|
Pierwszy trening, wrzesień 1933 | Morrigan Black & Graysen E. CarrowMorrigan Black Kapitan i szukający Srebrnych Wiwern, Rocznik VIIDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: Akacja, pióro z ogona feniksa, 14 i 3/4 cala, niezwykle giętka. Ciemna i cienka, szorstka, matowa, absolutnie nieelegancka - lekko zakrzywiona, surowa. Jedynymi zdobieniami są żłobione w niej runy i znaki oraz duży szafir umieszczony w jej nasadzie.OPANOWANE ZAKLĘCIA: Expelliarmus, Verdimilous, Protego, Riddiculus, Petrificus Totalus, Avifors, Reparifarge, Accio, Alohomora, Finite, Wingardium Leviosa, Slugus Eructo, Jęzlep, Oculus Lepus, Obscura, BaubillousOPIS POSTACI: Nieskazitelna perfekcja. Tak w dwóch słowach mogłaby opisać Morrigan osoba widząca ją po raz pierwszy. Perfekcyjne włosy, perfekcyjne ciało, perfekcyjny uśmiech, perfekcyjne ubranie i perfekcyjne stopnie. Obiektywnie patrząc - niczego jej nie brakuje, skromnie mówiąc. Choć może jest zbyt niska, bo mierzy ledwie sto sześdziesiąt centymetrów, fakt ten znika tłumiony przez szereg jej innych zalet. W prezencie od matki natury dostała wszak cudowną figurę, o którą nic a nic nie musi dbać. Może poszczycić się łabędzią szyją, wąskimi ramionami i klatką piersiową, biustem jędrnym, niezbyt dużym, ale i nie takim, który można by było nazwać małym; wąską talią, płaskim brzuchem, szerokimi biodrami, okrągłymi, pełnymi pośladkami, długimi, zgrabnymi nogami, kobiecymi dłońmi z delikatnymi, smukłymi palcami zakończonymi zadbanymi paznokciami. Jest też śmigła i gibka. Jej porcelanowej cery zazdrości niejedna dziewczyna. Tylko nieliczni przyglądają się na tyle, by dostrzec rysujące się wyraźnie pod jej bladą skórą żyły - na ramionach, klatce piersiowej, udach i nadgarstkach. Większość jest zbyt zajęta podziwianiem jej twarzy, która niezaprzeczalnie należy do urodziwych. Cera bez skazy, wysokie czoło, prosty, wąski nos z małym końcem, szczupłe policzki łatwo oblewające się rumieńcem, pełne, delikatne i wydatne, malinowe usta rozciągnięte w tajemniczym, zadziornym uśmieszku, zdolne nie tylko do ułożenia się w tysiące różnych grymasów i charakterne, ostre brwi - komponujące się w jedną, harmoniczną całość. Punktami najbardziej przykuwającymi wzrok są zaś niewątpliwie jej oczy, otoczone gęstym wieńcem długich rzęs, rzucających na jej kości policzkowe wierzbowe cienie, nadające jej twarzy subtelnego powabu. Duże, o migdałowym kształcie, z zewnętrznymi kącikami uniesionymi do góry, czystych, chłodnych błękitnych tęczówkach. Rzucające twarde, przeszywające spojrzenia. Mówi się, że oczy są obrazem duszy - i w jej oczach można dostrzec wszystko; trzeba się tylko przyjrzeć. A mało kto to robi, będąc wystarczająco urzeczonym powierzchownym wrażeniem. Jej cudną twarz okalają białosrebrzyste pukle zdrowych, lśniących włosów, sięgających dziewczynie niemal do krzyża. Falują delikatnie w rytm jej lekkich, miękkich, kocich kroków pełnych niewypowiedzianej gracji. Zawsze wyprostowane plecy i dumnie uniesiony podbródek oraz wypięta pierś nadają jej postawie elegancji i arystokratycznej wyższości. Wrażenie to potęguje jej mocny, zdecydowany, głęboki głos chłodnej barwy i czysty, dźwięczny śmiech, który równie doskonale wyraża radość co mściwą satysfakcję. Z całej jej postawy bije niezwykła, eteryczna aura, którą z pewnością może zawdzięczać krwi wili płynącej w jej żyłach. Wiele by dała, by nie roztaczać wokół siebie takiego wrażenia, które nie jest burzone przez nawet największe potknięcie. Niezdarność u niej odbierana jest jako "urocza", aniżeli "zawstydzająca" i "niepoważna". Zawsze unosi się za nią krystaliczny, mocny, ostry zapach konwalii. Temat: Pierwszy trening, wrzesień 1933 | Morrigan Black & Graysen E. Carrow Nie 20 Mar 2016, 01:14 | |
| 8 września 1933
Morrigan idąc na treningi quidditcha oprócz ekscytacji odczuwała również zdenerwowanie i niepewność. Nie dlatego, że nie wierzyła w swoje zdolności, czy możliwości. Nie dlatego, iż wątpiła w siebie, jako kapitana drużyny. Powód leżał raczej w reprezentacji, którą prowadziła. Jej członkowie należeli bowiem do różnych domów. Ponieważ Slytherin nie cieszył się specjalną sympatią wśród żadnego z innych domów, wciąż bała się, jak wypada w oczach Krukonów oraz nieustannie zastanawiała się, jak długo jeszcze będzie udawało jej się utrzymać w szeregach drużyny spokój i harmonię. Ciągle bała się, idąc na trening, czy na mecz, że to będzie właśnie ten dzień, kiedy wszystko runie, sypiąc się. Na szczęście cała niepewność mijała, kiedy tylko dziewczyna wsiadała na miotłę. Wszyscy stawali się jednością, a podział na Ślizgonów i Krukonów znikał. Łączyli się dzięki wspólnemu celowi - wygranej. Mieli tę przewagę nad drużyną przeciwną, że ich łączyła najbardziej ambitne i najwytrwalej dążące do zwycięstwa domy. W szatni znalazła się jako pierwsza, jak na dobrego kapitana przystało. Przebrała się szybko i czekała. Zawodnicy zaczęli zjawiać się powoli i również przygotowywać do pierwszego w jej ostatnim roku w Hogwarcie treningu. Tym bardziej była zdeterminowana, by wygrać rozgrywki o szkolny Puchar Quidditcha. Nie mogła pozwolić sobie na porażkę zwieńczającą jej edukację w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Kiedy wszyscy się już zebrali, Black stanęła naprzeciwko i zmierzyła każdą twarz z osobna uważnym spojrzeniem. Odetchnęła głęboko i wzrokiem odszukała Graysena Carrowa, wicekapitana, jakby szukając w jego oczach czegoś, co doda jej odwagi by mówić przed resztą uczniów. Nie byli bliskimi przyjaciółmi, ale znali się nieco lepiej niż przeciętnie, głównie ze wszelkich wieczorków dla czystokrwistych. Poza tym, odkąd ona została kapitanem, Carrow, ten Carrow, który w przeciwieństwie do niemal wszystkich z jego rodziny, nie został przydzielony do Slytherinu, był jej prawą ręką i pomagał utrzymać dobre stosunki i zgodę w drużynie. Była mu niezwykle wdzięczna, choć rzadko kiedy zdarzało jej się to okazywać. W końcu uśmiechnęła się do wszystkich delikatnie i splotła przed sobą dłonie. - Witam na pierwszym w tym roku szkolnym treningu - zaczęła mocnym, ale dość cichym głosem. - Nasi starsi koledzy niestety nas pożegnali, co oznacza, że w pierwszym składzie zwolniło się kilka miejsc. Musimy je uzupełnić. Korzystając z tego, że nie mamy jeszcze nowych zawodników, którzy w ciągu najbliższych miesięcy na pewno się pojawią, rozegramy dziś mecz. Dziewczyna przerwała na moment, by dać wszystkim szansę na przetrawienie tej informacji. - Carrow - podjęła znów, wywołując wicekapitana i wskazując mu miejsce obok siebie. - Wybierasz pierwszy - rzekła, posyłając mu urokliwy, ale subtelny uśmiech. Oczywistym było, że ona poprowadzi jedną drużynę, a Graysen, jej zastępca, drugą, przeciwną. Gdy wszystkie pozycje były już obsadzone, nakazała jednemu z uczniów wziąć piłki i poprowadziła wszystkich na zarezerwowane przez ich drużynę na owy dzień boisko. Na jej znak wszyscy znaleźli się kilkanaście metrów nad ziemią. Wyrzuciła w górę kafel, rozpoczynając tym samym mecz, a widząc to znajdujący się na dole zawodnik wypuścił tłuczki oraz znicz i dołączył do gry. Zawodnicy śmignęli, rozpierzchając się na różne strony i ustawiając podstawowe formacje, a Morrigan pozostała na swojej pozycji, by obserwować ich przez chwilę w spokoju. Mimowolnie wyszukiwała wzrokiem również Złoty Znicz, by natychmiast popędzić w jego kierunku, gdy tylko się pojawi.
|
Graysen E. Carrow Zastępca kapitana i pałkarz Srebrnych Wiwern, Rocznik VIDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 14 cali, kieł widłowęża, winorośl, elastycznaOPANOWANE ZAKLĘCIA: OPIS POSTACI: Graysen ledwie opuścił łono swej nieszczęsnej matki Faustine, a liczne grono rodzinne, zgromadzone ściśle wokół kołyski, zawyrokowało, iż chłopiec przyszedł na świat jako idealna kalka swojego ojca. Choć podobne stwierdzenie zdawało się być w tamtej chwili niczym innym, a pieszczotliwą eksklamacją, to z biegiem lat każdy przekonał się, że Graysenowi w istocie przepowiedziano wtedy przyszłość w cieniu niedoścignionego oryginału, po którym to musiał odziedziczyć spłaszczony, wydatny nochal. Nie mógłby być gorszy od swych rówieśników, co za tym idzie, może pochwalić się wzrostem ponadprzeciętnym, sylwetką i ruchami nieskrępowanymi, acz bywa, że i chaotycznymi, zależnie od tego czy znajduje się obecnie w fazie nadpobudliwości ruchowej, czy wręcz przeciwnie, w stanie otępienia i stagnacji. Piwne kurwiki szaleństwa i błysk niepoczytalności są nieodłącznym elementem składowym spojrzenia, jakim Graysen obarcza swych rozmówców. Łagodny i spokojny, nieznęcony gwałtownym temperamentem, budzi jeszcze większe podejrzenia, wzmaga w innych lęk, iż tylko jednej małej iskierki brakuje do eksplozji niezrównoważonego pomyleńca, który to tkwi, gdzieś głęboko w nim, uśpiony za maską typowego, aroganckiego dzieciaka z porządnego domu. Coś, co kiedyś będzie nazywać się artystycznym nieładem, w obecnej erze, jest jedynie trywialnym bałaganem, bo to właśnie bałagan objął panowanie nad głową chłopaka. Nie podpatrzył ani trendów, ani kolegów z ławki, na próżno więc u niego szukać fryzury na przylizanego Włocha, on o to nie dba. Bogatą mimikę uwielbia uwydatniać w sposób ekspresyjny i nierzadko karykaturalny, emocje bowiem, i to te wszelkiego kalibru, stanowią dla Gray’a nieodwieczną zagwozdkę; są niczym puzzle pozbawione istotnych elementów układanki, których nie potrafi ułożyć. Fuzja kontrastowych emocji, niesprecyzowany i wieloznaczny ton wypowiedzi, zapewnił mu dożywotnią łatkę bezczelnego mitomana, z którego ust sączą się nieskończone ciągi łgarstw i jad fałszu. Potwierdzenie podobnego wymysłu byłoby jednakże krzywdzące dla Graysena, który w gruncie rzeczy nie jest osobą tak podłą i nikczemną, jak jego ojciec by pragnął. Z ludźmi mu nie po drodze, nie rozumie ich zamiarów, celów i motywacji. Nie utożsamia się zresztą z wieloma jednostkami, izoluje się od reszty na własne życzenie, nie będąc jednak do końca pewnym, czy jest to czymś, czego tak naprawdę pragnie. Temat: Re: Pierwszy trening, wrzesień 1933 | Morrigan Black & Graysen E. Carrow Nie 20 Mar 2016, 04:16 | |
| Nigdy nie traktował Quidditcha jako prostacką rozrywkę dla mas, zaspokojenia nudy i wypełniacza wolnego czasu, którego wbrew pozorom zdarza się posiadać troszeczkę zbyt wiele, wypracowując sobie bowiem solidny system i strategię powtarzania materiału, prac domowych, można zredukować liczbę godzin poświęconych na naukę do minimum. Pozycję pałkarza w drużynie traktuje jako nic innego a wyzbycie się nadmiernej energii, czarciego ciśnienia wywieranego gdzieś tam głęboko, wabiącego i tumaniącego. Ożywiającego uśpione, bezimienne demony. Nie może ich nazwać ani wskazać cechy charakteryzującej. Pewnie ma to coś wspólnego z agresją, która przy banale codzienności mu nie dotrzymuje towarzystwa, to na boisku staje się matką patronką, boginią wojny. Wpada do szatni i nie witając się z nikim, zmienia odzież, a chwilkę później czeka na rozpoczęcie spotkania przez Panią Kapitan. Kiwa głową w jej kierunku i choć na szerokie, serdeczne uśmiechy nie ma co liczyć, to wsparciem i słuszną (bo męską, rzecz jasna) ręką jest gotów dodać jej otuchy. Wiele kwestii działało na niekorzyść Black, fakt przynależenia do Slytherinu i bycia kobietą w szczególności. Rzeczą oczywistą jest to, że to Graysen bardziej nadaje się na kapitana, nie zależy mu jednakże na podobnych laurach, albo zażartą walkę o dominację w drużynie. Nie po to gra w Quidditcha. Podczas przemowy Morrigan, Carrow wygląda jak nędzna fuzja kogoś kto jest w fazie zaciętej walki z rakiem atakującym parszywą egzystencję kroczącego na dwóch kończynach uosobienia Weltschmerzu oraz popierdolonego kata psychopaty, planującego masowe ludobójstwo we wschodniej Europie. Od czasu do czasu zdarza mu się usłyszeć, że wygląda na Rosjanina. Żeby było tego mało - krzyżuje ręce na piersi i marszczy groźnie czoło, przywdziewając marsowe oblicze boga wojny. Nikt tego nie wie, ale Graysen wcale nie chce odbierać życia ani sobie, ani niewinnym Słowianom, jest po prostu...głodny. Cholerna drzemka pozbawiła go cennego czasu i siłą rzeczy nie zdążył skonsumować obiadu. Posępny i złowrogi stoi wśród swych kolegów z drużyny i wyobraża sobie chwilę zetknięcia cieplutkiej, maślanej bułeczki z jego ustami. Szyneczka. Serek. Pomidorek. Musztarda? Stek. Grunt, że nikt nie usłyszał tragikomicznej melodii pustego żołądka, choć przecież podobne głosy nie są niczym wstydliwym jeśli tylko jest się mężczyzną. Wywołany przez Morrigan, podchodzi w jej stronę krokiem sugerującym nadejście ostrego wpierdolu i przetrzepania kilku nieposłusznych tyłków. Nie posiada podobnych planów, choć nie jest w stanie obiecać, że przez jego brutalną, bezpardonową grę nikt nie zarobi dzisiaj kilku bolesnych siniaków. W gruncie rzeczy nawet mu nie przeszkadza rzekomo uwłaczające jego męskości stanowisko wice-kapitana. Dopóki Black wypełnia swoje obowiązku bez zarzutu i nie popełnia żadnych rażących błędów, nie widzi problemu w podporządkowaniu się jej dowództwu. Penis się nie skurczy, klata nie wyłysieje. Skompletowanie jego drużyny można skwitować w dwóch słowach - przypadkowy dobór. Nie ma znaczenia kogo sobie dobierze lub kto wygra, są tu by trenować, więc nawet słabszy skład nie zrobi mu różnicy. Ewentualnie skoryguje błędy, nauczy, podchodzi do tego nad wyraz cierpliwie, jeśli tylko nie jest zmęczony lub głodny. Tuż przed startem, zerka porozumiewawczo w kierunku Morrigan i przyciska do siebie miotłę. Jest przy tym cholernie, acz całkowicie nieświadomie, zblazowany i naszpikowany tumiwisizmem. A przynajmniej tak wygląda, trochę mu przecież zależy, choć gdyby chciał zostać kapitanem pewnego dnia, zapewne musiałby zacząć epatować energią i entuzjazmem nafaszerowanego jakimś świństwem pacjenta z psychiatrycznego oddziału Munga. Na znak kapitan, wystrzela w powietrze i przybiera swą nieszczęsną pozycję pałkarza - brutala, którego zadaniem jest odbijanie kafla czy to w przeciwnika, czy ratując skórę towarzysza z drużyny. Skupia się, widać to na jego twarzy. Zapomina również tymczasowo o głodzie, a celem staje się jeden przedmiot. Tłuczek.
|
Morrigan Black Kapitan i szukający Srebrnych Wiwern, Rocznik VIIDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: Akacja, pióro z ogona feniksa, 14 i 3/4 cala, niezwykle giętka. Ciemna i cienka, szorstka, matowa, absolutnie nieelegancka - lekko zakrzywiona, surowa. Jedynymi zdobieniami są żłobione w niej runy i znaki oraz duży szafir umieszczony w jej nasadzie.OPANOWANE ZAKLĘCIA: Expelliarmus, Verdimilous, Protego, Riddiculus, Petrificus Totalus, Avifors, Reparifarge, Accio, Alohomora, Finite, Wingardium Leviosa, Slugus Eructo, Jęzlep, Oculus Lepus, Obscura, BaubillousOPIS POSTACI: Nieskazitelna perfekcja. Tak w dwóch słowach mogłaby opisać Morrigan osoba widząca ją po raz pierwszy. Perfekcyjne włosy, perfekcyjne ciało, perfekcyjny uśmiech, perfekcyjne ubranie i perfekcyjne stopnie. Obiektywnie patrząc - niczego jej nie brakuje, skromnie mówiąc. Choć może jest zbyt niska, bo mierzy ledwie sto sześdziesiąt centymetrów, fakt ten znika tłumiony przez szereg jej innych zalet. W prezencie od matki natury dostała wszak cudowną figurę, o którą nic a nic nie musi dbać. Może poszczycić się łabędzią szyją, wąskimi ramionami i klatką piersiową, biustem jędrnym, niezbyt dużym, ale i nie takim, który można by było nazwać małym; wąską talią, płaskim brzuchem, szerokimi biodrami, okrągłymi, pełnymi pośladkami, długimi, zgrabnymi nogami, kobiecymi dłońmi z delikatnymi, smukłymi palcami zakończonymi zadbanymi paznokciami. Jest też śmigła i gibka. Jej porcelanowej cery zazdrości niejedna dziewczyna. Tylko nieliczni przyglądają się na tyle, by dostrzec rysujące się wyraźnie pod jej bladą skórą żyły - na ramionach, klatce piersiowej, udach i nadgarstkach. Większość jest zbyt zajęta podziwianiem jej twarzy, która niezaprzeczalnie należy do urodziwych. Cera bez skazy, wysokie czoło, prosty, wąski nos z małym końcem, szczupłe policzki łatwo oblewające się rumieńcem, pełne, delikatne i wydatne, malinowe usta rozciągnięte w tajemniczym, zadziornym uśmieszku, zdolne nie tylko do ułożenia się w tysiące różnych grymasów i charakterne, ostre brwi - komponujące się w jedną, harmoniczną całość. Punktami najbardziej przykuwającymi wzrok są zaś niewątpliwie jej oczy, otoczone gęstym wieńcem długich rzęs, rzucających na jej kości policzkowe wierzbowe cienie, nadające jej twarzy subtelnego powabu. Duże, o migdałowym kształcie, z zewnętrznymi kącikami uniesionymi do góry, czystych, chłodnych błękitnych tęczówkach. Rzucające twarde, przeszywające spojrzenia. Mówi się, że oczy są obrazem duszy - i w jej oczach można dostrzec wszystko; trzeba się tylko przyjrzeć. A mało kto to robi, będąc wystarczająco urzeczonym powierzchownym wrażeniem. Jej cudną twarz okalają białosrebrzyste pukle zdrowych, lśniących włosów, sięgających dziewczynie niemal do krzyża. Falują delikatnie w rytm jej lekkich, miękkich, kocich kroków pełnych niewypowiedzianej gracji. Zawsze wyprostowane plecy i dumnie uniesiony podbródek oraz wypięta pierś nadają jej postawie elegancji i arystokratycznej wyższości. Wrażenie to potęguje jej mocny, zdecydowany, głęboki głos chłodnej barwy i czysty, dźwięczny śmiech, który równie doskonale wyraża radość co mściwą satysfakcję. Z całej jej postawy bije niezwykła, eteryczna aura, którą z pewnością może zawdzięczać krwi wili płynącej w jej żyłach. Wiele by dała, by nie roztaczać wokół siebie takiego wrażenia, które nie jest burzone przez nawet największe potknięcie. Niezdarność u niej odbierana jest jako "urocza", aniżeli "zawstydzająca" i "niepoważna". Zawsze unosi się za nią krystaliczny, mocny, ostry zapach konwalii. Temat: Re: Pierwszy trening, wrzesień 1933 | Morrigan Black & Graysen E. Carrow Nie 27 Mar 2016, 01:16 | |
| Już dawno przyzwyczaiła się do min Graysena, które niekiedy były godne seryjnego mordercy długi czas zamkniętego w czeluściach Azkabanu. Zwykle reagowała na nie po prostu delikatnym uśmiechem, wiedząc, że najprawdopodobniej chłopak nie panuje nad swoją mimiką i wcale nie chce wyglądać przerażająco. Był dobrym graczem i dobrym zastępcą, więc choć nie zamieniali ze sobą wielu słów, zawsze myślała o nim dobrze, a może nawet darzyła go sympatią. Tak jak i Carrow Morrigan wybierała swoją drużynę dość losowo. To nie miało przecież znaczenia. Ważne tylko, aby składy były w miarę wyrównane, więc gdy Krukon wywoływał swojego zawodnika, ona szukała kogoś o zbliżonym poziomie. Po rozpoczęciu gry uważnie obserwowała zawodników. Starała się zapamiętać jak najwięcej wykonywanych przez nich błędów, ale również szukała tych dobrych stron. Zawsze próbowała chwalić i poprawiać w równym stopniu. Samo ganienie nic nie dawało. Nagradzanie było znacznie lepsze. A jeśli wszystko odbywało się dokładnie i sprawiedliwie, skutecznie budowało to morale i zaufanie do kapitana. Morrigan zawsze odznaczała się profesjonalizmem i tak też miało być i teraz. Niemal mruczała do siebie wszelkie uwagi, by niczego nie zapomnieć, ale jednocześnie przeczesywała w skupieniu spojrzeniem okolicę, nie chcąc by ominęła ją pogoń za zniczem. Gdy się pojawił, Black dostrzegła go wcześniej niż szukający drużyny przeciwnej, ale nie popędziła natychmiast w jego kierunku. Zaczekała, aż jej rywal go zobaczy i dopiero wtedy, równocześnie z nim, ruszyła. Wcale też nie narzuciła jakiejś niezwykłej prędkości, tylko taką, aby drugi szukający sądził, że ma z nią jakieś szanse i bardziej się starał. Chciała wydobyć z niego jego zdolności, a nie je stłamsić. Nie musiała nikomu tu udowadniać, że była lepsza, albo że była odpowiednią osobą na swoim stanowisku. A już na pewno nie powinna tego robić przez miażdżenie mniej zaawansowanych. Zamierzała nawet pozwolić wygrać drugiej drużynie, gdyż spisali się naprawdę nieźle, gdyby nie tłuczek, którym dostrzegła kątem oka. Leciał zygzakiem w kierunku znicza. Carrow, śledzący czujnym okiem agresywną piłkę, zbliżał się od zewnętrznej, lecąc niemal równolegle do Ślizgonki i szykował się do odbicia. Drugi szukający w ogóle nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Dziewczyna szybko połączyła fakty. Tłuczki były wredne. Uderzy tego, który pierwszy dotknie znicza. Morrigan nie mogła zrobić nic innego, jak przyspieszyć i nie pozwolić jej koledze z drużyny doznać kontuzji. Sama o to nie dbała. Wiedziała, że to będzie tylko chwilowy ból. Potem uda się do skrzydła szpitalnego, a tam pielęgniarka naprawi jej rękę jednym zaklęciem. Pochyliła się zatem i wyciągnęła rękę ku złotej kulce. Gdy tylko zacisnęła na niej palce, żelazna kula uderzyła ją z impetem w przedramię. Choć przygotowała się na to mentalnie i tak wydała cichy okrzyk bólu, a oczy zaszły jej łzami. Niemal usłyszała szczęk pękających kości, ale nie rozluźniła uścisku na zniczu. Uderzenie sprawiło, że zmienił się tor jej lotu i została niemal wepchnięta na lecącego tuż obok Graysena. Odbiła się od niego i nieomalże osunęła się z miotły, kiedy z bólu zakręciło się jej w głowie. Słabym głosem okrzyknęła koniec meczu i poleciła wszystkim ustawienie się na dole.
|
Graysen E. Carrow Zastępca kapitana i pałkarz Srebrnych Wiwern, Rocznik VIDodatkowe informacje biograficzneAKTUALNIE POSIADANA RÓŻDŻKA: 14 cali, kieł widłowęża, winorośl, elastycznaOPANOWANE ZAKLĘCIA: OPIS POSTACI: Graysen ledwie opuścił łono swej nieszczęsnej matki Faustine, a liczne grono rodzinne, zgromadzone ściśle wokół kołyski, zawyrokowało, iż chłopiec przyszedł na świat jako idealna kalka swojego ojca. Choć podobne stwierdzenie zdawało się być w tamtej chwili niczym innym, a pieszczotliwą eksklamacją, to z biegiem lat każdy przekonał się, że Graysenowi w istocie przepowiedziano wtedy przyszłość w cieniu niedoścignionego oryginału, po którym to musiał odziedziczyć spłaszczony, wydatny nochal. Nie mógłby być gorszy od swych rówieśników, co za tym idzie, może pochwalić się wzrostem ponadprzeciętnym, sylwetką i ruchami nieskrępowanymi, acz bywa, że i chaotycznymi, zależnie od tego czy znajduje się obecnie w fazie nadpobudliwości ruchowej, czy wręcz przeciwnie, w stanie otępienia i stagnacji. Piwne kurwiki szaleństwa i błysk niepoczytalności są nieodłącznym elementem składowym spojrzenia, jakim Graysen obarcza swych rozmówców. Łagodny i spokojny, nieznęcony gwałtownym temperamentem, budzi jeszcze większe podejrzenia, wzmaga w innych lęk, iż tylko jednej małej iskierki brakuje do eksplozji niezrównoważonego pomyleńca, który to tkwi, gdzieś głęboko w nim, uśpiony za maską typowego, aroganckiego dzieciaka z porządnego domu. Coś, co kiedyś będzie nazywać się artystycznym nieładem, w obecnej erze, jest jedynie trywialnym bałaganem, bo to właśnie bałagan objął panowanie nad głową chłopaka. Nie podpatrzył ani trendów, ani kolegów z ławki, na próżno więc u niego szukać fryzury na przylizanego Włocha, on o to nie dba. Bogatą mimikę uwielbia uwydatniać w sposób ekspresyjny i nierzadko karykaturalny, emocje bowiem, i to te wszelkiego kalibru, stanowią dla Gray’a nieodwieczną zagwozdkę; są niczym puzzle pozbawione istotnych elementów układanki, których nie potrafi ułożyć. Fuzja kontrastowych emocji, niesprecyzowany i wieloznaczny ton wypowiedzi, zapewnił mu dożywotnią łatkę bezczelnego mitomana, z którego ust sączą się nieskończone ciągi łgarstw i jad fałszu. Potwierdzenie podobnego wymysłu byłoby jednakże krzywdzące dla Graysena, który w gruncie rzeczy nie jest osobą tak podłą i nikczemną, jak jego ojciec by pragnął. Z ludźmi mu nie po drodze, nie rozumie ich zamiarów, celów i motywacji. Nie utożsamia się zresztą z wieloma jednostkami, izoluje się od reszty na własne życzenie, nie będąc jednak do końca pewnym, czy jest to czymś, czego tak naprawdę pragnie. Temat: Re: Pierwszy trening, wrzesień 1933 | Morrigan Black & Graysen E. Carrow Wto 19 Kwi 2016, 03:20 | |
| W powietrzu zapomina o doskwierających mu, nic nie znaczących, fizycznych niepokojach i lekkich niedyspozycjach. Pogoda lub jej brak, głód lub przesycenie, wszystko automatycznie spychane na dalszy plan, chcąc nie tyle udowodnić swój profesjonalizm innym, co samemu sobie - Graysenowi Carrowowi, zawodnikowi, którego trudno złamać, którym trudno zachwiać bez względu na okoliczności. Posiada podwójne, o ile nie potrójne zadanie - zamiast skupiać się wyłącznie na grze i sukcesywnym zdobywaniu punktów, obserwuje i analizuje ruchy wszystkich graczy, niektóre zapamiętuje na później, niektórymi rzuca od razu. Wszelkie wskazówki, wtrącenia czy pochwały stara się kierować do wszystkich, dbając o to, aby każdy wiedział co robi i w jaki sposób. Może to dziecinne podejście i niektórzy czuliby protekcjonalność w jego zachowaniu, to Graysen sam tak nie uważa, wszystkich traktuje tak samo, a subiektywizmu stara się wyzbyć ostatecznie w takich momentach. Caolán wiele go nauczył i teraz sam próbuje wdrożyć rady swego kuzyna-idola w życie. Pani Kapitan należy do grona osobnych bytów, których Carrow sporadycznie nie wie jak traktować - nie uważa jej za niekompetentną, ale zdarza mu się przyłapywać się na mimowolnym lekceważeniu dziewczęcia na boisku, zwłaszcza w chwilach, gdy wątła sylwetka fruwa nad jego kruczą głową, w momencie gdy on sam brutalnym tłuczkiem pozbawia kogoś marzeń o wygranej. Lecąc za zygzakowym tłuczkiem, obraca w dłoni swą pałką i szykuje się do odbicia piłki. Kątem oka obserwuje lecącą równolegle i tropiącą znicza Morrigan, która to chwilę później wyciąga dłoń ku fruwającemu badziewiu. Jakkolwiek Gray nie próbuje przejąć tłuczka, ten uderza z impetem w dziewczę, a cichym, acz słyszalnym, okrzykiem kwituje gruchnięcie kości. Nadlatując chwiejnie tuż w niego, korzysta z momentu i delikatnym ruchem wolnej ręki, próbuje przytrzymać Ślizgonkę na jej własnej miotle. To nie wygląda dobrze. -Leć na ziemię zanim będę musiał cię łapać w locie - frunie tuż za nią, chcąc asekurować towarzyszkę jak najlepiej umie. Dziewczyny! Takie to to delikatne, kruche, łamliwe... dlaczego grać w brutalny sport, który przeznaczony powinien być wyłącznie dla mężczyzn? Graysen nie jest nawet w stanie zbesztać Blackówny ani poczęstować opieprzem, argh. Głupie panny! Na szczęście Morri idzie po rozum do głowy i Carrow nie musi działać na własną rękę, ogłasza koniec meczu i ląduje bezpiecznie na ziemi, tym razem nie tracąc żadnej kończyny. Wydaje się ignorować jej kontuzję, a przynajmniej pozornie, nie widzi bowiem potrzeby kreowania wokół Pani Kapitan aury ofiary i ciamajdy. Rzuca porozumiewawczym spojrzeniem, a sam zajmuje się mową kończącą, szybkim podsumowaniem wszelkich błędów dygresji. Zdawkowo i rzeczowo, meritum jest dla niego rozmowa z Blackówną, istotą którą to zdążył już trochę poznać, więc o jej zdrowie postanawia zatroszczyć się samemu. -Łap ubranie, idę z tobą do skrzydła szpitalnego. Żadnych "ale" Morrigan - mówi stanowczym tonem, gdy już wszyscy zawodnicy zaczęli rozchodzić się do szatni. Mógłby zapytać czy bardzo boli, czy wszystko w porządku lecz odpowiedzi na wszystkie pytania wypisane zostały na jej twarzy, tutaj zresztą nie powinno być miejsca na jakiekolwiek niepotrzebne dyskusje. -Obawiam się, że jeśli cię tam nie eskortuję to w ogóle nie pójdziesz. Zachowanie niegodne Pani Kapitan - grozi jej paluszkiem i zbliża się do blond dziewczęcia, dzierżąc miotłę niczym śmiercionośną broń, laskę starego mędrca Merlina, który zawsze wie co mówi i jego racja jest najmojsza.
kochana,obiecuję że od teraz będzie x69669 częściej, przeraża mnie kłidicz i w niego nie umiem, gomenasai
|
Temat: Re: Pierwszy trening, wrzesień 1933 | Morrigan Black & Graysen E. Carrow | |
| |
| Pierwszy trening, wrzesień 1933 | Morrigan Black & Graysen E. Carrow | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |