej otwarcia nie tylko głównym miejscem spotkań londyńskich krwiopijców, ale i wyrzutków wszelkiej maści, którzy szukali w niej odskoczni od szarej codzienności. Większość jej klientów to tak zwane typy spod ciemnej gwiazdy, ale nie jest to reguła - wśród odwiedzających Vlada znajdowali się również uczniowie Hogwartu. No, nie mówiąc już o tym, że swoją aktualną partnerkę życiową poznał w wakacje z szóstej na siódmą klasę, jednakże musiał usunąć jej pamięć ze względów bezpieczeństwa. Teraz, kiedy była już pełnoletnia, mogła bez podejrzeń pracować za barem, co znacznie wampira odciążało. - Vladziu, zrobiłeś mi to kakao? - Zapytała Anastazja, podnosząc wzrok znad najnowszego numeru Proroka Codziennego. Staruszek uśmiechnął się i postawił przed nią kubeczek z wielką górą bitej śmietany i posypki. - Specjalnie dla mojej księżniczki. - Powiedział i cmoknął ją w czubek głowy. - Co się dzieje w świecie? Splunął w jeden z kufli i zaczął go polerować, na co siedzący przy stoliku, pijący piwo Bułhakow zareagował nieuniknionym odruchem wymiotnym. Nie zdążył niestety skomentować tego jakże wysmakowanego zabiegu czyszczącego, bo do drzwi pubu zaczęła dobijać się dwójka młodziutkich osób. Wyższy od koleżanki chłopak, o popielatych włosach naparł na nie z całej siły i oboje wpadli do środka, od razu zatrzaskując je za sobą. Dyszeli. - Malfoy? - Anastazja przetarła oczy wpatrując się z niedowierzaniem w byłego prefekta naczelnego Hogwartu. Nie powinien być teraz w jakiejś, err, normalnej pracy? Nastał moment grobowej ciszy, podczas której Vlad podszedł do okna, zasunął zasłony i skinął do dwójki uciekinierów głową na znak, że są bezpieczni. - Co się stało? Malfoy milczał. Charakterystyczna, pokerowa twarz mordercy została zastąpiona grymasem niezadowolenia, które w przypadku tego chłopaka musiało być objawem brutalnego przerażenia. Zadrżał tylko i pchnął Lenkę łokciem, skazując ją na wyjaśnienia. - Mój ojciec, on... on nie rozumie, że ja też mogę mieć swoje życie! Wyobrażacie to sobie?! Mam już szesnaście lat, chyba mogę decydować z kim mogę, a z kim nie mogę się spotykać tak?! Ja i Malfoy kochamy się, chcemy wziąć ślub i wyjechać do Stanów, nie ważne czy ten pojebaniec tego chce, czy nie! Został mi rok, wtedy będę już prawnie dorosła. Poza tym, nawet palcem nie kiwnął przez całe moje życie! I dobrze! Gdyby dorwał mnie w formie larwalnej to pewnie utopiłby mnie w jakimś jebanym basenie. Wiecie jaki z niego jest dziad? I te jego przeklęte wróżby... wszędzie widzi omen śmierci, można się śmiertelnie przerazić! On jest tyranem! Posprzątaj w pokoju, to oddam ci różdżkę?! Nie mam już siły do tego pacana! ON KAŻE MI WRACAĆ DO DOMU O DWUDZIEST- Nie dokończyła, bo wraz z wybiciem godziny 22 Vlad wypchnął ten przejaw nastoletniego buntu za drzwi.
|
Mistrz Gry NPC
Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Sro 10 Lut 2016, 22:32 | |
| Ponieważ robienie ankiet grozi głosowaniem na siebie swoimi multikontami - głosowanko odbędzie się w tym temacie. Każdy użytkownik może oddać głos (tak, ty też! nawet jeżeli nie brałeś udziału), ale nie wolno oddawać głosu na siebie. Wszelkie przejawy kolesiówy nie będą karane. Ze względu na małą aktywność, chociaż sporo osób się zapowiedziało - wynagradzam trud userski włożony w napisanie czegokolwiek 30 punktami specjalnymi i życzę fajnej zabawki w walentynki. #besosPrzypomnienie kategorii: Złote pióro - dla najlepszego, najsensowniejszego opowiadania, idealnie odwzorowującego charaktery zamieszczonych w nim postaci. Czarujący banan - dla najzabawniejszego opowiadania. Złamane serduszko - dla najlepszego wyciskacza łez. - Kod:
-
[b]Złote pióro[/b] 1. 2. 3.
[b]Czarujący banan[/b] 1. 2. 3.
[b]Złamane serduszko[/b] 1. 2. 3. Zasada jest prosta - opowiadanie, które umieścicie na pierwszym miejscu otrzymuje trzy punkty w danej kategorii, na drugim dwa, na trzecim - jeden. Głosujemy do 14 lutego oczywiście! @Mascius Malfoy @Vakel Bułhakow @Kaylin Wittermore @Anastasia Fitzgerald @Ururu Marquez przy pisaniu posta w tym temacie rzucają kością KOŁO FORTUNY. Nagroda do odebrania na dowolne konto.
|
Vakel Bułhakow Dyrektor Hogwartu, Opiekun Hufflepuffu, NumerologDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: Olcha, 13 cali, włókno z pachwiny nietoperza, mało giętkaOPANOWANE ZAKLĘCIA: Enervate, Finite, Bąblogłowy, Expeliarmus, Protego, Drętwota, Lumos, Nox, Depulso, Everte Statum, Immobilus, Repirifage, Accio, Alohomora, Colloportus, Chłoszczyść, Acetabulum Lava, Bombarda Maxima, Constant Visio, Erecto, Oculus Reparo, Quietus, Siccum, Wskaż mi, Pakuj, Anapneo, Anesthesia, Repariforos, Fiedfyre, Obliviate, Sectumsempra, Szatańska Pożoga, Acis Missle, Volnera Sanatur, Salvio Hexia, Upiorogacek, Avada Kedavra, Finite Incantatem, Skurge, Somno, Zaklęcie Kameleona, Repello Muggletum, Adversum, Ne Apportation, Protego HorribilisOPIS POSTACI: Wysoki, bo mierzący ponad 185 centymetrów wzrostu mężczyzna o ektomorficznej budowie ciała. Nie jest zbyt wysportowany, ale od jakiegoś czasu nad tym pracuje. Mimo tego sprawia wrażenie lekko wychudzonego. Ciało Bułhakowa, głównie plecy, uda i pośladki pokryte są szeregiem szpecących je blizn, będących nieprzyjemną pamiątką po rodzinnym domu. Pomimo wielu okazji ku temu nie usunął ich nigdy, być może po to, aby przypominały mu wydarzenia, które go ukształtowały. Włosy ma brązowe. Charakterystyczną dla nich jest niesforna, opadająca na oko grzywka, w chwilach stresu często przez niego przeczesywana. Oczy szarozielone. Posiada wszystkie cechy wyglądu, które powinny składać się na typowego paszczura - ziemniaczany nos, wyjątkowo jasne i rzadkie brwi, idealny do rozgniatania orzechów, perfekcyjnie kwadratowy podbródek i wiecznie zdenerwowane spojrzenie, a mimo tego z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu rozkochał w sobie niejedną pannę. (Może to prawda, że kobiety podświadomie lecą na złych facetów?) Zawsze wyjątkowo czysty, zadbany i schludny. Dba o swój wizerunek. Nosi się w drogich, szytych na miarę ubraniach. Roznosi wokół siebie przyjemny zapach kwiatowej woni, czasami wymieszany z kadzidłem lub świecami do medytacji. Na pierwszy rzut oka widać, że jest bogaty, a przynajmniej na takiego pozuje i wychodzi mu to zadziwiająco dobrze. Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Czw 11 Lut 2016, 00:54 | |
| Złote pióro 1. Trzecie - Kaylin Wittermore 2. Szóste - Anastasia Fitzgerald 3. Drugie - Mascius Malfoy
Czarujący banan 1. Pierwsze - Ururu Marquez 2. Szóste - Anastasia Fitzgerald 3. Czwarte - Kaylin Wittermore
Złamane serduszko 1. Drugie - Mascius Malfoy 2. Pierwsze - Ururu Marquez 3. Szóste - Anastasia Fitzgerald (bo Buła nie został dyrektorem :( )
|
Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Czw 11 Lut 2016, 00:54 | |
| The member ' Vakel Bułhakow' has done the following action : Rzut kością'KOŁO FORTUNY' :
|
Jewgienij Bułhakow Nauczyciel OPCM, Głowa Rodziny BułhakowDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: Olcha, włókno ze smoczego serca, 10¼ cala, mało giętka. Barwiona na czarno, nieco przetarta, z wyrzeźbionymi na rękojeści liśćmi drzewa, z którego została wykonana.OPANOWANE ZAKLĘCIA: Szkolne: Bombarda, Enervate, Finite, Flippendo, Incendio, Lumos, Lumos Maxima, Mobilicorpus, Nox, Periculum, Protego, Reducto, Sad Infer, Vad Infer, Wingardium Leviosa | Łatwe: Anesthesia, Bracium Emendo, Chłoszczyść, Delens Vestigium, Erecto, Extiguetor Ignis, Funemite, Impervius, Leviora, Rennervate, Siccum, Sollicus, Suspenorius, Vipera Evanesca, Zaklęcie Czterech Stron Świata (Wskaż mi) | Trudne: Acis Missile, Fiendfyre, Invivenerum, Non confringetur, Obliviate, Protego Horribilis, Purpura Flamma, Sectumsempra, Stimulus Meledictionem, Szatańska Pożoga, Tardis | Niewybaczalne: Avada Kedavra, Cruciatus | Specjalne: SolviteOPIS POSTACI: Jewgienij jest wysokim, mierzącym prawie 190cm mężczyzną. Nie należy do tych najlepiej zbudowanych, wręcz przeciwnie - jest tym typem, na którym wszystkie ubrania wiszą i ludzie nie raz dziwią się, jak można być tak chudym. Nie znaczy to jednak, że jest chucherkiem, lata treningów zaowocowały całkiem solidną warstwą mięśniową i choć z kulturystą nie miałby szans, jest przygotowany do powalenia kogoś swojej postury. Na ciele ma wiele blizn, jedne są starsze i pochodzą z dzieciństwa, kiedy to zbierał lanie za występki nie godne dziedzica. Te nowsze są natomiast pamiątkami po eskapadach, mordobiciach i różnego rodzaju balangach, w których już nie tak młody Bułhakow zdawał się brać udział. Ciemne, ścięte na krótko włosy i kilku dniowy zarost to cechy charakterystyczne. Podobnie jak ciemne, odrobinę puste oczy, w których widać przede wszystkim pokłady nienawiści i agresji. Jewgienij zdecydowanie nie należy do najprzystojniejszych mężczyzn jacy chodzili po ziemi, jest zwyczajnie przeciętny. Stara ubierać się elegancko, w koszule, marynarki i spodnie z kantem. Zazwyczaj mu się to udaje, oczywiście o ile nie jest aktualnie na dniu piętnastym ciągłego picia na umór. W takich przypadkach przestaje zwracać uwagę na szczegóły pokroju prasowania, czy nawet prania rzeczy. Często można spotkać go z okularami na nosie, które od pewnego czasu są mu po prostu potrzebne. Kiedyś nosił je, gdy chciał wyglądać na inteligentnego, teraz nie ma wyboru, jeżeli chce się czemuś dobrze przyjrzeć. Jak na ponad czterdziestoletniego mężczyznę przystało, ma pierwsze zmarszczki pojawiające się wokół oczu i skórę, która nosi ślady starzenia się. Nie są mu obce także wszechobecne piegi, którymi tak naprawdę nigdy się nie przejmował. Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Czw 11 Lut 2016, 01:02 | |
| Złote pióro 1. Piąte - Vakel Bułhakow 2. Szóste - Anastasia Fitzgerald 3. Drugie - Mascius Malfoy
Czarujący banan 1. Siódme - Vakel Bułhakow 2. Szóste - Anastasia Fitzgerald 3. Pierwsze - Ururu Marquez
Złamane serduszko 1. Pierwsze - Ururu Marquez 2. Piąte - Vakel Bułhakow 3. Szóste - Anastasia Fitzgerald
|
Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Czw 11 Lut 2016, 01:02 | |
| The member ' Jewgienij Bułhakow' has done the following action : Rzut kością'KOŁO FORTUNY' :
|
Ururu Marquez Ścigający Srebrnych Wiwern, Rocznik VDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 13 cali, elastyczna, włos z głowy wili, sosnaOPANOWANE ZAKLĘCIA: Szkolne: Finite, Enervate, Cave Inimicum, Expelliarmus, Homenum Revelio, Protego, Diffindo, Verdimilious, Alohomora, Avifors, Mimble Wimble, Confunduf, Aquamenti || Łatwe: Trucido, Repleo, Multifors, Aranaea || Trudne: Aranaea Language, Verum de scriptisOPIS POSTACI: Ururu jest chłopcem przeciętnej budowy. Ani specjalnie chudy, ale pulchnym też go nie można nazwać. Mięśni również nie ma specjalnie zarysowanych... Po prostu taki średni. Wzrostu metr sześćdziesiat dziewięć i pół. Włoski całkiem grube, lecz szorstkie. Mają odcień... szarawy. Czy to farba? Czy tak kończy się niepotrzebny stres w zbyt młodym wieku? Obcięte niezbyt krótko, puszyste. Twarzyczka jego nieco okrąglutka, nie widać na niej typowo męskich kształtów. Taki sobie chłopczyna. Przenikliwe spojrzenie oczek w kolorze miodowo-bursztynowym, lekko zadarty nosek i... szeroki uśmiech, który nie znika prawie nigdy. Ubrany w pełny mundurek Ślizgona z idealnie zawiązanym krawatem. Nawet naukowiec musi być elegancki. Czasami nosi gogle na głowie, zazwyczaj zapomina, że je ma, dlatego na jego oczach występują stosunkowo rzadko... Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! Czw 11 Lut 2016, 12:20 | |
| W sumie to krępujące, że ludzie muszą czytać to moje dziwne opowiadanko ;-;
Złote pióro (to dla mnie najtrudniejsza kategoria, bo nie ogarniam postaci xD) 1. Opowiadanie trzecie, autor: Kaylin Wittermore 2. Opowiadanie drugie, autor: Mascius Malfoy 3. Opowiadanie czwarte, autor: Kaylin Wittermore
Czarujący banan 1. Opowiadanie drugie, autor: Mascius Malfoy 2. Opowiadanie szóste, autor: Anastasia Fitzgerald 3. Opowiadanie siódme, autor: Vakel Bułhakow
Złamane serduszko 1. Opowiadanie czwarte, autor: Kaylin Wittermore 2. Opowiadanie drugie, autor: Mascius Malfoy 3. Opowiadanie szóste, autor: Anastasia Fitzgerald
|
Temat: Re: Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! | |
| |
| Integracyjno-walentynkowy konkurs na fanfiction! | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |