NOWY ADRES MORTIS.ORG.PL
NOWY ADRES FORUM: https://mortis.org.pl
NOWY ADRES MORTIS.ORG.PL
NOWY ADRES FORUM: https://mortis.org.pl
Non mor­tem ti­memus, sed co­gita­tionem Mor­tis


Share

Mortisowe opko pióra Rurka

Ururu Marquez
Ururu Marquez
Ścigający Srebrnych Wiwern, Rocznik V

Dodatkowe informacje biograficzne
AKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 13 cali, elastyczna, włos z głowy wili, sosna
OPANOWANE ZAKLĘCIA: Szkolne: Finite, Enervate, Cave Inimicum, Expelliarmus, Homenum Revelio, Protego, Diffindo, Verdimilious, Alohomora, Avifors, Mimble Wimble, Confunduf, Aquamenti || Łatwe: Trucido, Repleo, Multifors, Aranaea || Trudne: Aranaea Language, Verum de scriptis
OPIS POSTACI: Ururu jest chłopcem przeciętnej budowy. Ani specjalnie chudy, ale pulchnym też go nie można nazwać. Mięśni również nie ma specjalnie zarysowanych... Po prostu taki średni. Wzrostu metr sześćdziesiat dziewięć i pół. Włoski całkiem grube, lecz szorstkie. Mają odcień... szarawy. Czy to farba? Czy tak kończy się niepotrzebny stres w zbyt młodym wieku? Obcięte niezbyt krótko, puszyste. Twarzyczka jego nieco okrąglutka, nie widać na niej typowo męskich kształtów. Taki sobie chłopczyna. Przenikliwe spojrzenie oczek w kolorze miodowo-bursztynowym, lekko zadarty nosek i... szeroki uśmiech, który nie znika prawie nigdy. Ubrany w pełny mundurek Ślizgona z idealnie zawiązanym krawatem. Nawet naukowiec musi być elegancki. Czasami nosi gogle na głowie, zazwyczaj zapomina, że je ma, dlatego na jego oczach występują stosunkowo rzadko...

https://mortis.forumpolish.com/t479-ptak-ururu#1492 https://mortis.forumpolish.com/t487-notatnik-ururu https://mortis.forumpolish.com/t477-skrytka-nr-2000#1482
PisanieTemat: Mortisowe opko pióra Rurka  Mortisowe opko pióra Rurka EmptyPią 15 Kwi 2016, 13:46

Hej. Wrzucałam losowo zdjęcie na instagrama z gry SuperFarmer, wpadło mi do głowy pewne hasło i tak jakoś wyszło, że powstało opowiadanko :welp:
Nie będzie to długie, wrzucam pierwszą część, bo na resztę nie mam czasu, poza tym chcę wzbudzić ciekawość czy coś :monakeith:
Sorki Fleczer za branie Twoich postaci tak sobie, ale no tak wyszło :XD:




---Typowy dzień w Hogwarcie---
--Marquezowe szaleństwo cz. 1--
@Ururu Marquez @D.J. Fletcher @Costi Lupei

- Dzisiaj omówimy zaklęcia niewybaczalne - powiedział profesor odgarniając czarne niesforne kudły z oczu. - W końcu musicie wiedzieć, które są te najgorsze i jak się przed nimi bronić.
Wysilił się na uśmiech, co by ci bardziej wrażliwi nie padli z wrażenia już teraz. Siedzący w pierwszej ławce, zaraz przed nim, szarowłosy chłopak wbił w niego spojrzenie swoich nienaturalnie wielkich miodowych oczu. Nienormalne dziecko, które z zamiłowaniem chodziło na historię magii i inne lekcje nawet wtedy, kiedy wszyscy zdrowi szli sobie zapalić za zagrodą gajowego.
- Są to najmroczniejsze zaklęcia, i o ile czarna magia jako taka nie jest zakazana, zaklęcia niewybaczalne SĄ zabronione prawnie do użytku na ludziach - zakasłał. - No to wio z prezentacją.
Wyciągnął z szuflady pudełeczko, z którego wysypał na swoje biurko pająka. Sprytnym zaklęciem powiększył go trochę.
- Panie Marquez, weź pan się trochę odsuń, żeby wszyscy widzieli - mruknął do chłopaka, który już prawie nosem dotykał rozkojarzonego stawonoga. Uczeń zmusił się jednak do potulnego przyjęcia pozycji siedzącej, nieco podkulonej. Kochał pająki i się z tym nie krył. Jedyne, czym się nie chwalił, to autorskie zaklęcie umożliwiające rozmowy z nimi. Mogłoby to zostać uznane za poważne zboczenie.
Siedzący obok niego, równie dziwny chłopak, o białych włosach i cerze, westchnął tylko ciężko.
- Nie uśmiechaj się tak, głupku - zwrócił się do kolegi pieszczotliwie. Marquez wbił teraz w niego swoje miodne patrzałki i usta wykrzywione w uśmiechu, który zawsze mu wchodził na twarz, kiedy działo się... w sumie to nie miało jakiejś konkretnej reguły.
Ale no tak.
W końcu dotarł do niego sens słów kolegi. Przecież właśnie omawiali zaklęcia niewybaczalne. Najgorsze z najgorszych.
- Pierwsze z nich to Imperius. Dzięki niemu można zdobyć kontrolę nad celem. Imperio - profesor Lupei machnął różdżką nad pająkiem, który zaczął tańczyć charlestona. Kilka osób zachichotało, Marquezowi uśmiech z ust spadł.
Białowłosy Fletcher tylko kątem oka patrzył jak radzi sobie nauczyciel. Reakcje kolegi były dla niego o wiele ciekawsze.
- Drugie to Cruciatus - Lupei ciągnął monotonnym głosem. Nabrał powietrza. - Sprawia niewyobrażalny ból, lecz nie doprowadza do śmierci... krótko mówiąc zaklęcie wiecznej tortury. Crucio.
Pająk nagle przestał tak radośnie tańczyć i zaczął udawać węża... znaczy zwijać się z bólu tak intensywnego, jaki tylko stawonogi mogą odczuć.
Fletcher dojrzał w oczach Marqueza nutkę szaleństwa. Ale nowość.
Tylko chwileczkę...
Krukon sam w to nie wierzył, ale w koledze wzbierała chyba jakaś złość. W końcu na jego oczach maltretowano jego ukochane zwierzątko.
Dajesz, Marquez, pokaż jak bardzo ślizgońskim Ślizgonem jesteś, pomyślał.
Pająk zwijał się z bólu. Na zmianę prostował i zginał kończyny. Siedzący bliżej mogliby uznać, że słyszą nawet jakiś niewyraźny cichy pisk...
- Natomiast trzecie zaklęcie jest, cóż, najkrótsze z nich wszystkich. Jak to mówią: krótko i na temat. Nazywa się ono...
Costi Lupei nie zdążył przeprowadzić tej lekcji do końca. Mało tego. Nie zdążył nawet dokończyć tego jednego zdania, a co dopiero mówić o zaprezentowaniu działania. Całe szczęście z tym ostatnim ktoś go wyręczył.
- Avada Kedavra.
Nikt nie wiedział, jak szybko Marquez złapał za różdżkę, wstał i rzucił zaklęcie. Zielone światło pojawiło się tak niespodziewanie, że Lupei zastanowił się, czy aby nie nauczył się nagle magii niewerbalnej i bezróżdżkowej naraz. Jego martwe oczy wpatrywały się tępo gdzieś w salę.
Nikt z uczniów nie śmiał nawet wypowiedzieć słowa, chociaż przy rozbłysku padły pojedyncze piśnięcia dziewcząt.
- Pieprzyć tą budę - Marquez sparafrazował swojego kolegę, po czym wszedł szybkim krokiem na ławkę i butem dźgnął głowę Lupeia, aby sprawdzić, czy ten na pewno skonał. Następnie odwrócił się do Fletchera zakładając na oczy swoje gogle.
- Rurusiu, mówisz w końcu po ludzku - białowłosy już wstawał grzebiąc w kieszeniach swojej szaty. Po chwili wyciągnął dziwną metalową kuleczkę, jakby pękniętą wzdłuż, skąd jaśniała granatowa poświata. Chłopak rzucił nią lekko w wolną przestrzeń. - Oby jak najdalej stąd.
Ururu skinął głową. Zeskoczył z biurka nauczycielskiego kierując się do okrągłego portalu, jaki w powietrzu ułożyła rzucona kuleczka.
Uczniowie wciąż milczeli. Niektórzy mogli wrócić pamięcią do słów Fletchera, kiedy to jakiś miesiąc temu chwalił się, że wynaleźli z Marquezem teleporter międzyprzestrzenny. Nikt im nie wierzył. A teraz mają przed sobą granatowe połyskujące przejście prowadzące... no właśnie. Nie wiedzieli dokąd. Marquez i Fletcher też nie wiedzieli, ale wszędzie lepiej niż w tej zatęchłej szkole, gdzie nie wiadomo który nauczyciel jest świadomym człowiekiem, a który to ukrywający się kryminalista. Byle z dala od tego świata, który niedługo się pogrąży ignorując niemagiczne zdobycze technologii.
- Żegnaj, papciu - białowłosy posłał na odległość całusa zwłokom Lupeia, zaraz potem znikając w portalu za kolegą.

Ururu Marquez
Ururu Marquez
Ścigający Srebrnych Wiwern, Rocznik V

Dodatkowe informacje biograficzne
AKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 13 cali, elastyczna, włos z głowy wili, sosna
OPANOWANE ZAKLĘCIA: Szkolne: Finite, Enervate, Cave Inimicum, Expelliarmus, Homenum Revelio, Protego, Diffindo, Verdimilious, Alohomora, Avifors, Mimble Wimble, Confunduf, Aquamenti || Łatwe: Trucido, Repleo, Multifors, Aranaea || Trudne: Aranaea Language, Verum de scriptis
OPIS POSTACI: Ururu jest chłopcem przeciętnej budowy. Ani specjalnie chudy, ale pulchnym też go nie można nazwać. Mięśni również nie ma specjalnie zarysowanych... Po prostu taki średni. Wzrostu metr sześćdziesiat dziewięć i pół. Włoski całkiem grube, lecz szorstkie. Mają odcień... szarawy. Czy to farba? Czy tak kończy się niepotrzebny stres w zbyt młodym wieku? Obcięte niezbyt krótko, puszyste. Twarzyczka jego nieco okrąglutka, nie widać na niej typowo męskich kształtów. Taki sobie chłopczyna. Przenikliwe spojrzenie oczek w kolorze miodowo-bursztynowym, lekko zadarty nosek i... szeroki uśmiech, który nie znika prawie nigdy. Ubrany w pełny mundurek Ślizgona z idealnie zawiązanym krawatem. Nawet naukowiec musi być elegancki. Czasami nosi gogle na głowie, zazwyczaj zapomina, że je ma, dlatego na jego oczach występują stosunkowo rzadko...

https://mortis.forumpolish.com/t479-ptak-ururu#1492 https://mortis.forumpolish.com/t487-notatnik-ururu https://mortis.forumpolish.com/t477-skrytka-nr-2000#1482
PisanieTemat: Re: Mortisowe opko pióra Rurka  Mortisowe opko pióra Rurka EmptyPią 15 Kwi 2016, 16:31

Kolejne części! Cieplutkie jak bułeczki :foka:





---Już nie tak typowy dzień---
--Marquezowe szaleństwo cz. 2--
@Ururu Marquez @D.J. Fletcher

- Rucham psa jak sra.
Dominik odwrócił się słysząc znajome powiedoznko. Zobaczył Marqueza wpatrującego się w parę Gryfonów wchodzących za portret Białej Damy, który otworzył się po usłyszeniu hasła.
Ururu odwrócił się spoglądając na kolegę wzrokiem pełnym zwątpienia. Fletcher nigdy nie widział u niego tyle smutku.
- Nie no, na pewno portal nas nie wywalił po prostu w innym miejscu tej budy - mruknął białowłosy. A może jednak? Niemal jednocześnie ruszyli w stronę Białej Damy.
- Rucham psa jak sra - rzekli, po czym portret się otworzył i weszli do środka. Zabezpieczenia w Hogwarcie poziom milionowy. Mogą sobie wejść obcy, ale jak mieszkaniec zapomni hasła to problemik.
Rozejrzeli się po pokoju wspólnym Gryfonów, gdzie reakcje zgromadzonych były takie, jakby byli co najmniej szukanymi przez Ministerstwo gwałcicielami.
- Przepraszam panienki, który mamy rok? - Marquez zaszczycił swoim przerażającym uśmiechem i ślepiami jakąś dziewczynkę, która zwinęła się w kłębek na pobliskim fotelu.
- 1996 - wyszeptała. Na twarzy Ururu można było zobaczyć euforię, którą to podzielił się z kolegą poprzez spojrzenie.
- Still jesteśmy w tym burdelu - Fletcher złapał się za lewe ramię i trochę rozciągnął, zabijając spojrzeniem gapiących się Gryfonów.
- Wyjdźmy i zorientujmy się, jaka jest sytuacja - zaproponował Marquez, po czym opuścili pokój wspólny Gryffindoru. Na odchodne Dominik pomachał wszystkim środkowym palcem.
Nim zdołali wejść na schody, drogę zastąpiły im dwie męskie postacie Gryfonów. Pierwsza z nich, była chłopcem wzrostu Marqueza, o czarnych włosach i z okrągłymi okularami na nosie. Druga postać to wysoki i chudy rudzielec, któremu spod szaty wystawały brudne adidasy.
- Dominiku, tu się chyba nic nie zmieniło w ciągu tych sześciesięciu dwóch lat - Ururu odwrócił głowę do kolegi, po czym poczuł, jak ktoś go dźga różdżką w pierś.
- Kim jesteście i co robiliście w dormitoriach Gryffindoru - rzekł okularnik. Rudy zakasał rękawy, jakby chciał się lać. Fletcher szybko wykalkulował, że ci dwa raczej umieją się bić. W przeciwieństwie do dwóch jasnowłosych, którzy preferowali tryb życia siedzący.
- Ururu Marquez, do usług - szarak posłał Gryfonowi swój standardowy uśmiech. - A to mój bliski kolega Dominik Fletcher - wskazał dłonią na Krukona, który tylko wytknął im język. Rudy już chciał się lać.
- Spokojnie Ron... - okularnik go powstrzymał.
- Ale Harry, oni byli w dormitorium...
- Ron...
- ...nie można sobie ot tak wchodzić! Ja im zaraz przyfasolę!
- RON!
Rudy w końcu umilkł.
- Ron. Ja tu jestem bohaterem, zapamiętaj to sobie. To ja jestem Harry Potter. Ja jestem Chłopiec, Który Przeżył. Trochę pokory - Harry obrzucił rudego spojrzeniem.
- Wybacz, zagalopowałem się... Bądźmy kolegami, pliska, tylko tym mogę szpanować przy laskach...
Potter wrócił do przybyszów.
- Wkurzacie mnie - mówiąc to bezceremonialnie złapał Marqueza za szyję zaczynając go podduszać i podnosząc lekko. Ten pisnął przeraźliwie.
- Iiii! Fletcher... Pomóż... - wysyczał machając w powietrzu nóżkami.
- Niezły jest - Dominik splótł ręce na piersi spoglądając z uznaniem na tą scenkę. No ale cóż, trzeba było uratować kolegę. Wyciągnął więc różdżkę.
- Expelliarmus! - rudy szybkim zaklęciem wytrącił mu ją z rąk. - Patrz Harry. Dobrze zrobiłem? Dobrze? Widziałeś?
Potter jednak był zbyt zajęty duszeniem Ślizgona. Ururu jednak szybko wykalkulował sposób na wygraną. Znajdowali się na dość niewielkim kawałku chodnika, w końcu tuż za nimi były już schody. Może udałoby się mu kopnąć napastnika tak, żeby spadł na te schody i się stoczył...
Marquez zamachnął się, jak nikt nigdy, trafiając Pottera w żołądek. Ten puścił Ślizgona i zwijając się z bólu zatoczył się nie na stopnie, lecz na barierkę, niebezpiecznie przekrzywił... i wypadł. Pozostała trójka rzuciła się, aby spojrzeć, czy spadł on na jakieś schody, co to może akurat przelatywały. Niestety ujrzeli tylko leżącego na samym dole Harrego, wokół którego powstawało już Morze Czerwone.
- Upsik - rzekł Fletcher spoglądając na Rudego, którego twarz powoli zmieniała kolory. Ron opadł na posadzkę i zwinął się w pozycję embrionalną.
- Co wyście zrobili... - mamrotał przez cały czas.
Ale nasi bohaterowie nie mieli czasu. Ruszyli po schodach, Ururu oczywiście trzymając się kurczliwie poręczy, bo zawsze się bał, że spadnie... Tym razem bardziej się bał, bo w końcu na własne oczy widział, jak ktoś się zabił przez to dziadostwo. No, może nie do końca to było na schodach, ale blisko.
Ktoś musiał podnieść alarm, bo kiedy dotarli na półpiętro, wszystkie schody odjechały, a jedyne drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
- Alohomora... Nie działa - Dominik musnął klamkę różdżką. - Albo po prostu mi nie wyszło. Nie wykupiłem tego zaklęcia w sklepiku rozwojowym... Masz je może?
- Nie. Mogę spróbować mignąć, aczkolwiek na taką odległość nie próbowałem jeszcze z kimś... - Ururu zaproponował Fletcherowi, który właśnie rozwalił drzwi toporem.
- Skąd to masz?
- Leżał tu - Krukon wyrzucił narzędzie za siebie, po czym weszli do środka uważając na drzazgi.
- Technika - magia, 1:0 - mruknął zadowolony Ururu. Mogli co prawda spróbować ponownie użyć czru otwierającego drzwi. W końcu szarak miał szczęście, na zaklęcie śmiertelne wypadła mu wystarczająco wysoka liczba na kostce Losu.
Znaleźli się na korytarzu szóstego piętra. Ruszyli przed siebie.
- Ej, sprawdzimy czy Bułhakow żyje? - zaproponował Fletcher, kiedy znaleźli się w pobliżu drzwi do gabinetu profesora. Marquez rzucił mu tylko nieprzytomne spojrzenie. Jego wyobraźnia nie podtykała mu obrazu profesora posuniętego w latach. Mógł jedynie podstawić do znanego wizerunku Bułhakowa długą siwą brodę, aczkolwiek wyglądało to niesamowicie sztucznie.
- Wy...
Odwrócili się słysząc jakiś niesamowicie chłodny głos. Ujrzeli mężczyznę odzianego w czarną szatę. Włosy miał dłuższe, strąkowate, tego samego koloru. Nos wybitnie haczykowaty, ziemista cera. Nim zdążyli cokolwiek zrobić, spętał ich niewidzialnymi węzami.
- Marquez, trzeba było czekać z tą akcją do czasu, aż nauczymy się magii bezróżdżkowej - westchnął Fletcher.
- Kim wy jesteście... - nieznany mężczyzna świdrował wzrokiem szczególnie Ururu. - Nie znam cię, czemu nosisz szaty domu, którego jestem opiekunem.
- Ponieważ jest Ślizgonem z przeszłości - Fletcher przewrócił oczami.
- Co mówisz, białasie? - czarnowłosy jakby się zawahał.
- Przybywamy z przeszłości - Ururu nie mógł opanować szerokiego uśmiechu, który wpłynął na jego twarz. Oczy zabłysły mu szaleństwem. Tego nieznany im profesor nie mógł słuchać, momentalnie zabrał im różdżki, po czym złapał za szaty i zaciągnął w znanym sobie kierunku. Chłopacy dali się prowadzić. Właściwie to byli ciekawi co się stanie.
- Wy... Zabiliście Pottera... Jedyna nadzieja... Umarła... Cały misterny plan mój i Dumbledora szlag trafił...
- Jaka nadzieja? Kim jest Dumbledore? - Marquez tradycyjnie zadał pytania.
- To beznadziejny plan skoro w taki sposób się rozwalił, nie macie zapasowego? Skoro to takie ważne było... - odezwał się też Fletcher. Mężczyzna spojrzał w ich twarze. Wiedział, w jaki sposób uczniowie oszukują. Czytał z ich oczu. Ale z tych dwóch biła szczera niewiedza o aktualnych wydarzeniach. Mężczyzna wyraźnie się przeraził i przyspieszył kroku.
Zgodnie z ich nowonarodzonymi pragnieniami zostali zaprowadzeni do gabinetu dyrektora. Poznali go po portretach poprzednich kierownikach Hogwartu... Ururu całkiem miło uśmiechnął się do wizerunku znanego sobie dyrektora i trochę wzdrygnął się widząc obraz z Adarą Fletcher, która w końcu na stanowisku dyrektorskim była od niedawna... Dominik tylko kątem oka zerknął na ciotkę spoglądającą na niego. Raczej nie marzył o takim widoku.
- Dumbledore... To są... - ciemnowłosy mężczyzna puścił ich na środku pomieszczenia.
- Wiem, Severusie. Chłopcy z przeszłości.
Ururu przestał rozglądać się po pomieszczeniu i skupił wzrok na człowieku, który wyglądał jak stereotypowy czarodziej znany mu z bajek zasłyszanych w dzieciństwie. Długa szata, białe włosy i broda sięgające do pasa oraz okulary połówki. Aktualny dyrektor Hogwartu wpatrywał się przez chwilę w przybyszów, obdarzając ich uśmiechem, z którego mimo wszystko bił smutek.
- Pewnie nie jesteście tego świadomi, ale z waszej winy zginęła jedyna osoba zdolna zabić Voldemorta - rzekł.
- Kim jest Voldemort? - spytał Ururu.
- Dlaczego nie macie drugiego planu? - powtórzył pytanie Fletcher. - Czemu zwalacie wszystko na nas? Nerd mógł się tak nie sadzić.
- Lord Voldemort to potężny czarownik, którego mógł pokonać tylko Harry Potter... Oczywiście, że da się wymyślić inny plan, ale ten był tak świetnym i genialnym plot twistem, że jak tylko wyjdziecie usiądę w kącie i będę płakał. Opracowany na 17 lat, SIEDEMNAŚCIE, wyobrażacie to sobie?
Chłopcy jednocześnie pokręcili głową. W końcu sami mieli tylko 15.
- Za tydzień miałem umrzeć - zaśmiał się nieco histerycznie staruszek zerkając na zegarek.
- Przepraszam... Nazwał nas pan chłopcami z przeszłości... - zaczął Ururu chcąc dowalić kolejną porcją pytań.
- Kiedy tylko dowiedziałem się, że na terenie Hogwartu pojawił się niezidentyfikowany Ślizgon i Krukon, byłem pewien, że to wy... Sprawa morderstwa profesora Lupeia i tego, co się zaraz potem stało, jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic nie tylko Hogwartu, ale i całego świata. Całe szczęście, że pochodziliście z tak nieważnych rodzin... lub ich ich braku - skinął głową w stronę Ururu, któremu oczy prawie wypadły - Usunięcie was z tego świata nie było trudne.
Fletcher spojrzał wrogo na portret ciotki uśmiechającej się niewinnie. A to świnia. Myślał, że zapisze się w historii jako niesamowity rebels.
- Nie ma tu dla nas miejsca, Marquez, zjeżdżamy.
Ururu wpatrywał się tępo w Dumbledore'a.
- Powiedział pan... Że nie mam rodziny...
- Przynajmniej nic o tym nie wiadomo - dyrektor wzruszył ramionami, po czym podstawił chłopcom pod nos paczkę cytrynowych landrynek. - Może cukiereczka?
Ururu odsunął się od dłoni staruszka, która była, delikatnie mówiąc, martwa.
- Upsik, zapomniałem, żeby jej nie używać - zaśmiał się dyrek. - Severusie, oddaj im różdżki. Może uda im się jeszcze naprawić swój błąd.
Na Ururu spoczęło spojrzenie pełne nadziei. Odebrali od Snape'a swoje magiczne patyki, po czym Fletcher uruchomił portal.
- Chyba nie masz zamiaru szukać tego całego Dartha Valdemorta? - spytał Dominik, kiedy portal się za nimi zamknął. Złapał upadającą kuleczkę i schował do kieszeni.
- Zobaczymy - Ururu zacisnął usta w wąską kreskę, spoglądając przed siebie. Niestety tym razem mieli małe szanse na zniknięcie niezauważenie w tłumie. Stali bowiem na długim stole, przy którym zgromadzona była masa osób. Oczy wszystkich utkwione były w dwójce chłopców.




---Jeszcze bardziej nietypowy... ale hej, to w sumie ciągle ten sam dzień---
--Marquezowe szaleństwo cz. 3--
@Ururu Marquez @D.J. Fletcher

Nim Marquez i Fletcher zdążyli przyjrzeć się siedzącym przy stole ludziom, ich wzrok automatycznie skierował się na wirującą nad stołem kobietę. Bez słowa wpatrywali się w nią przez jakiś czas, po czym ktoś w końcu się odezwał.
- Kim jesteście!? - wrzasnęła jakaś kobieta. - Czego chcecie od Czarnego Pana?
Chłopcy spojrzeli na babkę, na oko 7/10, o bujnej czuprynie, która wraz z resztą tu obecnych wpatrywała się tępo w przybyłą dwójkę. Tylko jedna osoba miała inny wyraz twarzy. Severus Snape. Był bladszy niż zwykle, a jego ręka złapała się kurczowo za serce. Chyba nie chciał ich tu widzieć. Ururu posłał mu serdeczny uśmiech. Chciał już powiedzieć coś w stylu "Znowu się spotykamy", lecz głos zabrał siedzący na samym skraju stołu.
- Chciałbym wiedzieć, moi drodzy przybysze, nie tyle kim jesteście, co z jakim zamiarem tutaj przybyliście - odezwała się skrzekliwym głosem postać w czarnej szacie. Chociaż to go nie wyróżniało akurat, bo tutaj wszyscy byli tak ubrani.
- A tak losowo - odpowiedział Fletcher zgodnie z prawdą, którą mężczyzna wyczuł. Zezłościło go to, lecz wciąż był ciekawy, jakim cudem udało im się tu dotrzeć.
- Malfoy, czy to twój? - jakiś koleś zwrócił się do jednego z siedzących przy stole mężczyzny, który rzucał się w oczy przez swoje platynowe włosy. On, jak i nasza dwójka bohaterów, aż się wzdrygnęli. Fletcher jednak po chwili parsknął śmiechem.
- Nie wiem czy to ma mi pochlebiać, że szlama została wzięta za czystokrwistego... Tylko szkoda, że za Malfoya.
Na sam dźwięk słowa na "s", momentalnie zrobiło się głośno, niektórzy wstali i zaczęli krzyczeć.
- Przesadziłeś - mruknął Marquez. Skoro tu był Malfoy i jakiś Czarny Pan, to chyba oczywiste było, że to sekta rasistów.
- Ej, ty jesteś Lord Vadermord? - spytał Fletcher zwracając się do "szefa". - Tfu, sorki, Voldemort.
Wszyscy momentalnie umilkli.
- W ogóle to bez sensu, bo jak ty chcesz zrobić, żeby zabić mugoli, mugolaków i wszystkich co mają kontakty z mugolami... skoro sam jesteś półkrwi to też weź się utylizuj.
Na sali słychać było szepty przerażenia.
- Skąd to wiesz? - wrzasnął Czarny Pan. Ururu również posłał koledze pytające spojrzenie.
- Przeczytałem na Wikipedii - Dominik pomachał trzymanym w ręce urządzeniem.
- Co to? - Marquez bardzo ciekawsko wyciągnął łapkę po ciekawą zabawkę, którą to Fletcher bez wahania mu oddał.
- Telefon. Jak szliśmy przez portal to sobie wyciągnąłem rękę w bok, żeby zobaczyć co się stanie i komuś chyba zwinąłem.
Ururu z błyskiem w oku zajął się odkrywaniem tego cudownego urządzenia.
- To jest po prostu śmieszne. Nagini! - Voldemort wskazał na chłopców, a zaraz potem na stół wślizgnął się wielki wąż sunący w ich stronę.
- AQAmenti - Fletcher złapał różdżkę w lewą dłoń i polał gada soczystym strumieniem wody. - Marquez, chyba zapomniałem nagle wszystkich zaklęć.
Ururu oderwał się od telefonu i na chwilę zamarł widząc węża. Nie miał z żadnym kontaktu, odkąd odkrył w sobie magiczną zdolność rozmowy z nimi...
- Witam - posłał nieco niepewny uśmiech do gada, który to powoli oplatał się wokół ich nóg. Fletcher mamrotał pod nosem jakieś splotki sylab, uznając je za możliwe zaklęcia. Może w końcu coś się uda. Machał przy tym różdżką na lewo i prawo. Voldemort zaśmiał się, reszta nie wiedziała co ze sobą zrobić. Snape gorączkowo myślał, ale nic nie wymyślił.
- No kurna - warknął Fletcher, a wąż zacisnął się wokół ich nóg tak, że przyfasolił Ururu patykiem w głowę. Marquez jęknął i zmacał bolące miejsce. Poszły jakieś iskry, więc spodziewał się, że jest łysy... ale nie. Tylko poczuł, że zamiast swoich prostych stercząch włosów miał...
- Nieźle, zrobiłem ci trwałą i w dodatku na blond - parsknął Krukon. Momentalnie poczuli jednak, jak uścisk węża osłabł. Gad podniósł swój przód tak, że jego głowa znalazła się naprzeciwko Ururu.
- Jessssstem Nagini, złociutki sssss... - wężyca mrugnęła do chłopca.
- Miło mi poznać. Ururu Marquez, do usług - szarak... a właściwie już loczkowany blondyn, uśmiechnął się promiennie do gadziny.
- Aaaaaaaa! - Snape nie wytrzymał. Wstał i wyrywając sobie włosy z głowy wybiegł z pomieszczenia.
- To przechodzi ludzkie pojęcie, weźże coś zrób - siedzący obok Voldemorta trzepnął go zdrowo w ramię.
- Nie mów mi co mam robić! - pisnął na niego Czarny Pan i zalał się łzami. - Nagini! Ty kurko wstrętna, czemu nie robisz tego co kazałem?
- Wal sssssssię... - usłyszał w odpowiedzi i tylko schował twarz w dłoniach. Ale opamiętał się. - Zabić go! Albo nie! Sam potrafię! - wstał i wyłowił z kieszeni różdżkę. Wycelował w nich, lecz trafił tylko w czarne smugi. Ururu zdążył kurczowo przylgnąć do Fletchera, do niego przyczepiła się, może nieco za mocno Nagini, i mignęli pojawiając się przy ścianie.
- Kurna, mogłeś się teleportacji nauczyć lepiej - mruknął Dominik.
Całkiem cieplutko mu było w objęciach Marqueza. Przekrzywił głowę kładąc ją na jego ramieniu. - Dobra, spadamy - wydobył rękę z ciasnego splotu wężycy, po czym rzucił magiczną kulkę pod ich stopy. Pochylili się trochę i wpadli do portalu.



Costi Lupei
Costi Lupei
Opiekun Gryffindoru, Nauczyciel OPCM

Dodatkowe informacje biograficzne
AKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 12 i pół cala, serce smoka, akacja
OPANOWANE ZAKLĘCIA:
OPIS POSTACI: Nie jest piękny, nie wygląda sympatycznie, wkłada wiele wysiłku by utrzymać swój wizerunek, ale przecież najciemniej pod latarnią. Dwa metry, atletyczna budowa, czujne wilcze oczy, którym mało co umyka, orli nos, nieschludne krucze włosy i nieskrępowana elegancja. Nawet gdy kłania się w pas nie spuszcza z Ciebie wzroku, nawet kiedy się uśmiecha, wygląda jak głodny pies, nawet gdy się śmieje to spojrzenie wydaje się być zbyt zimne na człowieka.

https://mortis.forumpolish.com/t403-zwierzeta-lupei-a https://mortis.forumpolish.com/t424-skrytka-nr-147#835
PisanieTemat: Re: Mortisowe opko pióra Rurka  Mortisowe opko pióra Rurka EmptySob 16 Kwi 2016, 14:33

Piątka z plusem i 666 punktów dla Slytherinu. Jestem fanem, nawet jeśli zginąłem na samym początku ugodzony avadą :monakeith:
Ururu Marquez
Ururu Marquez
Ścigający Srebrnych Wiwern, Rocznik V

Dodatkowe informacje biograficzne
AKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 13 cali, elastyczna, włos z głowy wili, sosna
OPANOWANE ZAKLĘCIA: Szkolne: Finite, Enervate, Cave Inimicum, Expelliarmus, Homenum Revelio, Protego, Diffindo, Verdimilious, Alohomora, Avifors, Mimble Wimble, Confunduf, Aquamenti || Łatwe: Trucido, Repleo, Multifors, Aranaea || Trudne: Aranaea Language, Verum de scriptis
OPIS POSTACI: Ururu jest chłopcem przeciętnej budowy. Ani specjalnie chudy, ale pulchnym też go nie można nazwać. Mięśni również nie ma specjalnie zarysowanych... Po prostu taki średni. Wzrostu metr sześćdziesiat dziewięć i pół. Włoski całkiem grube, lecz szorstkie. Mają odcień... szarawy. Czy to farba? Czy tak kończy się niepotrzebny stres w zbyt młodym wieku? Obcięte niezbyt krótko, puszyste. Twarzyczka jego nieco okrąglutka, nie widać na niej typowo męskich kształtów. Taki sobie chłopczyna. Przenikliwe spojrzenie oczek w kolorze miodowo-bursztynowym, lekko zadarty nosek i... szeroki uśmiech, który nie znika prawie nigdy. Ubrany w pełny mundurek Ślizgona z idealnie zawiązanym krawatem. Nawet naukowiec musi być elegancki. Czasami nosi gogle na głowie, zazwyczaj zapomina, że je ma, dlatego na jego oczach występują stosunkowo rzadko...

https://mortis.forumpolish.com/t479-ptak-ururu#1492 https://mortis.forumpolish.com/t487-notatnik-ururu https://mortis.forumpolish.com/t477-skrytka-nr-2000#1482
PisanieTemat: Re: Mortisowe opko pióra Rurka  Mortisowe opko pióra Rurka EmptyPon 09 Maj 2016, 19:30

Kolejna część. Miała być nieco dłuższa, ale nie wymyśliłam zakończenia, więc rozbijam bardziej.





Po ucieczce ze spotkania Śmierciożerców, Marquez, Fletcher i Nagini pojawili się w jakimś niesamowicie ciasnym pomieszczeniu. Wąż rozluźnił uścisk, więc Krukon otworzył drzwi. Okazało się, że byli w kabinie toaletowej. Ururu nawet nie dostrzegł, że jedna jego noga stała w muszli. Zachichotał.
- To chyba kibel... w Hogwarcie - westchnął Fletcher niezadowolony. - Ale nie byłem w nim nigdy.
Usłyszeli pisk, po czym podeszły do nich dwa osobniki płci żeńskiej. Ubrane były w typowe hogwartowe mundurki... tylko nie miały płaszczy, spódniczki były takie jakieś krótsze, a koszule niedopięte do końca odsłaniały mocno dekolty.
- Co wy tu, kurna, robicie? - syknęła pierwsza z nich o bujnej blond fryzurze.
- Co wy tu, kurna, robicie... - Fletcher zerknął na dziwne dłuto, które trzymała druga dziewczyna o dłuższych ciemnych włosach.
- ...ADDYSON - blondyna krzyknęła na koleżankę, która z nieobecnym wyrazem błogości na twarzy, jeździła dłońmi po włosach blondloczkiego Ururu.
- A no tak, przepraszam - ogarnęła się po chwili i zwróciła do Fletchera. - To jest łazienka PREFEKTÓW, a ty uważaj do kogo mówisz - zamachała mu przed twarzą... jak brzmiał synonim do słowa "dłuto"?
dłuto - holajza, hulejza, sztamajza, penis, rylec
- Jeszcze raz pytam: CO DO JASNEJ CHOLERY TUTAJ ROBICIE? - blondyna wyglądała na wściekłą.
- Który mamy rok? - spytał trzeźwo Ururu.
- Za to pytanie powinieneś stracić dodatkowe punkty, panie Marquez. MINUS DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA SLYTHERINU i jazda mi stąd!
- Kaylin, ale temu drugiemu czemu nie odjęłaś? - spytała Addyson.
- Jest z mojego domu. Po co mam to robić, skoro ubytek zaraz i tak zapełnię? - wyjaśniła spokojnie, po czym zachichotały złowrogo. - A teraz wynocha - warknęła na chłopców wskazując drzwi.
Wyszli więc całą czwórką, zostawiając Nagini w kabinie. Chyba zasnęła, czy coś.
- Proszę, proszę, proszę. Kogo my tu mamy - stanęły przed nimi dwie dziewoje, znacznie wyższe od tych wychodzących z łazienki. Jedna z nich miała krótkie czarne włosy, zaś druga... no nie miała żadnych. Ich krawaty były złoto-czerwone.
- Antigone... Hennessy... i... Yvone... - Kaylin parsknęła na widok łysej dziewczyny nim zdążyła wypowiedzieć jej nazwisko. Ale właściwie byłoby to niepotrzebne. Przecież była siostrą czarnowłosej.
- Kaylin Wittermore, a cóż takiego dwie panie prefekt robiły w łazience z tymi dwoma maluszkami? - Gryfonki zaśmiały się.
- Nie twój interes, Hennessy. Jaka szkoda, że nie spłonęłaś z Longbottomami - warknęła blondynka.
- Co... ty... powiedziałaś... - Antigone wyraźnie się zdenerwowała. - Wycofaj to!
- Nie. Spieprzaj na krzak.
- Sama spieprzaj, dziobaku!
- Dziobakiem to jesteś ty!
- Poleruj kule Bułhakowa!
- Coś ty powiedziała?!!
- Paaaanie? - odezwał się jakiś męski głos.
- Gejsen Carrow. Ładny tyłek masz dzisiaj - zachichotała Antygona.
- Ej, zostaw mój tyłek! I nie sugeruj, że jestem gejem! Wcale się nie całowałem z Averym!
- Co... Ale ja nie... - czarnowłosa była wyraźnie zmieszana, tak jak i wszyscy. Nastała chwila milczenia, aż w końcu Kaylin westchnęła.
- Carrow, powiedz tym wieśniarom, żeby sobie już poszły - nakazała chłopakowi. Jednak on miał inne priorytety.
- Hej, Marquez. Co tam, bracie?
- Wszystko w porządku, dziękuję. A u ciebie? - Ururu uśmiechnął się.
- Całkiem, całkiem. No to siema - Gejsen pomachał wszystkim i sobie poszedł. W Kaylin aż się zagotowało.
- Carrow! Co to miało znaczyć? Czemu masz pozytywne relacje z Marquezem?! ...CLEMEN, ZOSTAW JEGO WŁOSY - siłą odciągnęła Addyson, która znowu błądziła palcami po blondloczkach Ururu.
- Przepraszam, czy widziałyście może gdzieś Cyryla? - podeszła do nich delikatnie piegowata Puchonka z dziwnym akcentem.
- Kim jest, kurna, Cyryl? - Wittermore wbiła w nią spojrzenie.
- Takim niskim, właściwie nie wyróżniającym się niczym... jak wy to mówicie... chłopcem.
- Chodzi ci o Cartera, który przekupił tiarę, żeby dała go do naszego domu? - spytała Addyson.
- Tak, tak - odpowiedziała po polsku Nadziejka. - Podobno zrobił niezły syf na lekcji profesora Bułhakowa, chciałam z nim porozmawiać... jak wy to mówicie... o tym.
- Czy ty znowu udajesz, że nie umiesz po angielsku? - syknęła Wittermore. - Przecież wszyscy wiedzą, że wychowałaś się w Anglii, bo Potoccy nie tolerują charłaków, którymi są twoi rodzice!
- Wybacz moja droga, ale spędziłam tyle czasu na kontemplacji dzieł Mickiewicza w oryginale, że niestety nie opanowałam niektórych, jak wy to mówicie, słów. Pójdę więc szukać mojego braciszka, żegnam was - uśmiechnęła się i poszła.
Kaylin wyglądała, jakby miała kogoś zabić.
- No nie denerwuj się tak, bo on stresu wypadają włosy - zaśmiała się Anti, lecz siostra jej nie zawtórowała.
- Zejdź mi z oczu, ty samico wieloryba - warknęła Wittermore.
- Nie mów mi co mam robić, megazordzie. Ale i tak stąd idę, bo aż śmierdzi od tego waszego kibla prefektów. Mam nadzieję, że dobrze się zabawiłyście z tymi młodziakami, baiiiii.
Gryfonki pomachały im środkowym palcem i sobie poszły.
- Jak ja nie cierpię tych...
- Przepraszam - wtrącił Ururu. - Bardzo mnie zastanawia, który to rok mamy, szczególnie, że wszyscy mówią w języku mojego kolegi Dominika - wskazał na Fletchera i jego wniebowzięty stan, spowodowany tym, że wszyscy zachowywali się niemalże jak on.
- ...Marquez, straciłem moją zajebistą oryginalność - stwierdził po chwili białas i całą piękną aurę szlag trafił, niczym gdyby sam @Alistair Prewett rzucił na nią Finite.
- Spytaj może któregoś ze swoich fantastycznych kolegów! W końcu jesteś taki POPULARNY - powiedziała Krukonka po chwili. - Idziemy stąd, Addyson!
- Cześć Marquez - podszedł do nich Finnian Hennessy, po czym zwrócił się do Krukonki. - Kaylin, miałem zdradzić ci tajemnicę moich sióstr, ale podobno wolisz facetów po czterdziestce, więc sorki, ale mam ciebie już gdzieś. Baiiii.
Gryfon odszedł sobie zdrowy i wesoły, zostawiając Wittermore w stanie jeszcze bardziej narastającego szału. I że niby na czym ona się teraz wyładuje?
- Cześć Ururururu - krzyknął Cyryl przebiegający właśnie obok nich. Niestety stał się ofiarą Kaylin, która złapała go za fraki. Trzecioklasista okazał się chyba nawet wyższy od niej.
- Jakim prawem znasz Marqueza!? - wrzasnęła.
- Uh... co? Ja nic nie wiem? Jestem tylko niewinnym Puchonem - zapłakał Cyryl, niestety Kaylin zaczęła go ciągnąć w nieznanym sobie kierunku.
- Addyson, nie! - rzuciła jeszcze w stronę Puchonki, która znowu szukała wrażeń na głowie Ururu, ale posłusznie poszła z koleżanką.
- Zaprowadzę cię do Malfoya i nauczy cię, że nie warto żartować sobie z prosiaczka- znaczy się z profesora Bułhakowa - zagroziła Kaylin.
- Nie, tylko nie do żelusa, błagam! Przecież on lubi dotykać takich małych chłopców jak ja!
Dalszej części rozmowy nasi bohaterowie nie usłyszeli, gdyż panie prefekt z Cyrylem zniknęły za zakrętem korytarza.
- Przepraszam, który mamy rok? - Ururu zaczepił przechodzącą osobę, która okazała się profesorem Lupeiem. Zbladł, tak samo jak stojący obok Fletcher. Nauczyciel spojrzał na nich z nutą lęku, czego zazwyczaj się nie widziało na jego twarzy.
- 2016... Mam wrażenie, że nie chciałbym was więcej wiedzieć - odpowiedział, po czym zniknął w cieniu.
- Nie dosyć, że inny rok, to jeszcze jakaś inna czasoprzestrzeń - szepnął Ururu zerkając na Fletchera.
Postanowili przejść się i pomyśleć, co by tu zrobić. Właściwie trochę się bali już używać swojego wynalazku. Kto wie, gdzie przenieśliby się dalej.
Idąc tak korytarzem, dostrzegli kogoś zasuwającego w tempie ręki Kaylin wyrywającej się do odpowiedzi. Był to sam profesor Bułhakow, który ciągnął za nogę nieprzytomnego profesora Fella. Odwrócił się w stronę drzwi prowadzących do schowka na miotły. Z namaszczeniem wrzucił  do środka profesora od transmutacji, wpychając go mocno do niewielkiego pomieszczenia, z którego wystawały już inne niezidentyfikowane kończyny.
- Szatańska pożoga - strzelił różdżką w ciała, po czym szybko zamknął drzwi całym ciałem zanosząc się spazmatycznym śmiechem geniusza zła.
- Eeee... Panie Bułhakow? Przyniosłam eliksir wazelinowy, o który pan prosił - młoda pielęgniarka podeszła do szalonego Rosjanina.
- Oh, dziękuję panno Mark - Vakel nagle spoważniał i odebrał fiolkę. Zauważył też chłopców - Marquez, minus pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu.
Chciał coś jeszcze dodać, ale zdał sobie sprawę, że drugi młodzieniec nazywa się Fletcher. Adarze to by chętnie odjął nawet życie, ale Dominika uczył kruci, więc wolał nie ryzykować i sobie poszedł.
Chłopcy wycofali się nie chcąc wchodzić mu w drogę. Wtedy usłyszeli krzyk.
- Anuszka! Na zakręcony ogonek tatusia świnki, pomóż mi!

C.D.N.
Sponsored content


PisanieTemat: Re: Mortisowe opko pióra Rurka  Mortisowe opko pióra Rurka Empty

Mortisowe opko pióra Rurka

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry
Strona 1 z 1

Similar topics

-
» Mortisowe Jastrzębie Gramatyki

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
NOWY ADRES MORTIS.ORG.PL :: Kącik twórczy-
Skocz do: