NOWY ADRES MORTIS.ORG.PL
NOWY ADRES FORUM: https://mortis.org.pl
NOWY ADRES MORTIS.ORG.PL
NOWY ADRES FORUM: https://mortis.org.pl
Non mor­tem ti­memus, sed co­gita­tionem Mor­tis


Share

→Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia

Hector Nott
Hector Nott
Pracownik, Biuro Wyszukiwania i Oswajania Smoków

Dodatkowe informacje biograficzne
AKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 11 i pół cala, berberys, włókno ze smoczego serca; sztywna, matowa, zdecydowanie sfatygowana. I, co tu dużo mówić, dość paskudna.
OPANOWANE ZAKLĘCIA:
OPIS POSTACI: -Widzisz, Hec zawsze miał być tym najlepszym dzieckiem. Tak, miał, to znaczy- nie był. Ale nie mów nic, proszę. Zresztą co byś o nim powiedziała, gdybyś mogła? Wszyscy wiemy, jak bardzo cię skrzywdził. Ale to było kiedyś, kiedyś, wiesz? Ja myślę, że on żałuje. Wiem, że Ty w to wątpisz, ale mimo wszystko to ja znam go dłużej. Pamiętasz jego zdjęcie na rodzinnym drzewku? Bo ja pamiętam je bardzo dobrze. Jego matka je uwielbiała, bo wyglądał tam jak Nott. Tak, jak Nott, to znaczy- tak, jak powinien. Bo przecież Hector nie był brzydkim chłopcem. Od zawsze był ładnym dzieckiem, chociaż tak, to prawda, często bywał blady, jakby niezdrowy. Nie lubiłam wtedy na niego patrzeć; sama wiesz, jakie ma oczy. Tak, tak, niebieskie jak bławatki, wiesz, że to wcale passé tak się nimi zachwycać? Zresztą, w tych oczach nie ma żadnych kwiatów. Raczej niebo; pięknie wygląda, gdy jest radosne, bezchmurne i gdy figlarnie błyszczy, ale kiedy przychodzi burza... Kiedy przychodzi burza, to sama wiesz najlepiej. Ach, zresztą, co ja, stara kobiecina, mogę ci powiedzieć? Ostrzegałam cię przecież, że to się źle skończy. On ma oczy wiecznego dziecka. Mały Piotruś Pan, wspaniały kompan do zabawy, ale tylko dziecko, które ucieknie z krzykiem, kiedy spróbujesz wcisnąć mu pierścionek, albo pokaże ci język, kiedy pogonisz go do pracy. Wiesz, że nigdy nie wyprostował sobie nosa? Od czasu, kiedy złamał go w dzieciństwie, został mu właśnie taki, jak tu, na tym zdjęciu. Krzywy jak kruczy dziób. Ale Hec sie uparł, a wiadomo przecież, że od jego uporu odwrotu nie ma. No, to taki nos zostawił. Potem doszła jeszcze ta paskudna blizna na policzku, odkąd ten norweski smok wyrwał im się spod kontroli. Wiesz, potem w Proroku pisali, że gdyby nie Hec, to bydle odgryzłoby tamtym ludziom głowy. Ciii, nie przerywaj mi; przecież wiem, że to odważny chłopak. Zresztą, niech mnie szlag trafi, jeśli ta jego odwaga nie jest w większym stopniu brawurą, niż czymkolwiek innym. Och, popatrz, tutaj mam zdjęcie niedługo po skończeniu Hogwartu. Tak, Hec od zawsze był ładnym chłopcem. Żaden dziw, że uganiało się za nim tyle dziewcząt... Och, na Merlina, nie patrz tak na mnie. Wiem, że ty też się za nim uganiałaś. No i co z tego? To przecież żaden wstyd. Bo był ładnym chłopcem, oj, tak. Popatrz tylko na jego włosy; nigdy nie potrafił ich do końca uczesać, zawsze tak niesfornie stroszyły mu się tu, o tu, na czubku głowy. Zawsze mnie karcił, kiedy próbowałam mu je poprawić. Miał piękne włosy; kasztanowe, gęste i miękkie, aż przesypywały się między palcami. Często potrząsa głową, kiedy chodzi, i wtedy te włosy wszystkie na raz spadają mu na czoło. To wina jego chodu, niech mnie; w końcu tak dziwnie stawia stopy, straszliwie je wykrzywia, jakby chciał wygiąć je w pałąk i złączyć w literę X. Co mówisz? Och, tak, to prawda, ale przecież wiesz, że ma to od zawsze. Ten chód, jakby wiecznie był dumny, pewny siebie, nonszalanckie powłóczanie piętami i wiecznie te ręce w kieszeniach. W domu nikt go za to nie karcił... a zresztą i tak robiłby to, co by chciał, niezależnie od karcenia, oj, tak. Kiedy skończył Hogwart, straszliwie urósł i zmężniał na studiach. Kiedy próbowałam złapać go za ramię, było jak głaz, uwierzysz, jak głaz, same mięśnie! Nie śmiej się ze starej kobiety; a bo to nie wiesz, że tak nieładnie? Chociaż może masz rację, bez mięśni nie dałby rady utrzymać na wodzy nawet smoczątka. I tak, nie mylisz się. Wygląda na miłego chłopaka. Przecież jest miłym chłopakiem, na Merlina! Tylko wiecznym dzieckiem. Rozkapryszonym, pewnym siebie, roztargnionym dzieckiem, które żyje tylko i wyłącznie dla siebie czy też własnej rozrywki. Nigdy ci o tym nie mówiłam, ale jego matka strasznie płakała nocami, bojąc się, że któregoś dnia będzie musiała wypalić ten jego śliczny portrecik z rodzinnego drzewka. Bo Hec nie był przykładnym Nottem, oj, nie był! I nie jest, gwoli ścisłości. Zupełnie nie obchodzi go opinia kogokolwiek poza nim samym, więc i robi to, na co ma ochotę. Zamiast Ministerstwa wybrał smokologię, tak na przykład, i wyjechał na rok stażu do Rumunii. A tam... A tam, niech go Salazar ukarze, wyprawiał to, na co miał żywną ochotę. Do tej pory zresztą nikt nie zna całej prawdy, plotki jedynie. Ponoć na miesiąc zaciągnął się do czarodziejskiego cyrku i pod przykryciem bułgarskiego nazwiska tresował tam wszystkie groźne magiczne stworzenia. Plotka głosi też, że uwiódł raz pewną półwilę, a potem zostawił ją, a ona z rozpaczy próbowała się otruć. Eksperymentował z eliksirami i stworzył dziwaczny mutagen, który zniszczono pospiesznie w obawie o przykre skutki. Zwiedził lotem Rumunię na oswojonym smoku. Skutkiem eksperymentalnych zaklęć wywołał olbrzymią zamieć, która nękała jedno z uniwersyteckich miasteczek przez całe dwie doby. I Merlin jeden wie, co jeszcze wyprawiał ten chłopak. Nie kręć tak głową, bo przecież wiem już, co chciałaś powiedzieć. Tak, to przez jego ambicję i spryt, ale one doprowadzą go kiedyś przed Wizengamot, wspomnisz moje słowa. Że czarujący? Że ma poczucie humoru? Ironiczne, na dodatek? Wszystko prawda, wszystko prawda, przecież wiem o tym, moje dziecko. Tak, tak, inteligencji też mu nie brakuje... ale nie zapominaj, proszę, powiedzieć też o absolutnym braku zdroworozsądkowego myślenia, o zadufaniu, o arogancji i wybuchach szału. No, nie czerwień się tak, moja panno! I nie obrażaj się tak na jego starą nianię. To żaden wstyd stracić głowę dla takiego chłopca. Och, byłbym zapomniała... Słyszałaś już, że jego ojciec znalazł mu narzeczoną?

PisanieTemat: →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia  →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia EmptySro 20 Sty 2016, 17:52

Było gorąco. Cholernie gorąco, nawet jak na jego standardy. Słońce stało wysoko na niebie od samego rana, przypominając mu poniekąd, dlaczego tak rozpaczliwie próbował się wydostać ze stażu w Rumunii. Jak jednak widać, karma była zołzą. Dopadła go więc w samym środku Londynu, kiedy, rozdrażniony, skrzywiony gniewnie jak głodny bazyliszek, przemierzał opustoszałe uliczki na obrzeżach.
Nic dziwnego, że były opustoszałe, cholera. Nawet mugole posiadali tę krztynę rozsądku, która pozwalała im na zaszycie się chłodnych zaciszach domu. On natomiast, jak świadczyły wszelkie znaki na niebie i ziemi, tej krztyny rozsądku nie miał i ogromnie ubolewał nad jej dotkliwym brakiem.
-Merlinie- warknął pod nosem, skręcając ostro tuż obok wysokiego klombu wyschniętego berberysu i z nienawiścią spoglądając na mężczyznę sączącego spokojnie wodę z dużą ilością lodu.-A żeby go tak popierdoliło.
Jednak gdzieś głęboko, z samego tyłu jego do granic możliwości wypchanej biernymi ambicjami i płonnymi marzeniami głowy, tkwiło jak wieczna zadra coś, co wpajali mu do głowy rodzice i niańka. Nie mógł opuścić dnia pracy. Był w końcu Nottem, a Nottowie żywili szacunek do siebie i swoich obowiązków. Nottowie się nie spóźniali. Nottowie wykonywali pracę sumiennie, skrupulatnie i aż do bólu głowy perfekcyjnie. Nottowie nosili też wymuskane niemalże ordynarnie czarodziejskie szaty, nigdy nie śmiali się głośno w towarzystwie czarodziejów półkrwi, a także, jak głosił pospół, pili na śniadanie krew dziewic, więc być może porównywanie siebie samego do pozostałych członków rodziny nie było jego najmądrzejszym pomysłem.
Nie, żeby mądre pomysły przychodziły mu na myśl częściej niż kilka razy do roku.
Mimowolnie sięgnął ręką do kieszeni spodni, niecierpliwie poszukując tam jednej z czarodziejskich monet o niskim nominale. Zbliżał się nieubłagalnie do miejsca pracy, to jest; do kamuflowanego wejścia, które doń prowadziło. Moneta zaś stanowiła metaforyczny klucz, co w jakiś sposób podświadomie wprawiało go w stan umiarkowanego zadowolenia, jak nieme świadectwo tego, iż przywilej jego pracy leżał w ręku bogatych czarodziejów.
Parsknął pod nosem, odrzucając z czoła włosy i ponownie skręcił, kierując się w stronę starej fontanny z dość tandetną zielonkawą figurą delfina. To właśnie do jej mętnawej wody należało wrzucić monetę, aby otworzyć przejście do miejsca, w którym było jeszcze znacznie, ale to znacznie gorącej. W ostateczności smoczy ogień rozgrzewał ponoć o wiele skuteczniej niż promienie słoneczne- chociaż niewielu miało okazję przeżyć na tyle długo, żeby o tym opowiedzieć.
Tym razem jednak coś się zmieniło. Woda dalej była jednakowo mętna, na jej powierzchni nie przybyło też chitynowych truchełek tłustych much, a figurka delfina wciąż przypominała rozdętą kaczkę... Jednak wyjątkowo nie tylko on miał okazję ją podziwiać.
Mimowolnie zwolnił kroku i po chwili namysłu wsunął monetę do kieszeni.
-Chcesz się utopić? Szkoda.- Orzekł raczej sucho i zupełnie rezolutnie, stając tuż za plecami drobnej dziewczyny, która pochylała się nad fontanną. Pospiesznie przełknął chęć wrzucenia jej doń, zamiast tego poprzestając na przywdzianiu na usta krzywego uśmiechu i wyciągnięcia z kieszeni papierosa.
Oczywiście, mógł jej pomóc znaleźć to, co zapewne znaleźć próbowała... tylko po co? To już w końcu absolutnie nie zgadzałoby się z jego logiką.
Yvon Mavourneen Hennessy
Yvon Mavourneen Hennessy
Pałkarz Złotych Chimer, Rocznik VII

Dodatkowe informacje biograficzne
AKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: Prezentuje się przyzwoicie. Chociaż mierzy sobie zaledwie dwanaście cali, a z natury jest bardzo giętka, więc co za tym idzie trudna do złamania, przy niektórych zaklęciach zachowuje się nieprzyjemnie głośno. W rdzeniu umieszczony został szpon hipogryfa, całość zaś została wykonana z drewna derenia przyczyniającego się do wydawania rozpraszających świstów.
OPANOWANE ZAKLĘCIA: Incarcerous, Drętwota, Relashio, Riddiculus, Bąblogłowy, Jęzlep, Salvio Hexia, Antivenenum, Linia Wieku, Protego Horribilis, Sardinus Eructo, Trantallegra, Herbivicus, Waddiwasi, Nox, Deprimo, Locomotor, Mobiliarbus, Glisseo, Bonum Ignis, Obliviate, Lapifors, Oculus Lepus.
OPIS POSTACI: Siedemnastoletnie dziewczę, mierzące sobie sto siedemdziesiąt sześć centymetrów wzrostu o budowie wdzięcznej. Rozumiejąc przez to uwydatniony, średni ale krągły biust oraz wyraźnie zaznaczone biodra z naturalnym wcięciem w okolicy talii. Włosy, w kolorze miedzi sięgają mniej więcej do połowy pleców. Naturalnie są nieco pofalowane. Dłonie z wyraźnie zaznaczonymi kostkami, wąskimi nadgarstkami, spiłowanymi na migdałowaty kształt paznokciami. Skóra jest koloru jasnego. Wyróżnia się przede wszystkim piegami, które przybierając różne kształty, oraz odcienie koloru brązowo-pomarańczowego znajdują się w ilości nadprogramowej wszędzie. Pomiędzy jedynkami można spostrzec charakterystyczną, niedużą przerwę.

https://mortis.forumpolish.com/t239-zwierzeta-yvon https://mortis.forumpolish.com/t337-dziennik-yvon https://mortis.forumpolish.com/t238-skrytka-nr-472
PisanieTemat: Re: →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia  →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia EmptySro 20 Sty 2016, 23:17

Kiedy okres, w którym nie trzeba było na własne życzenie męczyć się w murach Hogwartu mijał spokojnie, najrozsądniejszym wyjściem z nieszczególnie ciekawej sytuacji było rozejrzenie się, za miejscami zapewniającymi szczególną miarę rozrywki. Ostatnimi czasy, Yvon nieformalnie uczęszczała na organizowane zajęcia na których spotykali się najróżniejsi czarodzieje.
Chociaż spędzanie czasu z przedstawicielami szczególnie uzdolnionej grupy sprawiało, że na życie patrzyło się przez pryzmat wszędobylskiej magii nie satysfakcjonowało to Gryfonki do takiego stopnia, jak wiadomość o tym, że na terenie Londynu można było znaleźć miejsce, w którym pałętały się, pod okiem wyspecjalizowanej kadry najróżniejsze okazy smoków. Dziewczę zdawało sobie sprawę, że nie jest niesamowicie uzdolnionym przypadkiem, który w przyszłości zasiadałby na wspomnianych każdego wieczoru, przemierzając bezkresy nieboskłonów. Mimo wszystko, młodzieńcza wyjątkowo zgubna chęć przeżywania prawdziwych przygód – a o te w dzisiejszych czasach naprawdę było trudno, sprawiała, że absurdalne marzenia kiełkowały w zaledwie siedemnastoletniej głowie rudowłosego dziewczęcia. Wstyd. Myślała, że udało się jej zdobyć wystarczającą liczbę informacji o miejscu, do którego zmierzała. Przygotowała się, jeszcze poprzedniego wieczoru pakując najpotrzebniejsze rzeczy, a wśród nich poza samym prowiantem na niecodzienną wycieczkę, która nie należała do najkrótszych zabrała ze sobą średniej wielkości notes wraz z przyborami do pisania i niewielkich rozmiarów fiolkę, wielkości wyprostowanego kciuka. Zaś w okolicę pasa, jak to zwykle bywało, dyskretnie przytwierdziła dwunasto calową różdżkę. Sierpień należał do cieplejszych miesięcy, a więc ubiór adekwatnie do pogody musiał być o wiele luźniejszy, niżeli wiosną.
Kiedy na barkach dzierżyła krótszą czarną pelerynę, sięgającą za miejsce szlachetnie nazywane czterema literami tak następująco, nosiła na sobie grzeczną zieloną spódnicę z wyższym stanem, lekko przed kolano. A także coś przypominającego białą, miejscami obleczoną czarnym nieokreślonym wzorem bluzkę, z klasycznym krótkim rękawem, któremu nie można było z powodu obecności rozpiętej szaty, przyjrzeć się dokładniej. Wciąż nagminnie zataczała jedno wielkie koło kiedy idąc za nieszczegółowymi wskazówkami wciąż strategiczne miejsce omijała, traktując je jak najzwyklejszą w świecie fontannę, w której przecież nie byłoby nic wartego uwagi. Przychyliła się w zamyśleniu bliżej, nim z owego nie wyrwał ją nieznany, męski głos na brzmienie którego mogłaby podskoczyć, ale zachowując resztki godności powstrzymała się przed tym, zaraz to podejrzliwie, z przymrużeniem oczu spoglądając przez jedno z własnych ramion.
- Mogłabym Cię zaprosić na pogrzeb? Przyszedłbyś z ładnym, dużym wieńcem, a w tracie składania wspomnianego, uroniłbyś łzę. Albo dwie. Odszedłbyś, a wszyscy by się zastanawiali, dlaczego akurat Ty. - Wymamrotała, nim nie wyprostowała się, odsuwając jeszcze do niedawna przychyloną nad taflę wody, dłoń. Obróciła się ostrożnie, na pięcie w pewnym sensie naprawdę obawiając się tego, że rozmówca okaże się nieobliczalny. Trudno było ukryć fakt, że wstępnie zlustrowała go wzrokiem zaczynając mniej więcej, gdzieś od połowy, wzrokiem przelatując to na dłonie, na włosy, a na samym końcu na najważniejszą w tym wszystkim twarz.
Osiem na dziesięć. Plus minus za komentarz. Odruchowo przygryzła wnętrze swojego policzka. Ale tak szybko jak to zrobiła, tak w porę się opamiętała. W końcu była już duża.
- Próbowałeś? Może Ci pomóc? Pewnie zjawiasz się tu co kilka dni. Ale za każdym razem Ci nie wychodzi. W jaki sposób będą mogli zidentyfikować Twoje ciało? Nie wiem jak Ci na imię. Moglibyśmy też razem. Wszyscy by mówili, że znaliśmy się latami, ale nie mogliśmy się zjednać. - Zacisnęła usta w cieńszą linię, kiedy skończyła niecodzienny monolog w pewnym sensie oczekując reakcji. Jednej. Jedynej. Tej, w której spełni się scenariusz w którym mężczyzna po prostu machnie na nią dłonią, a później odejdzie stukając się w czoło. Skrzyżowała ręce na piersiach, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę nim nie wykonała kilku kroków które odwiodłyby ją od krawędzi fontanny. On na pewno nie wiedział, gdzie powinna zmierzać. Chociaż... Absurdem byłoby pytanie przypadkowego przechodnia o to, gdzie mogłaby znaleźć smoki. Zsunęła ze sobą w zamyśleniu brwi. Postanowiła, że spróbuje podstępem zorientować się, co wie.
- Pewnie do tego wszystkiego palisz jak smok! A żeby tego było mało, to...  Zachodzisz wszystkich od tyłu. To znaczy, mnie. Teraz. I to bez pukania. Znaczy. No. - Zagroziła mu z ledwo utrzymywaną powagą wymalowaną na twarzy palcem, chociaż groźba nie wyglądała na groźną.
Hector Nott
Hector Nott
Pracownik, Biuro Wyszukiwania i Oswajania Smoków

Dodatkowe informacje biograficzne
AKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 11 i pół cala, berberys, włókno ze smoczego serca; sztywna, matowa, zdecydowanie sfatygowana. I, co tu dużo mówić, dość paskudna.
OPANOWANE ZAKLĘCIA:
OPIS POSTACI: -Widzisz, Hec zawsze miał być tym najlepszym dzieckiem. Tak, miał, to znaczy- nie był. Ale nie mów nic, proszę. Zresztą co byś o nim powiedziała, gdybyś mogła? Wszyscy wiemy, jak bardzo cię skrzywdził. Ale to było kiedyś, kiedyś, wiesz? Ja myślę, że on żałuje. Wiem, że Ty w to wątpisz, ale mimo wszystko to ja znam go dłużej. Pamiętasz jego zdjęcie na rodzinnym drzewku? Bo ja pamiętam je bardzo dobrze. Jego matka je uwielbiała, bo wyglądał tam jak Nott. Tak, jak Nott, to znaczy- tak, jak powinien. Bo przecież Hector nie był brzydkim chłopcem. Od zawsze był ładnym dzieckiem, chociaż tak, to prawda, często bywał blady, jakby niezdrowy. Nie lubiłam wtedy na niego patrzeć; sama wiesz, jakie ma oczy. Tak, tak, niebieskie jak bławatki, wiesz, że to wcale passé tak się nimi zachwycać? Zresztą, w tych oczach nie ma żadnych kwiatów. Raczej niebo; pięknie wygląda, gdy jest radosne, bezchmurne i gdy figlarnie błyszczy, ale kiedy przychodzi burza... Kiedy przychodzi burza, to sama wiesz najlepiej. Ach, zresztą, co ja, stara kobiecina, mogę ci powiedzieć? Ostrzegałam cię przecież, że to się źle skończy. On ma oczy wiecznego dziecka. Mały Piotruś Pan, wspaniały kompan do zabawy, ale tylko dziecko, które ucieknie z krzykiem, kiedy spróbujesz wcisnąć mu pierścionek, albo pokaże ci język, kiedy pogonisz go do pracy. Wiesz, że nigdy nie wyprostował sobie nosa? Od czasu, kiedy złamał go w dzieciństwie, został mu właśnie taki, jak tu, na tym zdjęciu. Krzywy jak kruczy dziób. Ale Hec sie uparł, a wiadomo przecież, że od jego uporu odwrotu nie ma. No, to taki nos zostawił. Potem doszła jeszcze ta paskudna blizna na policzku, odkąd ten norweski smok wyrwał im się spod kontroli. Wiesz, potem w Proroku pisali, że gdyby nie Hec, to bydle odgryzłoby tamtym ludziom głowy. Ciii, nie przerywaj mi; przecież wiem, że to odważny chłopak. Zresztą, niech mnie szlag trafi, jeśli ta jego odwaga nie jest w większym stopniu brawurą, niż czymkolwiek innym. Och, popatrz, tutaj mam zdjęcie niedługo po skończeniu Hogwartu. Tak, Hec od zawsze był ładnym chłopcem. Żaden dziw, że uganiało się za nim tyle dziewcząt... Och, na Merlina, nie patrz tak na mnie. Wiem, że ty też się za nim uganiałaś. No i co z tego? To przecież żaden wstyd. Bo był ładnym chłopcem, oj, tak. Popatrz tylko na jego włosy; nigdy nie potrafił ich do końca uczesać, zawsze tak niesfornie stroszyły mu się tu, o tu, na czubku głowy. Zawsze mnie karcił, kiedy próbowałam mu je poprawić. Miał piękne włosy; kasztanowe, gęste i miękkie, aż przesypywały się między palcami. Często potrząsa głową, kiedy chodzi, i wtedy te włosy wszystkie na raz spadają mu na czoło. To wina jego chodu, niech mnie; w końcu tak dziwnie stawia stopy, straszliwie je wykrzywia, jakby chciał wygiąć je w pałąk i złączyć w literę X. Co mówisz? Och, tak, to prawda, ale przecież wiesz, że ma to od zawsze. Ten chód, jakby wiecznie był dumny, pewny siebie, nonszalanckie powłóczanie piętami i wiecznie te ręce w kieszeniach. W domu nikt go za to nie karcił... a zresztą i tak robiłby to, co by chciał, niezależnie od karcenia, oj, tak. Kiedy skończył Hogwart, straszliwie urósł i zmężniał na studiach. Kiedy próbowałam złapać go za ramię, było jak głaz, uwierzysz, jak głaz, same mięśnie! Nie śmiej się ze starej kobiety; a bo to nie wiesz, że tak nieładnie? Chociaż może masz rację, bez mięśni nie dałby rady utrzymać na wodzy nawet smoczątka. I tak, nie mylisz się. Wygląda na miłego chłopaka. Przecież jest miłym chłopakiem, na Merlina! Tylko wiecznym dzieckiem. Rozkapryszonym, pewnym siebie, roztargnionym dzieckiem, które żyje tylko i wyłącznie dla siebie czy też własnej rozrywki. Nigdy ci o tym nie mówiłam, ale jego matka strasznie płakała nocami, bojąc się, że któregoś dnia będzie musiała wypalić ten jego śliczny portrecik z rodzinnego drzewka. Bo Hec nie był przykładnym Nottem, oj, nie był! I nie jest, gwoli ścisłości. Zupełnie nie obchodzi go opinia kogokolwiek poza nim samym, więc i robi to, na co ma ochotę. Zamiast Ministerstwa wybrał smokologię, tak na przykład, i wyjechał na rok stażu do Rumunii. A tam... A tam, niech go Salazar ukarze, wyprawiał to, na co miał żywną ochotę. Do tej pory zresztą nikt nie zna całej prawdy, plotki jedynie. Ponoć na miesiąc zaciągnął się do czarodziejskiego cyrku i pod przykryciem bułgarskiego nazwiska tresował tam wszystkie groźne magiczne stworzenia. Plotka głosi też, że uwiódł raz pewną półwilę, a potem zostawił ją, a ona z rozpaczy próbowała się otruć. Eksperymentował z eliksirami i stworzył dziwaczny mutagen, który zniszczono pospiesznie w obawie o przykre skutki. Zwiedził lotem Rumunię na oswojonym smoku. Skutkiem eksperymentalnych zaklęć wywołał olbrzymią zamieć, która nękała jedno z uniwersyteckich miasteczek przez całe dwie doby. I Merlin jeden wie, co jeszcze wyprawiał ten chłopak. Nie kręć tak głową, bo przecież wiem już, co chciałaś powiedzieć. Tak, to przez jego ambicję i spryt, ale one doprowadzą go kiedyś przed Wizengamot, wspomnisz moje słowa. Że czarujący? Że ma poczucie humoru? Ironiczne, na dodatek? Wszystko prawda, wszystko prawda, przecież wiem o tym, moje dziecko. Tak, tak, inteligencji też mu nie brakuje... ale nie zapominaj, proszę, powiedzieć też o absolutnym braku zdroworozsądkowego myślenia, o zadufaniu, o arogancji i wybuchach szału. No, nie czerwień się tak, moja panno! I nie obrażaj się tak na jego starą nianię. To żaden wstyd stracić głowę dla takiego chłopca. Och, byłbym zapomniała... Słyszałaś już, że jego ojciec znalazł mu narzeczoną?

PisanieTemat: Re: →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia  →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia EmptyCzw 21 Sty 2016, 20:54

Hector lubił kobiety. I nie był w tej sympatii, jak mógł się domyślać, odosobniony; trudno było nie lubić kobiet. Kobiety były z reguły miłe, ładnie pachniały, miały miękkie dłonie i ślicznie się rumieniły. Nie, żeby Hector na widok kobiety zachwycał się jej równą płytką paznokciową ani zapachem mydła i świeżości; był wreszcie mężczyzną, mężczyzną z krwi i kości, a przynajmniej tak lubił o sobie mniemać. Niemniej jednak lubił kobiety, za ich powab i za ich urodę, nawet wtedy, kiedy bezczelnie wodziły go za nos, co w ostateczności nie zdarzało się zbyt często. To on był tym, który budził się nad rankiem w cudzej pościeli i wyskakiwał przez okno, zostawiając po sobie niedopałki papierosów i bukiet naprędce wyczarowanych kwiatów. To on był tym, który znikał bez pożegnania, który uśmiechał się, mrugał, kupował wino i obiecywał koronę i kryształowe pantofelki, żeby zniknąć wtedy, kiedy było mu to wygodne. Nie rozumiał uczuć, nie rozumiał i rozumieć nie próbował, zamiast tego uciekając z krzykiem na widok łez i zatykając sobie uszy, kiedy ktoś czynił mu wyrzuty. Tak było znacznie wygodniej- przynajmniej dla niego. Dopóki siedzący w nim wieczny chłopiec czuł się szczęśliwy, dopóty czuł się szczęśliwy sam Hector.
Widząc więc kolejną kobietę, mimowolnie otaksował ją wzrokiem, szybko, aczkolwiek całkiem skrupulatnie. Ruda... tak, chyba ruda, chociaż nie ruda w ten najgorszy, wiewiórkowaty sposób, kojarzący mu się z akrobatką z rumuńskiego cyrku, która dorwała go, gdy próbował chyłkiem umknąć przez okno. Co więcej, uwiesiła się na jego nodze, uparcie nie puszczając, dopóki nie napuścił na nią stada rozwścieczonych kanarków i nie wydostał się na zewnątrz. Do tej pory z goryczą wspominał zresztą połowę nogawki całkiem przyzwoitych spodni od garnituru, która została w uścisku piegowatej dłoni.
A zatem ruda i piegowata, mniej niż wiewiórka, bardziej jak rdzewiejące późną jesienią kasztany, piegi, jasna skóra, raczej drobna sylwetka i coś zadziornego w linii zadartego jakby nosa i kształtnych ust.
Nie odsunął się nawet o krok, w dalszym ciągu z lekką kpiną popatrując na nowopoznaną, i dość ostentacyjnie wydmuchując z usta kłęby dymu. Nawet on wydawał się ciężki i ospały w wibrującym od gorąca powietrzu. Hector mimowolnie sięgnął dłonią w górę, poszukał nią węzła od krawata i pociągnął kilka razy, rozpaczliwie licząc na to, że w jakiś sposób sprawi, że przestanie się dusić. Nie przestał.
Nie zdziwiło go to, co wyrzuciła z siebie dziewczyna; może jedynie w niewielkim stopniu zdumiała go ilość słów, którą zdołała wypowiedzieć na jednym wydechu. Objętości płuc, co skonstatował z pewnym podziwem, pozazdrościć mógłby jej nie jeden palacz. On zazdrościć jednak nie zamierzał. W końcu kim mogła być? Uczennicą Hogwartu, co stwierdził po dłuższej chwili bacznych oględzin. Dość wygadaną, na dodatek, czego nie był jeszcze w stanie zaklasyfikować w kategorii plusów czy minusów.
-Mogłabyś- zgodził się, prostując mankiety cholernie niewygodnej białej koszuli.- A ja bym przyszedł. Z wielkim wieńcem i jeszcze większą kokardą. A potem, z pomocą tejże kokardy, upewniłbym się starannie, czy zakneblowali Cię przed zakopaniem w ziemi, bo obawiam się, że Twój słowotok położyłby trupem przynajmniej połowę populacji cholernego podziemnego robactwa.
Następnie uśmiechnął się leniwie i przestąpił z nogi na nogę. Był od niej wyższy. Dobrze. Nie było nic bardziej uwłaczającego od ustępowania czegoś kobietom w jakiejkolwiek kwestii; chociażby i wzrostu. Może w szczególności jego? Lubił kobiety, rzecz jasna, ale znacznie bardziej lubił jednak samego siebie.
A poza tym Nottom z reguły należało się to, co najlepsze. Prosta i skuteczna filozofia życiowa.
-Nazywam się Hector- mruknął w odpowiedzi, wciąż dzielnie nie pozwalając się wybić z równowagi. W gruncie rzeczy całe spotkanie zaczynało go prawie, prawie bawić; zasadniczo było też znacznie lepsze od pracowania. Chociaż sam Merlin wiedział, że już od pięciu minut powinien uwijać się przy przycinaniu smoczych pazurów.- Wyobraź sobie, jaka piękna byłaby to historia. Złączeni przez los aż do tragicznego końca, utopieni w fontannie pełnej padniętych much i łez wzruszenia, mężny Hector i jego ruda wiewiórka.
Powstrzymał chęć parsknięcia śmiechem, pospiesznie zaciągając się dymem, który wdzięcznie zdławił wszelkie objawy radości. W ostateczności nie było ich jednak zbyt wiele; cholerny upał, duszący go krawat, tłusta mucha, która prawie wleciała mu do ucha, i wizja czekającej go pracy. Kwestia pracy sprawiła, że podskórnie niecierpliwił się, jednak nie zamierzał odejść przed dowiedzeniem się, czego, do ciężkiego licha, szukała tu ta... dziewucha.
-Za kogo Ty mnie masz, jeśli można wiedzieć? Za zbereźnika? Kurwę nierządną? Żebym tak pukał każdą dziewczynę stojącą przed fontanną, to bym od pukania odpędzić się nie mógł- odparł, markując wdzięcznie urażony ton, i wdeptując w ziemię niedopałek po papierosie. W myślach zaczął mu świtać pomysł; a kiedy tylko w jego głowie zaczynało świtać cokolwiek, za każdym razem świtanie to doczekać miało się realizacji.
-I owszem, palę jak smok. Nawet więcej, jeśli już jesteś ciekawa. A zapewne jesteś ciekawa, prawda? Bo nie jesteś tu wcale, żeby przeglądać się w tej fontannie. Szukasz smoków. A to jest najwyraźniej Twój szczęśliwy dzień, bo tak się składa, że znam kogoś, kto może Cię do nich zaprowadzić.- Rzucił w odpowiedzi, zadzierając lekko podbródek i uśmiechając się krzywo. Zabawa zaczynała mu się, całkiem umiarkowanie, rzecz jasna!, podobać.
Yvon Mavourneen Hennessy
Yvon Mavourneen Hennessy
Pałkarz Złotych Chimer, Rocznik VII

Dodatkowe informacje biograficzne
AKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: Prezentuje się przyzwoicie. Chociaż mierzy sobie zaledwie dwanaście cali, a z natury jest bardzo giętka, więc co za tym idzie trudna do złamania, przy niektórych zaklęciach zachowuje się nieprzyjemnie głośno. W rdzeniu umieszczony został szpon hipogryfa, całość zaś została wykonana z drewna derenia przyczyniającego się do wydawania rozpraszających świstów.
OPANOWANE ZAKLĘCIA: Incarcerous, Drętwota, Relashio, Riddiculus, Bąblogłowy, Jęzlep, Salvio Hexia, Antivenenum, Linia Wieku, Protego Horribilis, Sardinus Eructo, Trantallegra, Herbivicus, Waddiwasi, Nox, Deprimo, Locomotor, Mobiliarbus, Glisseo, Bonum Ignis, Obliviate, Lapifors, Oculus Lepus.
OPIS POSTACI: Siedemnastoletnie dziewczę, mierzące sobie sto siedemdziesiąt sześć centymetrów wzrostu o budowie wdzięcznej. Rozumiejąc przez to uwydatniony, średni ale krągły biust oraz wyraźnie zaznaczone biodra z naturalnym wcięciem w okolicy talii. Włosy, w kolorze miedzi sięgają mniej więcej do połowy pleców. Naturalnie są nieco pofalowane. Dłonie z wyraźnie zaznaczonymi kostkami, wąskimi nadgarstkami, spiłowanymi na migdałowaty kształt paznokciami. Skóra jest koloru jasnego. Wyróżnia się przede wszystkim piegami, które przybierając różne kształty, oraz odcienie koloru brązowo-pomarańczowego znajdują się w ilości nadprogramowej wszędzie. Pomiędzy jedynkami można spostrzec charakterystyczną, niedużą przerwę.

https://mortis.forumpolish.com/t239-zwierzeta-yvon https://mortis.forumpolish.com/t337-dziennik-yvon https://mortis.forumpolish.com/t238-skrytka-nr-472
PisanieTemat: Re: →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia  →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia EmptyPią 22 Sty 2016, 00:23

Naprawdę nie powinna oceniać po pozorach. Ale nie była w stanie powstrzymać się, przed tym nagannym nawykiem kiedy z zaciekawieniem zawieszała wzrok na rozmówcy, w mniemaniu rozgadanego dziewczęcia nieszczególnie lubującego się, w zapinaniu na ostatnie guziki. Hennessy należała do typu kobiet które oglądały się za mundurami, za mężczyznami w wyprasowanych koszulach ze starannie zawiązanymi krawatami – chociaż uparcie powtarzała sobie, że największe wrażenie wywierał na niej buntowniczy styl, trudno byłoby ukryć fakt, że wzroku od takiego widoku nie mogła łatwo odwieść instynktownie powtarzając sobie, że dystyngowany, formalny ubiór świadczył o majętności. Chociaż na pieniądze nie była szczególnie chytra, a przygrzewające, naprawdę denerwujące słońce mimochodem zmuszało do zrzucenia z ramion przypominającego szatę lekkiego, zwiewnego płaszczyka nie mogła oprzeć się wrażeniu, że rozmówca najpewniej nieco od niej starszy, zajmował ważne stanowisko.
Wspomniany nie zamierzał odsunąć się na należytą odległość. Dlatego też kiedy udało się jej spostrzec, że wspomniane przesuwanie się na pewno zostanie przez Notta kierującego się innymi, nieznanymi zasadami źle sumiennie poszła w zaparte, przystając, aby zadrzeć odrobinę głowę, by wciąż utrzymywać stosunkowo częsty kontakt wzrokowy.
- Ci, którzy właśnie na tym cmentarzysku chowaliby swoich zmarłych, na pewno byliby mi wdzięczni! Przynajmniej mieliby stu procentową pewność, że plugawe robactwo regularnie nie zagnieżdża się, we wnętrzu ich krewnych. - Uśmiechnęła się sympatycznie w trakcie wypowiadania słów, nim nie przechyliła własnej głowy nieznacznie w bok. Zdarzało się, że nie kontrolowała wyuczonych latami odruchów takich jak przewracanie oczyma, w momencie kiedy uważała coś za niezwykle absurdalne czy bawienie się własnymi palcami, kiedy bywała podenerwowana w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Spuściła na moment przysłowiową gardę, kiedy skrupulatnie zapakowywała zwiniętą wierzchnią odzież do niewielkich rozmiarów plecaka, który później zarzuciła z powrotem na ramię, przykładnie się prostując, aby przynajmniej przez ulotny moment wyglądać na wyższą. Chociaż przyjmowała z góry, że prawdziwi mężczyźni zaczynali się wtedy, kiedy byli od niej wyżsi, a do szczególnie niskich nie należała – to frustrowała się faktem, że przy Hectorze naprawdę nie miała możliwości poszczycenia się wzrostem.
- Wiewiórka Yvon. Historie o mężnym Hectorze nie przeminą. Usłyszy się jeszcze nie raz, że kiedy znalazł się u skostniałych stóp Śmierci, ta łaskawie, za te piękne oczy, podarowała mu drugie życie. Ale on z niego nie skorzystał. Zadusił się własnym krawatem, w imię nieprzemijającej miłości! O. - Skwitowała. Teatralnie skłoniła się przed nim, charakterystycznie chwytając między palce krańce spódnicy, aby zwinnym ruchem wspomnianą rozpostrzeć. Normalnie nie prowadziła podobnych konwersacji, na pewno nie z osobami zupełnie nieznanymi, ani z mężczyznami przywłaszczającymi sobie teoretycznie Hennessy, jako wiewiórkę-towarzyszkę niecodziennych przygód. To byłoby dobre określenie na sytuację, w której się teraz znaleźli.
To nie było zwykłe, formalne spotkanie polegające na suchym uścisku dłoni, sileniu się na uśmiechy i wspomnieniu, że zaiste na zewnątrz jest naprawdę gorąco. Było. To prawda.
- Szczerze? Dobrze. A więc nie będę kłamać. Grzeczne dziewczynki nie kłamią. Za... Bałamutnika. Deprawatora. Rozpustnika. Wsz... Wszeteczcznika! A poza tym, pewnie kiedy zamawiasz zupę, bierzesz do niej chleb. - W momencie, w którym wypowiadała ostatnie zdanie, chwyciła dłonią jego krawat za który szarpnęła, ni to mocno, ni lekko uśmiechając się przy tym nieco zbyt zadziornie, niżeli dziewczę wychowywane w rodzinie z zasadami powinno. A kiedy owy puściła, mruknęła z wymalowanym na twarzy triumfalnym półuśmieszkiem który mimochodem skryła za dłonią. Spojrzała mu przez ramię, w kierunku skrytego Merlina który tylko przyglądał się rozmawiającej parze. W głębi duszy cieszyła się, że to nie on do niej podszedł. Na pewno chciałaby go szybko zbyć. Westchnęła. Upał naprawdę bardzo dawał się we znaki. Gdyby w porę nie ugryzła się w język, na pewno zapytałaby starszego, czy to słońce tak grzeje, czy to on tak rozpala. Tani chwyt. Ale działał. Przynajmniej wśród niedoświadczonych życiem chłopaczków, przemierzających szkolne mury.
- Wychodzi na to, że miałam rację. Często tu przychodzisz. Mimo wszystko, trudno mi uwierzyć, że po to, żeby rozmyślać o życiu. Fontanna to Twoje miejsce biznesowych spotkań? - Zagaiła. Palcami zgarnęła dłuższe pasma włosów w kolorze miedzi na jeden z boków, przy okazji sprawdzając czy nie pogubiła widniejących na uszach skromnych, oczywiście czarnych jak przyszłość uczennicy klipsów. Zastanawiała się nad tym, ale tylko przez chwilę, gdyż na rozmyślenia nie miała zbyt wiele momentów czy gadatliwy Nott wyczuł, ile może mieć na karku lat. Zamierzała trzymać się swojej wersji. W końcu chwalenie się na lewo i prawo tym, że jest się wciąż niepełnoletnim szczeniakiem nie należało do najrozsądniejszych. Takich to zawsze omijała dobra zabawa, takim to tylko kłody pod nogi rzucano i powtarzano, że tego i tamtego nie wolno.
- Nie szkoda Ci zdrowia? A skąd wiesz? Może przyjechałam tu po to, żeby wygrzebywać z fontanny grosze? A może chciałam sobie w niej umyć nogi, ale mi przeszkodziłeś. I. I...  Kłamiesz. Udowodnij. Zaraz się mnie zapytasz, czy ta chusteczka nie pachnie mi chloroformem. A wcześniej wspomnisz o tym, czy nie poszłabym z Tobą albo Twoim kolegą w ustronne miejsce w którym trzymają małe kotki i cukierki... - Wzdrygnęła się na myśl o takich spotkaniach, a przede wszystkim konsekwencjach które mogłyby sprawić, że nie wyszłaby z miejsca zdarzenia żywa. Zresztą. Co by rodzice powiedzieli? Co na to szkoła? Sąsiedzi? Muchy? Roztocza?
Hector Nott
Hector Nott
Pracownik, Biuro Wyszukiwania i Oswajania Smoków

Dodatkowe informacje biograficzne
AKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 11 i pół cala, berberys, włókno ze smoczego serca; sztywna, matowa, zdecydowanie sfatygowana. I, co tu dużo mówić, dość paskudna.
OPANOWANE ZAKLĘCIA:
OPIS POSTACI: -Widzisz, Hec zawsze miał być tym najlepszym dzieckiem. Tak, miał, to znaczy- nie był. Ale nie mów nic, proszę. Zresztą co byś o nim powiedziała, gdybyś mogła? Wszyscy wiemy, jak bardzo cię skrzywdził. Ale to było kiedyś, kiedyś, wiesz? Ja myślę, że on żałuje. Wiem, że Ty w to wątpisz, ale mimo wszystko to ja znam go dłużej. Pamiętasz jego zdjęcie na rodzinnym drzewku? Bo ja pamiętam je bardzo dobrze. Jego matka je uwielbiała, bo wyglądał tam jak Nott. Tak, jak Nott, to znaczy- tak, jak powinien. Bo przecież Hector nie był brzydkim chłopcem. Od zawsze był ładnym dzieckiem, chociaż tak, to prawda, często bywał blady, jakby niezdrowy. Nie lubiłam wtedy na niego patrzeć; sama wiesz, jakie ma oczy. Tak, tak, niebieskie jak bławatki, wiesz, że to wcale passé tak się nimi zachwycać? Zresztą, w tych oczach nie ma żadnych kwiatów. Raczej niebo; pięknie wygląda, gdy jest radosne, bezchmurne i gdy figlarnie błyszczy, ale kiedy przychodzi burza... Kiedy przychodzi burza, to sama wiesz najlepiej. Ach, zresztą, co ja, stara kobiecina, mogę ci powiedzieć? Ostrzegałam cię przecież, że to się źle skończy. On ma oczy wiecznego dziecka. Mały Piotruś Pan, wspaniały kompan do zabawy, ale tylko dziecko, które ucieknie z krzykiem, kiedy spróbujesz wcisnąć mu pierścionek, albo pokaże ci język, kiedy pogonisz go do pracy. Wiesz, że nigdy nie wyprostował sobie nosa? Od czasu, kiedy złamał go w dzieciństwie, został mu właśnie taki, jak tu, na tym zdjęciu. Krzywy jak kruczy dziób. Ale Hec sie uparł, a wiadomo przecież, że od jego uporu odwrotu nie ma. No, to taki nos zostawił. Potem doszła jeszcze ta paskudna blizna na policzku, odkąd ten norweski smok wyrwał im się spod kontroli. Wiesz, potem w Proroku pisali, że gdyby nie Hec, to bydle odgryzłoby tamtym ludziom głowy. Ciii, nie przerywaj mi; przecież wiem, że to odważny chłopak. Zresztą, niech mnie szlag trafi, jeśli ta jego odwaga nie jest w większym stopniu brawurą, niż czymkolwiek innym. Och, popatrz, tutaj mam zdjęcie niedługo po skończeniu Hogwartu. Tak, Hec od zawsze był ładnym chłopcem. Żaden dziw, że uganiało się za nim tyle dziewcząt... Och, na Merlina, nie patrz tak na mnie. Wiem, że ty też się za nim uganiałaś. No i co z tego? To przecież żaden wstyd. Bo był ładnym chłopcem, oj, tak. Popatrz tylko na jego włosy; nigdy nie potrafił ich do końca uczesać, zawsze tak niesfornie stroszyły mu się tu, o tu, na czubku głowy. Zawsze mnie karcił, kiedy próbowałam mu je poprawić. Miał piękne włosy; kasztanowe, gęste i miękkie, aż przesypywały się między palcami. Często potrząsa głową, kiedy chodzi, i wtedy te włosy wszystkie na raz spadają mu na czoło. To wina jego chodu, niech mnie; w końcu tak dziwnie stawia stopy, straszliwie je wykrzywia, jakby chciał wygiąć je w pałąk i złączyć w literę X. Co mówisz? Och, tak, to prawda, ale przecież wiesz, że ma to od zawsze. Ten chód, jakby wiecznie był dumny, pewny siebie, nonszalanckie powłóczanie piętami i wiecznie te ręce w kieszeniach. W domu nikt go za to nie karcił... a zresztą i tak robiłby to, co by chciał, niezależnie od karcenia, oj, tak. Kiedy skończył Hogwart, straszliwie urósł i zmężniał na studiach. Kiedy próbowałam złapać go za ramię, było jak głaz, uwierzysz, jak głaz, same mięśnie! Nie śmiej się ze starej kobiety; a bo to nie wiesz, że tak nieładnie? Chociaż może masz rację, bez mięśni nie dałby rady utrzymać na wodzy nawet smoczątka. I tak, nie mylisz się. Wygląda na miłego chłopaka. Przecież jest miłym chłopakiem, na Merlina! Tylko wiecznym dzieckiem. Rozkapryszonym, pewnym siebie, roztargnionym dzieckiem, które żyje tylko i wyłącznie dla siebie czy też własnej rozrywki. Nigdy ci o tym nie mówiłam, ale jego matka strasznie płakała nocami, bojąc się, że któregoś dnia będzie musiała wypalić ten jego śliczny portrecik z rodzinnego drzewka. Bo Hec nie był przykładnym Nottem, oj, nie był! I nie jest, gwoli ścisłości. Zupełnie nie obchodzi go opinia kogokolwiek poza nim samym, więc i robi to, na co ma ochotę. Zamiast Ministerstwa wybrał smokologię, tak na przykład, i wyjechał na rok stażu do Rumunii. A tam... A tam, niech go Salazar ukarze, wyprawiał to, na co miał żywną ochotę. Do tej pory zresztą nikt nie zna całej prawdy, plotki jedynie. Ponoć na miesiąc zaciągnął się do czarodziejskiego cyrku i pod przykryciem bułgarskiego nazwiska tresował tam wszystkie groźne magiczne stworzenia. Plotka głosi też, że uwiódł raz pewną półwilę, a potem zostawił ją, a ona z rozpaczy próbowała się otruć. Eksperymentował z eliksirami i stworzył dziwaczny mutagen, który zniszczono pospiesznie w obawie o przykre skutki. Zwiedził lotem Rumunię na oswojonym smoku. Skutkiem eksperymentalnych zaklęć wywołał olbrzymią zamieć, która nękała jedno z uniwersyteckich miasteczek przez całe dwie doby. I Merlin jeden wie, co jeszcze wyprawiał ten chłopak. Nie kręć tak głową, bo przecież wiem już, co chciałaś powiedzieć. Tak, to przez jego ambicję i spryt, ale one doprowadzą go kiedyś przed Wizengamot, wspomnisz moje słowa. Że czarujący? Że ma poczucie humoru? Ironiczne, na dodatek? Wszystko prawda, wszystko prawda, przecież wiem o tym, moje dziecko. Tak, tak, inteligencji też mu nie brakuje... ale nie zapominaj, proszę, powiedzieć też o absolutnym braku zdroworozsądkowego myślenia, o zadufaniu, o arogancji i wybuchach szału. No, nie czerwień się tak, moja panno! I nie obrażaj się tak na jego starą nianię. To żaden wstyd stracić głowę dla takiego chłopca. Och, byłbym zapomniała... Słyszałaś już, że jego ojciec znalazł mu narzeczoną?

PisanieTemat: Re: →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia  →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia EmptySob 23 Sty 2016, 20:33

Hector nie znosił pracować. Zresztą, być może czysta niechęć płynęła nie tyle z wewnętrznego sprzeciwu wobec wszelkich praw panujących na świecie i regulujących jego panowanie. To czysty efekt wrodzonego snobizmu, starannego wychowania, które odbierał już od narodzenia. Równy, odprasowany grzecznie kołnierzyk. Czyste mankiety koszuli, wystające spod rąbka czarnej szaty czarodzieja. Mechaniczne dobieranie odpowiedniej wielkości posrebrzanego widelczyka do podawanego na posrebrzanym talerzu homara. Perfekcyjne kontrolowanie dziecięcych zaklęć bezróżdżkowych; choć w tym aspekcie, o czym sam doskonale wiedział, do perfekcyjności był daleki. Dobre dziecko powinno wyczarowywać srebrne iskierki i sprawiać, że kwiaty w porcelanowych wazonach rozkwitają ku uciesze żylastej, gorzkiej matki. Hector natomiast wolał je podpalać. Ku uciesze własnej.
Do grona zachowań perfekcyjnych, niemalże dziedzicznych, wypracowanych później u młodego panicza jak odruch chwytania rzuconej zabawki przez psa, dołączyło również przeświadczenie o wielkości własnej. Bo tym właśnie miał stać się każdy Nott- kimś ważnym, znaczącym. Kimś, kto zapisze swoją historią wcale obszerną kartę w dziejach czarodziejskiego świata. Pal licho, czy zrobi to atramentem czy krwią- oby z rozmachem. A rozmachu, cholera, Hectorowi nie brakowało z pewnością.
A zatem nie pracował, bo nie musiał. Zwyczajnie i przygnębiająco nudno. Praca, jak lubił twierdzić, należała się ludziom pozbawionym wyobraźni. I pieniędzy, oczywiście, pieniędzy również. W swojej wspaniałomyślności Hector bez wahania zapragnął odstąpić tym biedakom wszelkie zawody świata, z łatwością wynajdując sobie inne zajęcia. Finalnie i tak miał stać się kimś, Nottowie zawsze zyskiwali sławę i tytuły- nieważne, ilu nieodpowiednim dziewczętom miał uprzednio skraść serce (i nie tylko zresztą, co podkreślał z raczej nieskrywanym samozadowoleniem), ile przedmiotów i budynków zniszczyć nieumyślnie rzuconym zaklęciem, ile zaciągnąć długów i złożyć obietnic bez pokrycia.
Przez jakiś czas takie życie bawiło go, rzecz jasna. Bawiło go wybornie, niemalże tak samo, jak zawstydzanie własnych rodziców i sukcesywne zdobywanie różnorakich przydomków. W Bułgarii, na przykład, nazywano go Nieustraszonym. I Angielskim Kurwiarzem, to jednak z powodzeniem nauczył się ignorować.
Jednak każdego kiedyś dopada przeznaczenie.
Tak i jego dopadły smoki.
Smoki, które, jakby na to nie patrzeć, musiały czekać na niego ze zniecierpliwieniem. Rosnącym, na dodatek, z upływem każdej minuty. Ale jemu, psia mać, wszakże bardziej się z tego powodu nie spieszyło.
-Yvon- powtórzył niespiesznie, mrużąc lekko oczy. W porządku. Yvon nie było pretensjonalne, nie miało też nachalnego podszycia pensjonarki, więc w ostateczności mógł nazywać ją Yvon zamiast Wiewiórką. Mógł, to jest; nie musiał.- Twoja wyobraźnia mnie zdumiewa. I uwrażliwia. A w pięknych oczach zaraz pojawią się łzy wzruszenia.
Mruknął, uśmiechając się lekko, krzywo i z zaciekawieniem przypatrując się jej gestom. Dziewczęco pochyliła głowę na bok, zainteresowanie czy może zawstydzenie?, chociaż, cholera, czy to nie wszystko jedno? Może było jej zwyczajnie gorąco, a może chciała zedrzeć z niego koszulę. Hector kobiet nie rozumiał. I próbować tego zrobić nie zwykł.
Dlatego też nie przewidział jej kolejnego gestu. Zareagował mimowolnie, automatycznie jakby, chwytając za drobną dłoń, która złapała go za krawat. Dłoń była dziewczęca, miękka i ciepła. Gorąca. Jak wszystko dookoła niego. Dlatego kiedy ją uścisnął, zrobił to krótko, delikatnie, i szybko puścił. Po czym uśmiechnął się, możliwie jeszcze bardziej krzywo niż chwilę wcześniej.
-Kiedy to Ty mnie... bałamucisz. Molestujesz i bezwstydnie zakłócasz przestrzeń osobistą. Czy to jest ten moment, w którym zaczynam krzyczeć?- Upewnił się leniwie, i, nie czekając na odpowiedź, zdobył się na wysiłek zamachania ramionami.- Hej, dobrzy ludzie! Napadła mnie ruda rozpustnica! Za nogi ją, i do fontanny!
Spojrzał na nią, śmiejąc się i prowokująco unosząc brew.
-Psssst. Pewnie niejeden się skusi na łapanie takich zgrabnych nóg, więc hej, podpowiem Ci coś.- Pochylił się nieco, umiarkowanie zadowolony, że przewyższał ją wzrostem.- W tym rozdziale tej bajki zaczynasz uciekać.
Następnie odsunął się, oparł o ocembrowanie fontanny i odetchnął głęboko. Gorące powietrze zaczęło go przytłaczać, irytować i nużyć. W tej właśnie kolejności. Mimo wszystko dość dobrze się bawił, więc uznał, że na ewakuację do miejsca pracy przyjdzie jeszcze czas.
-Fontanna to moje miejsce do deprawowania- mruknął, rozluźniając węzeł krawatu przy szyi.- I, od czasu do czasu, topienia kociąt i palenia czarownic. Twoja wiedza została zaspokojona?
Następnie zmarszczył lekko brwi, szczerze zastanawiając się nad jej następną wypowiedzią. Chociaż, co musiał przyznać niechętnie przed samym sobą, tempo wyrzucanie z siebie słów przez tę dziewczynę nie przestało go zadziwiać. Jeszcze.
-Chloro... co?- Zapytał, autentycznie zdziwiony, jednak szybko zaniechał dociekań.- Och, Salazarze, jeśli zamierzasz myć tu nogi, to ja stąd uciekam. Bezzwłocznie. Zabierając za sobą wszystkie kotki i cukierki.
Dodał jeszcze, krzywiąc się teatralnie, po czym mimowolnie powtarzając jej gest przechylenia głowy w bok.
-Udowodnię, ha, dlaczegóż by nie. Ale smoki, Wiewiórko, to nie jest byle co. Dużo o nich czytałem, zanim znalazłem to miejsce, Ty zresztą pewnie też. To duże bydlaki, przebiegłe i silne. Straszne. Wątpię, żeby wystarczyło Ci odwagi do spotkania zeń tête-à-tête- rzucił powątpiewającym tonem, przeciągając leniwie samogłoski. W głębi duszy miał nadzieję, że była Gryfonką.
Dlaczegóż to? Z jednego, bardzo prostego zresztą, powodu.
Z brawurą Gryfonek igrało się zdecydowanie najzabawniej.
Yvon Mavourneen Hennessy
Yvon Mavourneen Hennessy
Pałkarz Złotych Chimer, Rocznik VII

Dodatkowe informacje biograficzne
AKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: Prezentuje się przyzwoicie. Chociaż mierzy sobie zaledwie dwanaście cali, a z natury jest bardzo giętka, więc co za tym idzie trudna do złamania, przy niektórych zaklęciach zachowuje się nieprzyjemnie głośno. W rdzeniu umieszczony został szpon hipogryfa, całość zaś została wykonana z drewna derenia przyczyniającego się do wydawania rozpraszających świstów.
OPANOWANE ZAKLĘCIA: Incarcerous, Drętwota, Relashio, Riddiculus, Bąblogłowy, Jęzlep, Salvio Hexia, Antivenenum, Linia Wieku, Protego Horribilis, Sardinus Eructo, Trantallegra, Herbivicus, Waddiwasi, Nox, Deprimo, Locomotor, Mobiliarbus, Glisseo, Bonum Ignis, Obliviate, Lapifors, Oculus Lepus.
OPIS POSTACI: Siedemnastoletnie dziewczę, mierzące sobie sto siedemdziesiąt sześć centymetrów wzrostu o budowie wdzięcznej. Rozumiejąc przez to uwydatniony, średni ale krągły biust oraz wyraźnie zaznaczone biodra z naturalnym wcięciem w okolicy talii. Włosy, w kolorze miedzi sięgają mniej więcej do połowy pleców. Naturalnie są nieco pofalowane. Dłonie z wyraźnie zaznaczonymi kostkami, wąskimi nadgarstkami, spiłowanymi na migdałowaty kształt paznokciami. Skóra jest koloru jasnego. Wyróżnia się przede wszystkim piegami, które przybierając różne kształty, oraz odcienie koloru brązowo-pomarańczowego znajdują się w ilości nadprogramowej wszędzie. Pomiędzy jedynkami można spostrzec charakterystyczną, niedużą przerwę.

https://mortis.forumpolish.com/t239-zwierzeta-yvon https://mortis.forumpolish.com/t337-dziennik-yvon https://mortis.forumpolish.com/t238-skrytka-nr-472
PisanieTemat: Re: →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia  →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia EmptySob 23 Sty 2016, 22:52

Chociaż w chwili, w której Yvon zaczynała stopniowo wchodzić w nastoletni, burzliwy czas przepełniony niezdrowym zainteresowaniem sprawami nieodpowiednimi, najbliżsi zliczający się do grona wychowującej rudowłosą rodziny, starali się przykładać dużą uwagę do tego, aby nauczyć narwaną dziewczynę, że wplątywanie starszych od siebie mężczyzn w gry, przede wszystkim słowne nie należało do posunięć najrozsądniejszych. Wspomniana nie raz zapominała. Grunt, to bunt! Ha.
Głucha na wspaniałomyślne rady starszych, starała się zaciekawić Hectora rozmową. W tym wieku wykształcenia nie miała dużego. Majątkiem w rzeczy samej mimo pozorów nie mogła się poszczycić, zaś wiek, który ku uciesze wszystkich pozostawał wielką tajemnicą świadczył źle o Gryfonce. Znajdywała się na granicy, jeszcze do niedawna będąc dzieckiem, które daleko miało się ku dorosłości; teraz z każdym dniem zbliżała się, ku następnemu rokowi życia który, w mniemaniu dziewczęcia rozpocząć miał nowy etap samodzielności. Chociaż w świetle prawa czarodziei, uznawana była już za pełnoprawną dorosłą. Zamartwiała się tym, z powodu marudzenia rodziny mugolskiej, kierującej się zupełnie innymi zasadami.
Hennessy trzymała się tego, że mimo stanu rzeczy – również w momencie, w którym towarzyszyła starszemu należało nie traktować uczennicy z góry, przez pryzmat tego, że wciąż uczęszczała do Hogwartu. Była na tym punkcie bardzo wyczulona.
Myśl o tym czasami wybijała się. Skutecznie wwiercała w tył głowy, nieprzyjemnie kłując, aby w nieoczekiwanym momencie zniknąć, naturalnie ustępując wypowiadanemu zdaniu tudzież skupieniu się na tym, co rozmówca miał w danym momencie do przekazania. Zetknięcie się z obcą dłonią nie było szczególnie emocjonującym doświadczeniem. A szkoda. Naprawdę. Nie łatwo było wywnioskować po przelotnym dotyku, czy rzeczywiście mężczyzna nieprzewidzianym ruchem wprawiał w oczekiwane w napięciu zakłopotanie. A więc to upał sprawiał, że było jej tak ciepło. Ogółem. Ale na 'duszy' troszkę też. Dziwnie. Skóra Hectora chociaż nie miękka, ani delikatna jak to zwykle u kobiet bywało na pewno nie była szorstka. Elastyczna. Zdecydowanie, wciąż młoda, a chociaż dało się znaleźć kilka bruzd czy zadrapań, nie niszczyły one całego wizerunku. Zadbane. Zawiesiła wzrok na jego dłoniach, pokrótce, aby nie wyjść na zbyt zapatrzoną, sprawdzając, czy najważniejsze w tym wszystkim palce miał wystarczająco długie. Nie przeliczyła się. W końcu nie był typem o nieprzyjemnej dla oka, krępej posturze – chociaż odzienie naprawdę dużo zasłaniało, a więc mogło przyczyniać się do złudnego wyobrażenia sobie tego co znajdywało się pod nim. O Panie.
- Ale proszę mi tu nie wmawiać, że sukcesywnie udało mi się Cię zmolestować kiedy nawet nie zacząłeś protestować. Nie kwapisz się też do tego, aby wzywać pomocy. Przyznałbyś się, że lubisz, kiedy Cię obce kobiety zaczepiają. A nie. Molestują. Chociaż to Ty zrobiłeś to pierwszy. - Skarciła się w myślach, a żeby zaprzestać zastanawiania się nad sprawami tak błahymi, a bo przecież szansy najmniejszej u kogoś takiego by nie miała jedynie uśmiechnęła się tajemniczo, przytykając własny palec do ust, aby dać mu do zrozumienia, że wykrzykiwanie na lewo i prawo, że chciałaby go haniebnie wykorzystać nie było konieczne. Zresztą. Naprawdę nie spodziewała się, że ten podniesie głos aby zwrócić na nich uwagę przechodni. Których w gruncie rzeczy nie było aż tylu. Jeśli w najbliższej okolicy ktoś kręcił się, lub przechodził na pewno nie zwracał na nich szczególnie dużej uwagi. Prezentowali się przyzwoicie.
Tylko... Chyba naprawdę mieli nie po kolei w głowie, skoro w pewien sposób odnajdywali ze sobą wspólny język. Rozmowa się toczyła, a to znaczyło, że jeszcze nie wszystko stracone, że może nawet sławetny mężny Hector którego na oczy widziała pierwszy raz w życiu, również czerpał przyjemność z tej niezobowiązującej pogawędki.
Naprawdę zdziwiła się, ponieważ na oburzenie nie było już miejsca w całym tym ambarasie, kiedy krzywo uśmiechający się towarzysz, któremu jeszcze nie potrafiła przypisać dobrego odpowiednika zwierzęcego – chociaż najbliżej, ze względu na włosie było mu do podstępnego Kruczyska, z zapalczywością proponował wrzucenie ją do fontanny. Wiedziała, że nie prędko wybije sobie pomysł z głowy! Wsparła dłonie na biodrach, nim nie stanęła na palcach z zamiarem spojrzenia na niego oskarżycielsko z góry. Ha. Bezskutecznie. Komicznie. Fuknęła.
- Chyba Ci się pomyliło. Myślę, że to ten moment, w którym powinieneś dostać lanie. Ale... Powiedzmy, że zapomniano w tym opowiadaniu wspomnieć o tym, że nieco mi się zmalało od wydychanego przez smoki ciężkiego, ciepłego powietrza. - Burknęła. Naprawdę się na niego nie gniewała. Ale przez moment starała się zachować pozór urażonej księżniczki, która zapomniała o swoich wysokich pantofelkach – których w boju w razie potrzeby, przeciwko mężczyznom używała.
- Ze wszystkich stoisz najbliżej, a mimo tego brakuje Ci odwagi do złapania. - Szepnęła, zaraz to uśmiechając się tak, aby sprezentować przelotnym gestem rząd jasnych, zadbanych zębów. Pewniejsza siebie, zadarła nieco nos wyżej wiedząc doskonale, że Heca skutecznie zgasiła. Przynajmniej tak się jej wydawało, a chociaż mistrzem gaszenia nie była, starała się bardzo.
- Hectorze. Naprawdę myślisz, że tak łatwo taką Wiewiórkę zaspokoić? Trzeba mi jeszcze dużo powiedzieć o tym, dlaczego nie wybierasz do takich uczynków rzeki? Lasu? Góry? A... Nie. Stój!
Nie pozwolę Ci zabrać kotków i cukierków.
- Zastrzegła. Zacisnęła usta w cienką linię, aby na moment powstrzymać się przed komentowaniem kiedy na niego spoglądała. Domyśliła się, że wspomnianych na pewno w pobliżu nie było. A cukierki mogłyby już dawno rozpuścić się w tylnej kieszeni spodni. Mimo wszystko chciała go przy sobie zatrzymać na dłużej. Chociaż trudno było uwierzyć jej w to co mówił, teraz naprawdę musiała usłyszeć więcej.
Podkusiło ją, aby ostatnie wypowiadane słowa powtórzyć, ale kiedy Yvon splątał się język w trakcie pierwszej próby, przygryzła wspomniany. Aby zająć czymś dłonie, odgarnęła niespiesznym ruchem opadająca na twarz niepozorną grzywę, nim nie zmrużyła podejrzliwie oczu.
- Słyszy się czasem o tym, że mogą wyrządzić bardzo duże szkody. Że nawet do śmierci mogą doprowadzić. Ba. Często się to zdarza. Są agresywne. Ale... Pomyśl. Ile można by przesiedzieć w smoczym gnieździe? Czy trzymając w dłoniach skorupy, w których znajdują się mniejsze okazy można usłyszeć ich piski? A może by tak przemierzyć na tych dużych gadach, których wszyscy się tak boją nieboskłony nad nami? - Wyliczała kolejno na palcach z nie małym zaangażowaniem. W głowie miała jeszcze po setki pomysłów, które zamierzała w najbliższej przyszłości zrealizować.  Chociaż świadoma była zagrożenia, a strach spowodowany kontaktem z wielkim bydlęciem na pewno byłby proporcjonalny do wielkości wspomnianego to nie uginała się pod komentarzami tych, którzy na wieść o wejściu na smoka, spoglądaniu mu we wnętrze paszczy, w oczy co tylko mogłoby go bardziej rozjuszyć, jednomyślnie pukali się w czoło. Gryfonka w pewnym wieku wyznaczyła sobie za cel, zbliżenie się do tych niebezpiecznych kreatur samodzielnie lub z czyjąś pomocą. Niemożliwym było jednak podejście do okazu, który na widok człowieka zaczynał ziać ogniem, a gniazdo bronił z niemałą zawziętością uwagi nie zwracając na niezrozumiałe tłumaczenie się. Musiała spokojniej, głębiej nabrać w płuca brakującego powietrza, ponieważ prawie się z ekscytacji zapowietrzyła. Zerknęła nań wyczekująco. - No. Udowodnij. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że wiesz, gdzie mogę je znaleźć? - Jeszcze nie do końca wiedząc, czego się spodziewać ponaglała go.
Sponsored content


PisanieTemat: Re: →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia  →Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia Empty

→Bajka o księżniczce i złych smokach | Yvon & Hector | początek sierpnia

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry
Strona 1 z 1

Similar topics

-
» Hector Nott
» Na ratunek Księżniczce | Sophia i Ventus
» Gabinet Costi Lupei'a | Yvon & Constantine
» Początek roku szkolnego 1932/1933, Hogwart | Morrigan & Mascius
» Zwierzęta Yvon

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
NOWY ADRES MORTIS.ORG.PL :: Porzucone-
Skocz do: